Od autorki: Akcja opowiadania dzieje się 5 lat po odcinku „Destiny”. Max i Tess mieszkają razem, ale nie są małżeństwem. Wychowują swojego synka, Zana. Chłopiec ma 4 lata. Maria i Michael wyjechali z Roswell, ale osobno. Ona robi karierę jako piosenkarka, mieszka w Paryżu. On podróżuje po Stanach na swoim motorze. Alex pracuje w wielkiej firmie jako informatyk, Isabel wyszła za mąż za prawnika Jessego Ramireza i wyjechała z nim do Bostonu, mają 2-letnią córeczkę, Kate. Kyle jest mechanikiem samochodowym. Jim jest zastępcą szeryfa.
Liz nadal mieszka w Roswell, jest znanym biologiem i autorką wielu książek. Nie utrzymuje kontaktów z nikim prócz Marią. Od pewnego czasu znowu zaczęła spotykać się z Seanem.
***
—Zack znowu pobił się z Dennisem. To bardzo niesforne dziecko. Mam nadzieje, że pani z nim porozmawia. – blondyna obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem. Pewnie myśli, że biję małego albo robię na nim jakieś eksperymenty. Nie znoszę tego babsztyla.
—Przepraszam panią, Zack już taki jest...-tłumaczę. Blondyna kiwa głową, ale widać że nie zmieni zdania.
Odchodzi, a ja patrzę na małego ze złością.
—Piąta bójka w tym tygodniu. Wybitne, Zanie!- mruczę pod nosem. Mały wzrusza ramionami. Jest jak ojciec. Obojętny i chłodny. Typowe. Mały przyszły król Antaru jest idealną kopią ojca.
—Dennis powiedział, że jestem „maminsynkiem”.- stwierdził. Powiedział to wyniosłym tonem, jak zawsze. On się nie tłumaczył, nie usprawiedliwiał. On mnie łaskawie uświadomił.
—Takie zaczepki należy z-i-g-n-o-r-w-a-ć!- przeliterowałam to słowo, wątpiąc by Zan zechciał to wziąć pod uwagę. On jest pewny swego zdania i nie zmieni decyzji. Jak ojciec.
—„Maminsynki” ignorują zaczepki. JA załatwiam to inaczej!- JA jest najważniejszy, oczywiście. Mój kochany synek.
—Nie rozmawiajmy już o tym! Tata czeka na nas w domu...- pociągnęłam go za rękę, ale wyrwał się i wyprzedził mnie z zadowoloną miną. Musi być pierwszy.
Po 15 minutach doszliśmy do domu. Max otworzył nam drzwi. Zan uwiesił mu się na szyi i zaczął się śmiać. Jakież to urocze.
—Twój syn pobił kolegę, za to ze nazwał go „maminsynkiem”- starłam się by zabrzmiało to jak „Trzeba kupić coś na obiad.” Inaczej Max potraktował by to jak atak na jego syna. JEGO syna. MÓJ syn to rzadko kiedy używane pojęcie. Ja jestem tutaj tylko rezerwowo, ze względu na Zana, który i tak mnie nie kocha. Jestem jak opiekunka do dziecka. Na sześć godzin, a potem „Papa!”. Potem jestem niewidzialna.
—Zan, naprawdę?- zapytał Max starając się mówić poważnie. Nie wyszło mu to.
—Zasłużył.- poinformował go syn. Nie może przecież stracić niezależności. Wie co zrobił. I jest z tego dumny.
—Źle zrobiłeś!- Max zabrzmiał jak narrator lukrowanej bajeczki dla dzieci. Ojejuś, mały Zan źle zrobił!
—Prze-pra-szaam...-Zan wymusił z siebie to słowo. Muszę przynieść tabletki uspakajające, inaczej biedaczyna nie dojdzie do siebie po tym wymuszonym geście.
—Dobra, nie mówmy o tym!- odrzekł nieco spokojniej ojczulek roku, Max Evans. Zerknął na mnie przelotnie-NIECH mama pomoże ci zdjąć buty i kurtkę, a ja zamówię coś do zjedzenia. Potem wybierzemy się na spacer, tak?- zapytał, a Zan łaskawie na to przystał.
I tak wygląda każdy nasz dzień.
***
Wrócili po dwóch godzinach. Max rozpromieniony, Zan znudzony. Wiem już kogo spotkali. LIZ PARKER. Tak, tą wspaniałą Liz Parker! Piękną, inteligentną i wspaniałą.
O czym rozmawiali? O atomach? O klonowaniu? A może o pogodzie? Max może z nią rozmawiać nawet o jamochłonach i tak będzie wniebowzięty.
Liz Parker to jedyny temat o którym ja i Zan mamy wspólne zdanie. Na jej widok chce nam się zwrócić cały obiad łącznie z podwieczorkiem.
—I co tam u Liz?- zapytałam szczerząc swoje ząbki jak mamuśka z serialu z lat 60.
—Co?- zapytał Max, patrząc na mnie nieprzytomnie. Czy on musi tak ostentacyjnie pokazywać jak to Liz zaprząta mu głowę?
—Czy Liz znalazła już lekarstwo na AIDS?- zapytałam kąśliwie, nadal szczerząc drapieżnie kły.
—Nie- odpowiedział spokojnie. Nie da uwięzić siebie w pułapce. Spryciarz.
—Jaka szkoda-Haha-Jak się czuje?- Powiedz, że zachorowała!!!
—Dobrze-Co za pech!-Chciała, żebym cię pozdrowił-Bezczelna.
—To miło. Kiedy ją spotkam następnym razem zaproszę ją na kawę lub herbatę.- Z arszenikiem.
—Skąd u Ciebie taki nagły przypływ dobroci?- Pękł. Patrzy na mnie wyczekująco. Zan przystępuje z nogi na nogę. A ja się uśmiecham.
—JA ZAWSZE JESTEM DOBRA, kochanie.
C.d.n.