GRA ZŁUDZEŃ
część IV
Kolejne dwa dni mijały w milczeniu. Nikt nie wspomniał o tym „spięciu”. Również Alex nie porozmawiał z Marią. Pozostawił TO bez komentarza. Uznał, że to nie ma sensu, zwłaszcza przed koncertem. zostawi to na potem. Teraz nie chce wszystkiego psuć rozmową, aby nie zniszczyć marzenia Marii. Nadal przecież ją kochał a ten występ był dla niej bardzo ważny. Męczył się udawając, ale pocieszał się myślą ze tak będzie najlepiej.
— To co dziś u mnie czy u Ciebie? – nagle ktoś przerwał myśli Alexa.
— Słucham..? – odwrócił się. To była Maria...
— No chyba nie sądzisz, że tym razem się wywiniesz? Przez dwa dni nie miałeś dla mnie czasu. Koniec. Masz się stawić u mnie dziś punkt szósta i ani minuty później...i wcześniej też nie.. musze się przecież przyszykować..- przerwała. – Alex czy Ty mnie w ogóle słuchasz?? – spojrzała na chłopaka.
— Oczywiście. Zawsze i wszędzie...-odpowiedział.
— No.. masz szczęście.. więc co powiedziałam?
— Dziś u mnie o piątej...
— Alex.....
— No wiem przecież. Żartowałem. – był dumny, że potrafi udawać, że wszystko jest okey.
— To do zobaczenia. – rzuciła na pożegnanie i pobiegła na zajęcia. To samo zrobił Alex.
* * *
— Max.. ja Cię proszę.. ja wiem, co Ty chcesz powiedzieć...
— Nie prawda.. nie wiesz – odpowiedział Max.
— Oczywiście, że wiem: Michael następnym razem uważaj na swoje moce.. nie możesz ujawnić się przed Jesseim i całym zespołem, jesteś nie odpowiedzialny Michael...Maxwell darujmy sobie, dobra?
— Nie, nie daruje Ci. Nie tym razem. Jeżeli chcesz odzyskać Marie, to uwierz.. obejdzie się bez tych pokazów pirotechniki...- powiedział do Michaela. A on po prostu własnym uszom nie mógł uwierzyć.
— Że co??
— Kup jej kwiaty, przeproś, zachowuj się normalnie, a nie jak ktoś z innej planety! – kontynuował.
— Ty sobie żarty ze mnie robisz, prawda? Bardzo śmieszne...
— Posłuchaj.. pokaż ze Ci zależy, ale bez przesady.. co jej wczoraj powiedziałeś?
— ..że będę walczył...
— To walcz tylko dyskretnie...no i pamiętaj, że Alex to Twój przyjaciel..
— Już nie.. teraz to mój rywal...
Max wiedział, że te słowa nie znaczą nic dobrego. Zdawał sobie sprawę ze tego, że Michael jest zdolny do wszystkiego. Niestety. Bywało, że czasem myślał po użyciu mocy, zamiast przed.
Tymczasem, Alex postanowił z kimś porozmawiać o tym, co widział ostatniego wieczoru. Oprócz Marii, Liz była jego najlepszą przyjaciółką. Tylko, że był jeden problem. Była też przyjaciółką Marii. A to w jakimś sensie komplikował sprawę. Jednak nie miał wyboru. Czuł, że jeśli zraz z kimś nie pogada to zwariuje. Wszedł do Crashdown. Na szczęście było w miarę pusto, „To dobrze będę mógł spokojnie porozmawiać z Liz.” – pomyślał.
— Hej Liz...
— Ooo Alex.. cześć.
— Bardzo zajęta? – wolał się upewnić, że będą mieli trochę czasu.
— Nie. A co? – Liz czuła jakiś podstęp. – Coś się stało?
— Nie.. tak...właściwie...
— Nie kręć...na kilometr widać, że coś Cię gryzie.
— Naprawdę? – zdziwił się.
— Naprawdę.. więc?
— Więc.. widziałem jak.. jak.. jak..
— Jak?
— ...jak Maria całowała się z Michaelem...!!!! – wyrzucił z siebie.
— Coo?? Na pewno nie...coś Ci się przewidziało... – niedowierzała.
— Liz...JA ICH WIDZIAŁEM..
— Alex może to nie byli oni.. może Ci się coś przewidziało.. Maria by Cię przecież nie...nie zdradziła by Cię.. Kocha Cię.
— Sugerujesz, że mam sobie kupić okulary? – Alex był wyraźnie zdenerwowany reakcją Liz.
— Nie, ale, po prostu nie mogę w to uwierzyć!! Rozmawiałeś z nią??
— A jak myślisz?
— Nie.. Alex musisz z nią porozmawiać! Koniecznie!
— Wiem...Czekam na odpowiedni moment...
— To chyba właśnie nadszedł... – Liz powiedziała na widok Marii wchodzącej do kawiarni.
— Witam.. co tam słychać? – zapytała Maria.
— Co taka szczęśliwa? – Liz spytała przyjaciółkę.
— A nic.. takiego.. po prostu cesze się na jutrzejszy koncert...a po za tym mam zamiar spędzić dziś cudowny wieczór z moim wspaniały chłopakiem. – cieszyła się Maria.
— A czy sobie zasłużyłem na takie słodkości? – Alex starał się być miły, ale nie bardzo mu wychodziło.
— No tym, że jesteś jedyny w swoim rodzaju...
— Jedyny powiadasz...
— O co Ci chodzi?
— Mi? O co Tobie chodzi? – wstrzymał oddech. – Całowałaś się z Michaelem! O to mi chodzi! Myślałaś że się nie dowiem?? Otóż myliłaś się. Widziałem was. Razem. – Alex już żałował tego, co powiedział.
— Czy ja dobrze słyszę? Liz? Powiedz coś, bo ja nie wierze. No po prostu nie wierze.- Skąd Ty to w ogóle wytrzasnąłeś?
— Już powiedziałem.. widziałem was. – był już spokojniejszy. Ale tylko z pozoru.
— Ja was zostawiam samych...- powiedziała Liz i wyszła na zaplecze...
— Ty chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz? Alex... – Maria nie wierzyła. „Jak mógł widzieć coś, czego nie było?” – zastanawiała się.
— Jak mogę nie wierzyć w to, co widziałem na własne oczy? Maria.. daj spokój.. to koniec.. I przestań już...nie chce stracić do Ciebie resztki szacunku, jakie mi zostały – wyszedł.
— Alex!!! – zawołała, ale on się już nie odwrócił.
Liz wyszła z zaplecza.
— I? – zapytała.
— Liz.. on mi nie wierzy...a naprawdę nic się nie stało pomiędzy mną i Michaelem! Ja nie wiem, o czym on mówi!! – płakała Maria.
— Spokojnie...powiedz mi wszystko od początku...jak wyglądał tamten wieczór? – poprosiła Liz.
Parker zamknęła wcześniej Crashdown. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Musiała coś z tym zrobić. Siedziały długo rozmawiając. Nie doszły do żadnego wniosku. Nic nie rozumiały. Wszystko wydawało nie mieć najmniejszego sensu. Maria była zrozpaczona. Liz także. „A wszystko zapowiadało się tak dobrze” – przemknęło jej przez myśl. Potem siedziały w milczeniu. To pomagało. Cisza była kojąca. Pomagała uspokoić się. Pozbierać myśli. Choć tych było aż zanadto. Nagle ktoś zaczął gwałtownie pukać do drzwi kawiarni.
— To szeryf Valenti! – Liz przerwała cisze. Otworzyła. Szeryf miał dziwną minę.
— Liz.... Maria... Alex miał wypadek....nie żyje...
CDN