NIE JESTEM ANIOŁEM
Część V: Żywy prezent.
28.V.2000 rok. – Newville.
—I co wyczytałaś w tej gazecie? – Isabell.
—A co można wyczytać w "Mój przyjaciel pies"? – Maria.
—Wiele ciekawych rzeczy. – Oczy Isabell zabłysnęły.
—Czyżbyś myślała o tym o czym ja myślę? – Obie wybuchnęły śmiechem. Zawsze w tym samym czasie wpadały na nowe pomysły.
—Maria, ale żeby akurat w Newville? Trzeba mieć farta takiego jak my. – Popatrzyły się na siebie.
—Idziemy! – Powiedziały jednocześnie.
28.V.2000 rok. – Washington.
Tom niespokojnie chodził po domu. W pewnym momencie rozległ się hałas dzwonka do drzwi. Zatrzymał się myśląc intensywnie. Gdy zadzwonił dzwonek kolejny raz ruszył w stronę drzwi.
—Witaj Karl! – Przywitał przyjaciela podając mu rękę.
—Co spowodowało że nagle stałem się tak pilnie potrzebny? – Karl.
—Usiądźmy najpierw. Napijesz się czegoś? – Tom
—Kawę. Czarną rozpuszczalną. A gdzie twoje córki? – Spytał z ciekawości. Tom'owi w momencie zrobiło się gorąco. Miał nadzieję że Maria i Isabell wrócą. Ale nie może już dłużej czekać. Jeżeli coś by się im stało, to byłby to koniec. Nawet nie chciał i nie mógł o tym myśleć. Taka ewentualność w ogóle nie wchodziła w grę.
—Maria i Isabell? A no właśnie chciałem porozmawiać o nich. – Powiedziawszy to zniknął i poszedł do kuchni. Nie mógł pozwolić, aby policja dowiedziała się o ich ucieczce. Skontaktowali by się w tedy z dyrektorką ich szkoły, nauczycielami, a to byłby koniec. Na pewno dotarli by też do ich poprzednich szkół. Tom sam się zastanawiał jak to możliwe że przez wszystkie te lata, jeszcze nie wylądowały ani razu na komisariacie, ani w poprawczaku. Był pewien że jeśli o ich zniknięciu dowie się policja, to sprawa będzie przegrana. Przez najbliższy rok siedziały by pewnie w poprawczaku. Chociaż i tak wątpił czy by je tam przypiłowali. Nad nimi nikt nie panował i nigdy nie będzie. Był tego pewien. Nie był z tego zadowolony, ale to prawda. Jego rozmyślania przerwała gotująca się woda. Czajnik się wyłączył , czyli idzie jakby na ścięcie. Dokładnie tak się czuł. Nie chciał rozmawiać o tym z Karl'em, ale musiał. W końcu Karl Flanery to jego przyjaciel i pomoże mu na pewno. Tom zalał kawę i poszedł do salonu.
—Więc co się dzieje? – Karl.
—Mam pewien problem z Isabell i Marią. Można powiedzieć że w pewnym sensie uciekły z domu.
—Uciekły? Kiedy?
—Niecałe trzy dni temu.
—I nie powiadomiłeś policji?
—Wiesz co by się stało gdybym ich powiadomił?
—Nie zamkną ich.
—Nie o to chodzi. Sam wiesz jakie one są. Policja skontaktuje się z ich szkołą. A to oznacza definitywny koniec.
—Dlaczego? Przecież to tylko formalność.
—Nie! Brent pewnie mówił ci jakie są z nich aparatki.
—Nie. Nie wspomina o nich wcale.
—Karl one co najmniej raz w roku zmieniają szkołę. Nauczyciele nie dają sobie z nimi rady. Jak się dowie o tym policja to poprawczak mają gwarantowany. Rozumiesz?!
—Nie wiedziałem że aż tak z nimi jest. I nie wiem w jaki sposób mogę ci pomóc.
—Mówiłeś ze znasz jakiegoś prywatnego detektywa. Daj mi jego namiary. Ktoś musi je znaleźć. Ja już nie wiem gdzie one mogą być.
—Dobrze. To Joseph Smith. Zadzwonię do niego dzisiaj.
—Tylko można mu zaufać?
—Jasne. On nigdy nie współpracuje z policją. Jest naprawdę świetny i drogi.
—Cena nie gra roli.
Tom jeszcze rozmawiał z Karl'em o swoich córkach. Powiedział mu o kłótni. Ale rozmawiali także na inne tematy. Tom ostatnio był bardzo zapracowany i po prostu nie miał czasu na spotkania z przyjaciółmi.
28.V.2000 rok. – Newville.
—To tu! – Isabell.
—No. Dzwonimy. – Maria.
—Dzień dobry my w sprawie oferty w gazecie "Mój przyjaciel pies".
—Proszę. – Powiedziała kobieta zapraszając je do środka.
—Bardzo zainteresowało nas pańskie ogłoszenie w gazecie. – Maria.
—Jeszcze dzisiaj chciały byśmy kupić pieska. – Isabell.
—Nie ma problemu. Zostało ich sześć. Są jednak tylko pieski. – Uprzejmie poinformowała kobieta.
—Dobrze. Weźmiemy jednego. – Isabell.
—Oto one. W ogóle nie przedstawiłam się. Florence Morrow.
—Isabell i Maria Benz. – Przedstawiły się obie.
—Ten jest śliczny. – Maria.
—Tak. Jest uroczy. Jak się wabi?
—Eddie. Tego panie wezmą?
—Tak.- Odpowiedziały razem.
Isabell i Maria kupiły pieska. Były z siebie bardzo dumne. Już od dawna o tym myślały, ale czekały na odpowiedni moment. A ta okazja była idealna.
28.V.2000 rok – Roswell.
Alex i Tess:
—I jak z twoim zespołem? Znaleźliście odpowiednią dziewczynę do wokalu?
—Jeszcze nie. Jest kilka, ale nie możemy się zdecydować.
—My? A może Ty.
—Ok. Racja. Żadna mi idealnie nie pasuje.
—A nie myślałeś o dwóch wokalistkach?
—Dwóch? Nie, a dlaczego?
—Tak pytam. To kiedy macie kolejne przesłuchanie kandydatek?
—W piątek o 17.00.
—To już jutro. Życzę powodzenia. Jak Kyle? Nadal was zadręcza swoją przyrodnią, a raczej dwiema?
—Na razie nie. Coś tam Michael wspominał o spotkaniu. A pytał się dlaczego nie ma Naseda.
—Pytanie kierujesz Alex do nieodpowiedniej osoby. Nie wiem. Gdzieś się szwęda po Stanach pewnie.
—Zazdroszczę ci tego luzu.
—Trafiłeś. I przyznam ci rację. Masz czego zazdrościć. Wolna chata, prawie zawsze. Jest super. Wolała bym jednak wiedzieć kiedy wraca Nasedo.
—Nie narzekaj! – Skarcił ją Kyle. Oczywiście na żarty.
Liz szła korytarzem:
—Elizabeth Parker!
—Michael? Bardzo zabawne. Nie musisz drzeć się przez cały korytarz.
—Nie mogę złapać Maxa. Weź mu powiec że chcę z nim pogadać.
—Jak będę go widziała to powiem.
—Ty na pewno będziesz.
—Nie wymądrzaj się. Mam pytanie. Tylko nie chcę Ciebie denerwować.
—Przecież nie zabiję cię.
—No nie wiem. – Liz się zaśmiała. – Jedna rzecz jest dziwna.
—O czym mówisz?
—Nie wiesz co się stało z Hankiem?
—To cześć. – Michael poszedł sobie.
—Nie! Michael poczekaj. – Liz pobiegła za nim. – Przepraszam nie chciałam wywoływać wspomnień.
—To dlaczego zadałaś to pytanie?
—Po prostu wydaje mi się dziwne że tak po prostu zniknął. Jeszcze raz przepraszam.
—Obiecaj że już nigdy nie będziesz nad tym myślała. Obiecaj.
—Obiecuję. Nie będę.
—On nie jest wart aby poświęcać mu czas, a co najważniejsze nie ma w tym nic podejrzanego.
—Ok. Powiem Max'owi że go szukasz. Pa.
—No hej.
Ciąg dalszy nastąpi.