Część trzecia
Po chwili wokół mnie roiło się od lekarzy i pielęgniarek.
— Witamy z powrotem.- Powiedziała jedna z pielęgniarek. Po chwili mnie zostawili w spokój. Max też musiał wyjść, bym- jak to określił lekarz- mogła odpocząć. Tylko, że ja odpoczywałam już wystarczająco długo... Gdzie jest Michael?
Nie potrafię zasnąć, mimo że jest już noc. Patrzę w okno... Tak jak wtedy gdy byłam u Michaela. Co chwile ktoś przechodzi obok moich drzwi, ale... tylko przechodzi.
Myślę o ostatnim wieczorze jakim pamiętam. Byłam tam z Michaelem... Chyba powiedział, że powinnam już spać... Nie potrafię sobie przypomnieć tego jak mi się wydaje, jeszcze niedawno pamiętałam...
Stoję tak blisko Michaela, że czuję jego oddech...
— A co jeśli cię skrzywdzę?- Pyta się mnie Michael.
— To niemożliwe.
Całujemy się.
— Obiecaj mi, że jutro też tak będzie...- Słyszę huk rozbijającego się szkła. Przeszywa mnie dziwny ból. Patrzę na Michael pół przytomnie. Chyba coś mówi.- Michael....- Po chwili wszystko cichnie.
Rozglądam się wokół. To był tylko sen... Prawda?
— Spokojnie Liz.- Dopiero teraz zauważam, że nie jestem sama. Obok mnie siedzi Alex i Isabel.- Miałaś koszmar.
— Czyli to się nie zdarzyło?- Chyba liczę na to, że czytają mi w myślach. Przez chwile patrzą na siebie znacząco.
— Zostawię was na chwilkę.- Mówi Isabel, uśmiechając się blado. Wychodzi.
— O co w tym wszystkim chodzi Alex? Co ja tu robię? Gdzie jest Michael...?- Pytam prawie przez łzy.
— Musisz się najpierw uspokoić. Wszystko ci opowiem, tylko się uspokój.
— Dobrze.- Próbuję z marnym skutkiem zapanować nad emocjami.
— Trzy lata temu...
— Nie obchodzi mnie co było trzy lata temu! Chcę wiedzieć jak to się stało, że się tu znalazłam.
— Próbuję ci właśnie powiedzieć...- Mówi trochę skrępowany, jakby każde słowo sprawiało mu trudność w wymówieniu.- Trzy lata temu, gdy byłaś u Michaela... Zaatakowali was Skórowie, przynajmniej tak podejrzewamy... Mogły to być...- Resztę słów Alexa puszczam mimo uszu.
— Jak to nas? Co jest z Michaelem?!
— Miałaś się uspokoić.
— Jak mam być spokojna?- Patrzy na mnie smutno.
— Mi też nie jest łatwo.
— Przepraszam.
— Trafiłaś do szpitala, Max próbował cię uleczyć, ale na próżno. Dopiero teraz odzyskałaś przytomność... Z Michaelem było gorzej...
— Co mu jest?
— Michael... Michael nie żyje...- W jednej chwili wszystkie emocje ze mnie ulatują. Czuję pustkę tylko ją. Wpatruję się w okno.
— Dlaczego...
— Liz...
— Mogę zostać sama?
— Jesteś pewna, że tego chcesz?
— Nie.- Odpowiadam po chwili. Alex mnie przytula.
Na początku to do mnie nie docierało, przynajmniej nie czułam się tak jak teraz. Na każdym kroku odczuwam brak jego obecności. Dlatego też stoję tu. Niepewnie patrząc na jego imię wyryte na nagrobku. Trzy lata... Czemu ja nie umarłam? Czemu on...
Przed chwilą poczułam jak ktoś mnie pcha. Obok mnie przeszedł jakiś mężczyzna. Pod nosem wymamrotał przepraszam, nawet nie odwracając się w moją stronę. Spojrzałam na ziemię. Coś zgubił. Podniosłam małe zawiniątko.
— Proszę pana! Pan coś zgubił!- podbiegam do niego, jednak on nawet się nie zatrzymuje.
— Łatwo jest coś zgubić, trudniej odnaleźć. Gdyby tak cofnąć czas i mieć chociaż dwie godziny na naprawienie błędów...- Patrzę za odchodzącym mężczyzną ze smutkiem. 'Gdyby tak cofnąć czas...' Chowam zawiniątko do kieszeni. Wychodzę z cmentarza niedbale rozkopując liście, zabawne, dopiero teraz odkryłam że już jest jesień...
— Liz! Liz zaczekaj!- Odwracam się słysząc za sobą głos Maxa. Podbiega do mnie.- Wołałem cię.
— Wybacz, zamyśliłam się... Coś się stało?
— Nie, tylko jest zimno i pomyślałem że mógłbym cię podwieźć.
— Dziękuje, ale wole się przejść.
— A czy mogę iść z tobą...? Martwię się o ciebie i ...
— To wreszcie przestań się o mnie martwić! Gdyby nie te ciągłe 'martwię się o ciebie', 'nie wyobrażam sobie życia bez ciebie', czy 'kocham cię' wszystko ułożyło by się inaczej! Michael by nie umarł, a ja nie straciłabym trzech lat mojego życia!- Cała frustracja i złość jaka nagromadziła się we mnie przez te kilka miesięcy odkąd się obudziłam wreszcie znalazła ujście. Tylko dlaczego w taki sposób? Już czuję wyrzuty sumienia. Znowu widzę smutek w oczach Maxa. Nie umiem go przeprosić... Przez chwilę jeszcze patrzymy na siebie, po czym odchodzę z myślą, że chyba tak naprawdę jestem zła na siebie, a nie na Maxa.
Nie ma czegoś takiego jak dom Michaela. Teraz mieszka tam jakaś rodzina... Wróciłam więc do siebie. Nie umiem się przyzwyczaić na powrót do tego pokoju. Wszystko mimo, iż jest moje jednocześnie jest tak bardzo obce. Nie mam nawet pamiętnika. Wszystko było w domu Michaela, nie wiem gdzie jest teraz... Wyciągam z szuflady stary, nie zapisany notes, biorę długopis i przykładam go do kartki...
Nie potrafię. Nie przeleję swoich uczuć na papier, bo nawet mój umysł nie jest w stanie ich pojąć...
'Gdyby tak cofnąć czas...' Znowu przypomina mi się ten dziwny mężczyzna. Nie rozumiem o co mu chodziło... Wyciągam z kieszeni kurtki przedmiot, który zgubił. Rozwijam je. Moim oczom ukazuje się niewielki kryształ. Nie mogę pojąć, po co jakiemuś facetowi kryształ w kieszeni. Może to jakiś amulet? Odkładam go na nocną szafkę i usiłuję zasnąć.
Znowu myślę o Michaelu...
A czy mogę iść z tobą...? Martwię się o ciebie i ...
:::*:::
Łatwo jest coś zgubić, trudniej odnaleźć. Gdyby tak cofnąć czas...
:::*:::
Trafiłaś do szpitala, Max próbował cię uleczyć, ale na próżno. Dopiero teraz odzyskałaś przytomność... Z Michaelem było gorzej...
:::*:::
Gdzie Michael?
:::*:::
Nigdy nie czułem czegoś takiego...
:::*:::
Teraz jest inaczej Liz... Pokochałem cię...
:::*:::
Wracam dzisiaj w nocy do Roswell.
:::*:::
Parker to moja ławka.
:::*:::
Jeszcze wam się ułoży.
:::*:::
Max... Mam już dosyć.
:::*:::
Gdyby tak cofnąć czas...
Przez chwilę jeszcze nie potrafię odróżnić jawy od snu. Dopiero po chwili dociera do mnie, że pukanie które słyszę jest rzeczywiste. Patrzę zaspana w szybę. Max? Podchodzę do okna.
— Co ty tu robisz?- Pytam patrząc na niego zdumiona.
— Zapomniałaś, że mieliśmy iść na spacer.
— Co? Przecież jest środek nocy.
— Liz, jest siódma...
— Co?!- Niemożliwe, patrzę na biurko na którym postawiłam zegarek nie ma go. Mój wzrok jednak zatrzymuje się na kalendarzu. Nie rozumiem.- Max, czy my już dzisiaj rozmawialiśmy?
— W Crashdown. Liz czy wszystko w porządku?
— Chyba... Nie wiem... Jeśli to nie sen to może być lepiej niż myślę...- Nagła, nieuzasadniona otucha, jak pojawiła się w moim sercu sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech.- Gdzie Michael?- Max spuścił oczy, mimo to było widać złość jaką wywołało u niego moje pytanie. A więc to jest wieczór, podczas którego pokłóciłam się z Maxem. Tylko jak to możliwe?
Teraz również się pokłóciliśmy, złość na Maxa chyba nigdy mi nie minie. Siedzę znowu ławce w parku. Znowu pada. Tylko, że tym razem nie płaczę. Nie potrafię zrozumieć jak to wszystko się w ogóle stało?
:::*:::
Gdyby tak cofnąć czas....Gdyby tak cofnąć czas... Gdyby tak cofnąć czas i mieć chociaż dwie godziny na naprawienie błędów...
:::*:::
Scena, w której być może uczestniczyłam staje mi przed oczami jakby rozgrywała się teraz, a ja byłam tylko jej świadkiem. Ale jeśli to jest odpowiedź, jeśli ten kryształ... Czuję się gorzej niż w Archiwum X. Przecież to nierealne, żeby jakiś kryształ cofał czas... Z drugiej strony... 'Mieć chociaż dwie godziny...'
Patrzę na zegarek. Jest 20:55. Max był u mnie o 19:00, więc jeśli wierzyć temu co powiedział, zostało mi pięć minut. Wstaję z ławki. Mam pięć minut by wszystko cofnąć. Michael jednak już się do mnie zbliża.
— Co ty tu robisz Parker?
— Nic, ja..
— Wszystko w porządku?
— Tak, ja... Muszę iść do domu. Pogadamy jutro.
— Odprowadzę cię.- Odmów mu Liz. To będzie pierwszy krok. Nikt nikomu nie powie o swoich uczuciach i... Wpadam na Michaela. Jest mi słabo.- Która godzina?
— 21:00
Przez chwilę jeszcze jestem w ramionach Michaela.
— Powinnaś się położyć.
— Wiem...
— To jak? Mogę cię odprowadzić?
— Nie chcę wracać do domu.
— To może pójdziemy do mnie? Nie powinnaś moknąć.- Patrzę w skupieniu jak wypowiada poszczególne słowa.
— Masz rację. Chodźmy do ciebie.
Obejmuje mnie ramieniem, a ja wreszcie rozumiem, że nie mogę być z Maxem, bez względu na wszystko. Nie mogę oszukiwać siebie, ani jego, ani tym bardziej Michaela.
— Michael...
— Tak?
— Zakochałam się w tobie.- Przez chwilę widzę na jego twarzy zmieszanie.
— Przestań Parker, ty kochasz Maxa.- Z trudnością próbuje ukryć swoje uczucia.
— Jak mam ci udowodnić, że nie?
— Posłuchaj Liz, wiem że ty...- Robi krótką przerwę.- że my spędzamy ostatnio ze sobą sporo czasu, wiem, że nie potrafię ukryć moich uczuć względem ciebie, ale my nie możemy...- Przerywam mu pocałunkiem.- Nie chcę cię skrzywdzić Liz, ani ciebie, ani Maxa.
— To pozwól mi być szczęśliwą z tobą.
Przez chwilę jeszcze stoimy w deszczu. Michael patrzy gdzieś w dal. Po chwili splata nasze dłonie i delikatnie całuje mnie w czoło.
— Chodźmy, nie będziemy przecież tak moknąć.
Kolejne chwile spędziliśmy w ciszy. Bez słów użył swoich kosmicznych mocy, żebyśmy się wysuszyli. Bez słów przyrządził najpóźniejszą kolację w moim życiu. Bez słów pozmywał.
— Jeśli chcesz...- I tak o to przerwano ciszę.- możesz u mnie przenocować.
— Chcę.- Odpowiadam krótko i idę do łazienki. Gdy wracam Michael rozkłada już pościel na kanapie.- Myślałam, że masz łóżko.
— Jedno.
— Myślałam, że jest duże.
Uśmiecha się przez chwilę do mnie. Wraca do układania poduszek. Cierpliwie mu się przyglądam. Gdy kończy podchodzi do mnie i obejmuje mnie w pasie.
— Co teraz będzie?- Pyta drżącym głosem. W jego ruchach, spojrzeniu widać strach.
— Nie wiem Michael. Oby było z tobą.
Budzę się z poczuciem nigdy nieznanego mi bezpieczeństwa. Otwieram oczy. Wszędzie czuję zapach Michaela, mimo iż go nie ma. Wchodzę do kuchni prawie w tym samym czasie co Michael.
— Cześć.- Mówię patrząc na każdy jego ruch. Tak jakbym miała go zaraz stracić.
— Zaraz zrobię śniadanie, a później... Liz? Co będzie później?
— Później pójdę do Maxa.- Zamiast na mnie, patrzy na pieczywo, które kupił.
— To go zrani.
— Albo go, albo nas.- Tym razem już patrzy na mnie.
— Porozmawiamy przy śniadaniu.- To będzie chyba nieciekawe śniadanie... Idę się przebrać do łazienki.
Pół roku później.
Patrzę z przerażeniem na Michaela. Nie okazuje żadnych uczuć. Wydaje mi się jednak, że i on nie wie co teraz zrobić.
— Michael?- Nie odpowiada mi. Nawet nie drgnął. Czy to wszystko naprawdę tak miało się potoczyć? Isabel nie żyje.. Skórowie zabili ją gdy była w mieszkaniu Michaela. Nikt nie wie gdzie jest Alex... – Musimy stąd iść.- rozglądam się po UFOCENTER, ktoś próbuję już od kilku minut wywarzyć drzwi.- Michael proszę...- Mówię już prawie przez łzy. Wiem, że dla niego to trudne...
— Przepraszam...
— Porozmawiamy później...
— Gdyby tu był Max, gdyby nie wyjechał... Uzdrowiłby Is...
— Ale go tu nie ma! Michael chodźmy stąd... Proszę... – Michael dopiero teraz spojrzał na drzwi, które już prawie uległy Skórom.
Kilka dni później.
Nie wiem gdzie są obecnie Skórowie, nie wiem też czy jeszcze nas zaatakują... Wiem za to, że ani ja, ani Michael... Dlaczego Max wyjechał? Czy to naprawdę nasza wina?
Zamykam dziennik, nie jestem w stanie napisać ani jednego słowa więcej. Wychodzę. Mimo wszystko potrzebujemy czegoś takiego jak jedzenie...
:::*:::
'Proszę pana! Pan coś zgubił!- podbiegam do niego, jednak on nawet się nie zatrzymuje.'
'Łatwo jest coś zgubić, trudniej odnaleźć. Gdyby tak cofnąć czas i mieć chociaż dwie godziny na naprawienie błędów...'- Patrzę za odchodzącym mężczyzną ze smutkiem. 'Gdyby tak cofnąć czas...' Chowam zawiniątko do kieszeni. Wychodzę z cmentarza niedbale rozkopując liście, zabawne, dopiero teraz odkryłam że już jest jesień...
:::*:::
Obracam się. Za mną w pośpiechu oddala się ten sam mężczyzna co wtedy... Jak to 'wtedy'? Wszystkie wspomnienia do mnie wracają. Patrzę na ziemię. Nie znajduje żadnego zawiniątka, ani kryształu. Mężczyzna znikł za zakrętem zaczynam go gonić. Zatrzymuję się dopiero w ślepym zaułku. Nigdzie go nie ma... A to jedyna szansa, by wszystko zmienić... By Isabel mogła żyć... Wkładam ręce do kieszeni. Po chwili wyciągam z jednej z nich kryształ. Bez namysłu biegnę do siebie.
Patrzę na kryształ. Kładę go na biurku... Zmuszam się do zaśnięcia...
Koniec części trzeciej.