Opis: 'Fall' to dość skomplikowany Polar. Opowiadanie rozpoczyna się w Nowym Jorku. Później akcja toczy się przeważnie w Roswell. Czas ciężko określić, ponieważ co chwilę się zmienia. Pierwszą część z pewnością będzie trudno wam zrozumieć, ale jeśli przebrniecie przez nią i dotrzecie do części drugiej pomału wszystko zacznie się wyjaśniać.
Banner(by age): http://img.photobucket.com/albums/v605/age85/Polar/fall3a.jpg
Część pierwsza.
Nie mogłam zasnąć, jak zwykle zresztą. Spojrzałam na nich wszystkich. Na Isabel, Alexa, Marię i Maxa. Wzięłam niewielką torbę i wyszłam z pokoju. Po chwili wyszedł też z niego Michael.
— Nie musisz ze mną iść. Nawet nie powinnaś.
— Ale chcę.
— Nie będę spełniał wszystkich twoich zachcianek.
— Z tobą czy bez ciebie i tak stąd wyjadę.
— Liz...
— Nie chcę tu być! Nie rozumiesz?
— Ale Max...
— Za tydzień wszyscy wrócą do Roswell. My po prostu już tam będziemy.
— Wiesz, że bez ciebie będzie mu ciężko?
— Wiem.
— Nie poznaję cię, zawsze Max miał nade mną przewagę.
— Nie mów tego w taki sposób, jakby...
— Jakby ciebie i mnie coś łączyło?
— Przestań. Chodźmy już.
— Czemu nie wyjedziesz za dnia?
— Bo wtedy ty już będziesz w Roswell.
— I?
— Boję się o ciebie.
Chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy w kierunku ulicy.
Obudził mnie brak jego zapachu. Powinien być przecież obok. Wstałam z jego łóżka i zaczęłam go szukać. Wyszedł. Wróciłam do sypialni. Mój telefon zaczął dzwonić.
MAX.
— Tak?- Spytałam najnormalniejszym w świecie tonem.
— Gdzie jesteś?- Spytał najwyraźniej przestraszony.
— W Roswell.
— Michael też?
— Tak.
— Jesteś u niego?
— Tak. Max, przepraszam, ale nie mogłam już tam zostać...
— Rozumiem.- Nie Max, nie rozumiesz.
— Będziecie za tydzień?
Do sypialni wszedł Michael i widząc, że rozmawiam przez telefon zawrócił się do kuchni.
— Tak. Liz... Dobrze się czujesz?
— Tak. Nie martw się o mnie.
— Do zobaczenia.
Rozłączam się i poszłam do kuchni.
— Wyjaśniłaś mu to?
— Myśli, że rozumie.
— Jak zawsze... Poszedłem kupić coś do jedzenia.- Nie przyznam się do tego, że mimo iż nie było go przez kilka minut to mi go brakowało. Nie umiem i nie mogę, w końcu jest Max... Czasami czuję się jakbym Maxa traktowała jak upośledzone dziecko, które z niczym nie może sobie poradzić, ale chyba tak nie jest, a może...
— Zrobię nam śniadanie.
— O nie, nie ufam nikomu prócz sobie jeśli chodzi o jedzenie.- Żeby tu tylko o jedzenie chodziło... Ale Michaelowi jest ciężko zaufać też w innych sprawach...
Jemy. W całkowitej ciszy. I tak wszystko powiedzieliśmy sobie dawno temu.
— Tęskni za tobą.- Jednak czasami zaczynamy wspominać.
— On za mną czy ty za nim?- Próbuję zażartować z dość marnym skutkiem.
— Może powinnaś do niego zadzwonić.- Całkowicie mnie zignorował.
— Nie. Dzwonił godzinę, dwie temu...
— Ale to Max.
— I co z tego?
— Jesteś dla niego całym światem.
— A czym jestem dla Ciebie?
— Dla mnie jesteś Liz Parker.- I tak powinno zostać.
— Musze tu jeszcze przenocować 6 nocy.
— Wiem. Może powinienem spać na kanapie?
— Nie!- Odpowiadam zdecydowanie zbyt szybko i gwałtownie, ale dzięki temu Michael wie, że nic się nie zmieniło, a jakaś część mnie chce by o tym wiedział.
— Pójdziemy gdzieś?
— Rodzice myślą, że jestem jeszcze na wyciecze szkolnej.
— O 23.00?
— Dobrze.
Zbieram swoje naczynia, jednak Michael i w kwestii naczyń woli nie ryzykować. No dobrze... Wiem, że powód jest zupełnie inny.
Wróciłam z Michaelem do domu. Powinnam napisać do Roswell, ale nic nie poradzę na to, że w jego mieszkaniu czuję się jak u siebie. Tylko tu... Nic nie poradzę też na to, że nie umiem zranić Maxa, a ranię siebie i... I Michaela.
Wiem, traktuję go jak porcelanową lalkę... Ale oboje z Michael stwierdziliśmy, że tak będzie lepiej. Michael uważa, że kocham Maxa i z nim będę szczęśliwa, a właściwie uważał tak pół roku temu... To wszystko jest strasznie zagmatwane.... Nie umiem o tym pisać, a próbuję już przecież nie pierwszy raz...Może kiedyś zdołam przyznać się sama przed sobą, że... Jeszcze nie nastało kiedyś...
Nie liczę przy nim czasu, jedyne co wskazuje, że minuty dalej płyną to księżyc widniejący na niebie. Oddech Michaela i jego bicie serca wystarcza mi do zapełnienia czasu... Nie wiem od kiedy tak jest, ale nie pamiętam by kiedykolwiek było inaczej.
— Możemy już iść?- Pytam. Michael odrywa wzrok od gazety o sporcie.
— Możemy.- Wychodzimy. Idziemy w stronę parku. Jak zwykle by posiedzieć chwilę na naszej ławce i wrócić. Tyle, że droga do domu Michaela z parku jest długa, czasami jednak zbyt krótka...
Nie wzięłam kurtki i teraz tego żałuję. Liczyłam na wyższą temperaturę.
— Wiesz...- Michael urywa, zawsze zaczyna od 'wiesz', zawsze wiem o co mu chodzi, on nigdy nie kończy i zmienia temat.- Ciekawe co teraz robią...
— Pewnie śpią.
— Kochasz Maxa?- Tego pytania nigdy mi nie zadał. Zawsze był pewien, że go kocham. Nie spodziewałam się, też że zrobi to tak niespodziewanie.- Nie odpowiesz?
— Znasz odpowiedź.- Nie wiem czy ją zna, czy wreszcie zrozumiał, że nie kocham Maxa, ale nie umiem odpowiedzieć inaczej.
— Nie znam. W tym problem, że nie znam...
— Nie kocham go.- Sama nie wiem, jak to się stało, że to powiedziałam. Spuszczam oczy. Boję się co zobaczę w jego spojrzeniu.
— Nie mów tak...- Jego dłoń gładzi mój policzek.
— Dlaczego? Dlaczego dla nas Max stał się najważniejszy?!- Z powrotem spojrzałam w oczy Michaela.- Dlaczego nie liczę się ja, dlaczego nie liczysz się ty?! Michael, dlaczego my się nie liczymy...?
— Bo nie ma nas...
— Boję się tego wszystkiego.... To było pół roku temu, skąd mam wiedzieć, że nadal...- Mówię jakby nie słysząc tego co przed chwilą powiedział Michael. Nie kończę, boję się dokończyć. Boję się tego co powie Michael... Boję się spokoju, który zawładnął nim pół roku temu...
— Nie, nie jestem w tobie zakochany... Od tamtego czasu wiele się zmieniło...- Moje oczy stają się wilgotne... Chciałabym się schować... Zniknąć, albo chociaż zasnąć i zapomnieć o tym, żyć dalej złudzeniami...- Spędziliśmy ze sobą wiele godzin na długich rozmowach... Rozmowach, w których gestem, spojrzeniem mówiłaś mi jak bardzo ci na mnie zależy... Teraz jest inaczej Liz... Pokochałem cię...- Przez chwile trwałam w nicości. Nie docierały do mnie słowa Michaela, teraz mnie przytula... Czuję jego ciepło... Wracamy do domu, bo to jest też mój dom...
Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa i nadal tego nie robię. Nie odpowiada mi ta cisza. Chciałabym o tym wszystkim porozmawiać. Przecież KOCHAM znaczy tak wiele...
Tymczasem jednak wróciliśmy do zwykłych zajęć. Ja siedzę w fotelu i udaję, że czytam gazetę, Michael robi dla nas herbatę. Może gdy usiądzie któreś z nas wydobędzie z siebie jakieś słowo?
— Proszę.- Michael podaje mi herbatę. Przez chwilę na niego patrzę, on wpatruje się w kubek.
— Michael...
— Zmarzłaś. Herbata cię ogrzeje.
— Porozmawiamy?
— O czym?
— O tym co mi powiedziałeś.
— Myślałem, że nie trzeba nic dodawać.
— Ale ja...
— Wypij herbatę.
— Chcesz to wszystko tak zostawić?- Nie odpowiada. Biorę herbatę i odkładam ją na stolik. Przez chwilę patrzę wyczekująco na Michaela. Idę do łazienki.
Nie płaczę, w końcu nie mam powodu... Powinnam być szczęśliwa, ale nie potrafię. W tej chwili jestem zdolna zerwać z Maxem, teraz... Pierwszy raz czuję się na tyle silna by spojrzeć Maxowi prosto w oczy i powiedzieć mu o tym co czuję... Tylko, że Max jest w Nowy Jorku.
Przemywam twarz wodą, próbując zmyć z siebie wszystkie uczucia i myśli...
Michaela nie ma. Wiem gdzie jest, ale wiem też, że tym razem nie pójdę do niego... Leżę na łóżku i wpatruję się w okno jakby tam było rozwiązanie wszystkiego, jakbym tam miała znaleźć spokój...
Słyszę otwierane drzwi. Lekko drgnęłam. Nie myśląc długo wstaję i idę do pokoju.
— Powinnaś już spać.- Podchodzę do niego. Chwytam się jego kurtki. Rozumie. Doskonale rozumie. Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Pochyla się nade mną. Jego delikatne usta dotykają moich. Czule mnie całuje.- A jeśli cię skrzywdzę?
— To niemożliwe.
— Nigdy nie czułem czegoś takiego... Jeśli...
Kolejne minuty to nasze pocałunki... Zdejmuję z niego kurtkę.
— Obiecaj mi, że jutro też tak będzie...- Mówię na wpół przytomna.- Michael....
— Dlaczego twoje niebo jest fioletowe?- Pytam zaciekawiona. Chłopiec podnosi oczy w moją stronę i nic nie odpowiada, mimo to nie czuję zdenerwowania.
— A jakie według Ciebie jest niebo?
— Niebieskie. Nie widzisz?- Pokazuję mu na okno.
— Moje niebo jest fioletowe. Nie widzisz?- Pokazuje mi na kartkę.
Wracam do swojej pracy i patrzę na moje niebo z wyrzutem. Dlaczego moje niebo jest takie jak wszystkich? Biorę pomarańczową kredkę....
Siedzę tu już pół godziny. Marznę. Pada deszcz, ale nie chcę też wracać do domu.
— Parker to moja ławka.- Obok mnie siada Michael.
— Co ty tu robisz? Przecież pada.- Mówię jednocześnie ocierając łzy.
— Czemu płaczesz?
— Nie płaczę.
— Max?
— To, aż takie oczywiste?
Zamiast odpowiedzi Michael mnie przytula.
— Chcesz porozmawiać?
— Nie wiem... Chcę, ale nie o tym.
— A o czym?
— W tym problem, że już rozmawialiśmy chyba o wszystkim.
— Co powiesz na herbatę u Guerina?
— To jakaś nowa kawiarnia?- Uśmiecham się trochę kpiąco.
— Uważaj, bo kiedyś wystawię ci rachunek.
— Chodźmy.
Nie wiem jak to możliwe, że u Michaela zawsze jest tak ciepło.
— Proszę.- Podaje mi kubek.
— Dzięki.- Zaczynam sączyć małe łyki gorącej herbaty.
— On cię kocha.
— To czemu wszystko między nami się psuje?
— No właśnie Liz... Czemu? Ty powinnaś to wiedzieć najlepiej.
— Może dlatego, że go nie kocham?
— Kochasz go.- Michaelowi nie da się wytłumaczyć, że nie. Zawsze uważa, że wie lepiej.
— To może dlatego, że zakochałam się w tobie?- Chciałam mu to powiedzieć już dawno. Teraz milczymy. Odkładam kubek po herbacie. Michael bierze oba kubki do kuchni. Idę za nim.- Może ja je umyję?- Michael odkłada kubki do zlewu i podchodzi do mnie.
— A może dlatego, że wiesz, że ja czuję to samo do ciebie?- Nastaje cisza. Cisza, która sprawia mi przyjemność i jednocześnie ból.
— Ale to nic nie zmienia... Przecież Max...
— Wiem, kochasz go.- Nie kocham go... To przywiązanie... Ogromne przywiązanie. Nie wyobrażam sobie po prostu jak mogłabym go zranić.- Jeszcze wam się ułoży.
Michael wraca do kubków, ja wychodzę.
Nie widzę niczego pod swoimi nogami, co chwilę się potykam. Max trzyma mnie za rękę i ciągnie za sobą, mimo iż stawiam opór.
— Max, zatrzymaj się!
— Nie ma czasu Liz.
— Ale Michael... On tam został...
— Poradzi sobie.
— A jeśli nie?
— Obiecałem sobie kiedyś, że bez względu na wszystko będę cię chronił.
— Ale ja nie chcę żyć bez niego...- Nie zważając na moje słowa znowu zaczyna biec. Cały czas patrzę w tunel za nami. W końcu wyrywam się Maxowi i biegnę tam z powrotem.
— Liz!
Nieważne jest dla mnie czy biegnie za mną. Ważne bym mogła zobaczyć jeszcze raz Michaela. Nawet jeśli to będzie ostatni raz...
W Nowym Jorku jesteśmy już od dwóch dni. Oficjalnie jesteśmy na szkolnej wycieczce. Męczy mnie to całe odnajdywanie informacji o kosmitach, zresztą nie tylko mnie. Gdy patrzę na Michaela zawsze widzę zrozumienie w jego oczach. A może nie to mnie męczy? Może torturują mnie 24 godziny na dobę, które spędzam tu z Maxem?
Z Michaelem rozmawiała tylko raz odkąd tu przyjechaliśmy i to o Maxie...
Max też wie, że bycie tutaj jest dla mnie udręką. Tylko, że on odbiera to inaczej. Uważa, że nie umiem ciągle słuchać o tym całym przeznaczeniu, według którego ma być z Avą. Jednak to sprawia mi najmniejszy ból...
Jest wieczór. Ja i Maria siedzimy u mnie w pokoju.
— No dobrze to może o Maxie?
— Zachowajmy ten temat na później. Michael?- Pytam zaciekawiona. Chcę wiedzieć czy jeszcze coś do niego czuje. Czy po tym jak zerwali ze sobą coś się zmieniło, bo jeśli nie...
— Traktuję go jak kolegę. Tak mi się wydaje... Choć czasami mam go już dosyć. Nie wiem jak to się stało, że w ogóle ja i on...
— Przecież Michael jest...- Nie kończę.
— Jest porywczy, dziwny, itp... Ma po prostu swój świat i swoje kredki.- A w tym świecie niebo jest fioletowe...
Gdyby teraz porozmawiała z Michaelem dłużej niż przez 5 minut zdziwiłaby się tym jak bardzo się zmienił...
— No dobrze, to teraz Max...
Będę kłamać. Powiem, że go kocham, że nie widzę świata po za nim... A później z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku pójdę spać.
Koniec części pierwszej.