Tess

NIE JESTEM ANIOŁEM (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

NIE JESTEM ANIOŁEM

Część III: Zawsze mieli z nimi kłopoty!

27.V.2000 rok. – Newville.

Była druga w nocy, dziewczyny udały się w poszukiwaniu jakiegoś hotelu:

—Trzeba coś znaleźć i to szybko. – Maria.

—Prawda. Strasznie boli mnie głowa! To przez koks! – Isabell.

—Mnie też. Choćmy najpierw do apteki. Muszę wziąć jakieś tabletki, bo głowa mi pęknie!

—Musimy się zachowywać normalnie. Żeby nas nie zgarnęli.

—W razie czego zagłuszysz ich swoimi zdolnościami. Odwrócisz ich uwagę, poprzez spowodowanie stłuczki czy coś takiego.

—Pewnie. Wolę nie używać teraz mocy. Mogła bym stracić nad nimi kontrolę. O apteka! – Isabell.

—Trzeba znaleźć hotel. – Maria.
Po kupieniu tabletek:

—Idziemy. Tam powinien myć hotel. – Isabell.

—O jest! – Maria. – Sfałszuj nasze dokumenty.

—Zrobione!
Po chwili:

—Poprosimy jeden pokój! – Maria.

—Dokumenty poproszę. – kobieta przy ladzie. – Trzecie piętro. Pokój 99.

—Dziękujemy! – Maria i Isabell.

—Idę spać! Nie mam siły się wykąpać. – Maria.

—Ja też idę spać! – Isabell.
Dziewczyny poszły spać.

27.V.2000 rok. – Washington.

—Isabell! Maria! Już jedenasta, wstawajcie! – krzyczał Tom. Wszedł do pokoju Marii i Isabell, a ku jego zdziwieniu ich nie było. – Gdzie one do cholery są? – Zobaczył otwarte okno i wszystko stało się jasne. Zwiały. Wiedział że są mściwe i złośliwe, ale żeby w stosunku do ojca. Zaczął dzwonić na komórkę do dziewczyn, ale żadna nie odbierała. Wiedział że pewnie poszły wieczorem gdzieś na imprezę. Cały czas dzwonił do nich, ale bez rezultatu. Jakby nie miały komórek. Dał za wygraną. Pewnie wieczorem najpóźniej wrócą. Sam nie wiedział czy dobrze zrobi wysyłając je do Amy do Roswell. Z pewnością będą w stosunku do niej i do jej męża obojętne przy odrobinie szczęścia, albo nieznośne i opryskliwe. Żałował że nie wychował ich inaczej, ale ilekroć cofał się kilka lat wstecz, zawsze dochodził to jednego wniosku. Isabell i Maria stały się takie nie przez otoczenie lub same wychowanie, tylko takie były, a raczej same takie się stały. Nikt nie miał na nie wpływu, zawsze były uparte. Ale z czasem stracił nad nimi całkowitą kontrolę, robiły co chciały. U nikogo nie miały nigdy autorytetu. One same były postrzegane jako te najlepsze przez jednych, a przez drugich za wszelkie wcielenie zła. Nikogo nigdy nie szanowały, miały zawsze swoje zdanie, inne od wszystkich. Uważały się za wszystko wiedzące, jakby były Bogiem. Nie zazdrościły, nie patrzyły na innych. Jak ktoś ich o coś zapytał, były szczere do bólu. Nie wstydziły się niczego. I choć niektórzy je za to kochali, a inni nienawidzili to każdy im czegoś zazdrościł. Miały własny niepowtarzalny styl i trzymały się go niezmiennie od kilku dobrych lat. Miały wszystko co chciały, ciuchy, kasę, sprzęt. Wymyślały przeróżne dziwne miejsca na wakacje, ferie, zwykłe weekendy. Słuchały niezmiennie tej samej muzyki. Lubiły sport. I co najdziwniejsze nigdy się nie kłóciły. Zawsze zgodne, wszystko robią razem. Ten sam styl, muzyka, sporty, zainteresowania, potrawy. Po prostu wszystko. I zawsze pełne przedziwnych pomysłów. Skore do zabaw (imprez), ucieczek. W szkole nauczyciele dostawali na ich widok gorączki. Na każdej lekcji dawały we znaki. Nauczyciele zarzucali im prawie wszystko, złe wychowanie, gadatliwość na lekcjach, dziwne pomysły które wcielały w życie na zajęciach przyprawiając nauczycieli o nerwicę. Nawet pedagodzy nie potrafili odgadnąć dlaczego takie są. W szkole nie zarzucano im jednego braku wiedzy. Isabell i Maria były najlepsze. Średnią zawsze miały równą sześć. Brały udział w konkursach, które wygrywały. Nikt nie widział ich jednak ani razu uczących się. Nie wiadomo kiedy się uczyły, zawsze miały napięty terminarz: zabawa, zakupy i tak w kółko. Często opuszczały lekcje z lenistwa. W żadnej szkole nie zabawiły dłużej niż rok. Siostry Myars zawsze były chodzącą zagadką. Ich pokój to ich twierdza. Zawsze uważały się za lepsze, wyższe. Jakby reprezentowały inny gatunek, niż ludzki. Gdzie się znalazły powodowały zamieszanie. Nikt nie mógł ich obrazić, inaczej gorzko tego później żałował. Tom nigdy nie zabierał ich na różne bankiety. Wolał w kręgu znajomych z pracy nie narażać się i nie słynąć z inności swoich córek. Raz wziął je na bankiet, jednak słono żałował już chwilę później. Był na językach ludzi na pierwszym miejscu przez kolejne dwa miesiące, a i do tej pory zdarzało się że o tym wspominano i to wcale nie rzadko.
Tom wiedział że swoją ucieczką, chcą go zniechęcić do wyjazdu do Europy, albo co najmniej od wysłania ich do Roswell. Wiedział że to początek. Jak coś im nie pasowało, potrafiły być perfidne do bólu. Ale się nie podda. Co jak co, ale jemu nie będą rozkazywały. Swoim zachowaniem, tylko utwierdziły go w przekonaniu że muszą pojechać do Roswell. Był jednak ciekawy co jeszcze wymyślą, aby go wkurzyć. Zastanawiało go co wywiną w szkole. Pewnie wiedziały że zostaną przeniesione, inaczej dyrektorka je wyrzuci. Zawsze jednak pod koniec wywijały jakiś całkiem porąbany numer, żeby ich zapamiętano. Toma ciekawiło co wymyślą tym razem. Starał się im tłumaczyć żeby przyhamowały, ale bez efektu jak zawsze. Zawsze myślały po swojemu. Lubiły złościć nauczycieli, profesorów, chociaż to mało powiedziane. Jeżeli Isabell nie było w szkole to i Marii też i na odwrót. Nigdy nie zdarzyło się żeby jedna była w szkole, a drugiej nie. Tam samo z konkursami, jak jedna szła to i druga, jak jedna nie szła to druga też nie. Przez te wszystkie lata nie zdarzyło się żeby jedna była w Washingtonie, a druga poza nim. Nawet na randki chodziły razem. Zawsze nierozłączne. Ilekroć ktoś próbował odciągnąć jedną od drugiej to zawsze kończyło się to fiaskiem. Osoba ta była przegrana, a i nawet w prezencie dostawała porządną nauczkę. Na zawsze trafiała już na przegraną pozycję i nie mogła już tego zmienić. Takich śmiałków było sporo, gorzej gdy towarzyszył im zakład. Wtedy zostawał zgnębiony, tracił przyjaciół, znajomych. Pozostawał sam z niemiłą metką. Tak, siostry Myars potrafiły zagnębić, ze szczytów zepchnąć na samo dno, z którego nie było wyjścia, co najmniej nie w tym już otoczeniu. Znajdował się w miejscu wiecznego potępienia z wieczną skazą której nie można było usunąć, pozbyć się. Ci którzy jej skosztowali żałowali, siostry były bezwzględne. Nie było odwrotu. Raz im nadepnięto na odcisk, próbowano je ośmieszyć i zepchnąć z piramidy na której stały trzeba było zapłacić bardzo słono. Każdy kto tego spróbował nie odbył się bez silnej nerwicy. Piętna które nieodwracalnie wbiło się w jego psychikę.
Do Toma nieraz przychodzili rodzice poszkodowanych. Często wydzwaniali i obwiniali go o skandaliczne zachowanie jego córek. Nie rzadko dzwonili też nauczyciele. Zawsze było to samo. Z czasem Tom przestał przejmować się wybrykami Isabell i Marii. Nie to żeby mu nie zależało na ich dobrych manierach i jakichkolwiek granicach, ale nie potrafił wpłynąć na córki. Nic nie skutkowało, w końcu musiał przestać się przejmować inaczej by się wykończył. Starał się żyć normalnie. Jednak zawsze się coś stało. W końcu zastrzegł numer telefonu, jednak to nie pomogło. Jak nie rodzice i nauczyciele to cały czas ktoś do Marii i Isabell. Miały swoje telefony komórkowe, ale ich znajomi woleli dzwonić na domowy. Kolejna zmiana numeru telefonu była by niemądra, Isabell i Maria także by podały nowy numer i sytuacja była by ta sama. Z czasem przestał reagować na telefon domowy. Raz nawet ktoś chciał nakręcić filmik dokumentalny o jego córkach, ale te skutecznie odwiodły pomysłodawcę od tego pomysłu. Sam Tom nie wiedział jak to zrobić, bo chłopak był uparty. Ale córki skutecznie go wyręczyły w tym. Do tej pory nie wie jak to się stało, jak wpłynęły na tego chłopaka. Takich różnych niemiłych sytuacji było wiele. Aż trudno je zliczyć. Isabell i Maria miały tendencję do pakowania się w kłopoty, a raczej wywoływania ich na własne życzenie.
Tom miał wyrzuty sumienia że posyła córki do Roswell.Jednak nie ze względu na nie, tylko na Amy. Wiedział że nie mając kontroly nad córkami on, mieszkający z nimi cały czas to Amy sobie z nimi nie poradzi. Isabel i Maria kochały Washington, a mimo to były nieznośne jak żadne inne rodzeństwo. Co więc będzie gdy pojadą do obcego miasta, którego na dodatek nie cierpią? Toma to niepokoiło i to bardzo, wiedział że bez kłopotów się nie obejdzie. Tylko do czego jego córki są jeszcze zdolne, aby osiągnąć cel? Tego nie wiedział. Jednak Amy cieszyła się z przyjazdu córki i Isabell. Chciała mieć z nią jakikolwiek kontakt, a to była idealna szansa. Nie wie jednak jaka naprawdę jest jej córka. Tom nigdy nie mówił jej dlaczego Isabell i Maria zmieniają tak często szkoły, nie miała pojęcia jaki jest prawdziwy powód. Jak więc zareaguje na ich skandaliczne i tak już zachowanie? Pewnie obwini o wszystko jego. Mało prawdopodobne że tak się nie stanie. Zresztą nie dziwi się jej. Ale co najmniej Amy się przekona o prawdziwym obliczu Marii i Isabell. Lepsza prawda, niż kłamstwo. A jakby jej powiedział to by nie uwierzyła. Amy wierzyła że jej córka jest grzeczną dziewczynką, podobnie jak Isabell. Tom bał się jeszcze jednego, że o wszystko obwini Isabell. To byłby koniec. Isabell i Maria zniosą wszystko, ale nie coś takiego. Może mieć tylko nadzieję że nie dojdzie do takiej sytuacji. Inaczej Amy będzie na straconej pozycji, nawet błaganie na kolanach w takim przypadku nie pomoże, po prosto to będzie koniec. A taka ewentualność była bardzo prawdopodobna, w końcu Maria zaczęła nienawidzić Roswell, a kochać Washington głównie za sprawą Isabell. Gdyby jej nie zaadoptował wszystko było by inaczej. Dziwne jest to wszystko, ale Tom nie żałował że zaadoptował Isabell. Obie były dla niego równie ważne. Isabell zaadoptował bo chciał mieć córkę cały czas przy sobie, a Maria mieszkała z matką i nie było innej możliwości. Poza tym chciał żeby Maria miała siostrę. Także chciał pomóc jakiemuś dziecku z sierocińca. W ten sposób trafiła do niego Isabell. Na początku była wystraszona i nieufna, ale bardzo szybko pokochały się z Marią. W ogóle nie chciały się rozstawać. Maria coraz bardziej naciskała na Amy, żeby zamieszkać z siostrą. Najpierw Amy chciała żeby Isabell zamieszkała z nimi, ale dziewczynki chciały mieszkać w Washingtonie. Maria nie chciała żeby matka wyprowadziła się z Roswell, dlatego Amy nadal tam mieszka. Na początku dziewczynki jeździły po kilka razy do roku, ale szybko im się to znudziło. Amy też je odwiedzała, ale z czasem coraz mniej. Maria nieraz dawała do zrozumienia że matka jej przeszkadza i zabiera jej cenny czas. Dlatego Amy usunęła się całkowicie w cień. Ktoś z boku mógłby pomyśleć że Amy nie zależało na córce, jednak to nieprawda. Tak bardzo ją kochała że zrobiła co Maria chciała, i jednocześnie przegrała.

Ciąg dalszy nastąpi.






Poprzednia część Wersja do czytania Następna część