onika

Fall (4)

Poprzednia część Wersja do druku

Część czwarta.



"Gdyby tak cofnąć czas i mieć chociaż dwie godziny na naprawienie błędów..."

— Liz...- Otwieram oczy. Patrzę zdziwiona na Michaela.

— Co ja tu robię? – Rozglądam się wokół, wszystko jest tak jak przed moim zaśnięciem... Nie wierzę, przecież kryształ...

— Dzisiaj w nocy wyjeżdżamy z Roswell.

— Co?- Nie rozumiem...- Gdzie Alex, Maria? Gdzie Isabel?!

— Liz uspokój się, przecież wiesz, że Isabel...- Nie przechodzi mu to przez gardło.- Alex dzisiaj się odnalazł. Jest w kuchni.
Natychmiast wracam do rzeczywistości. Biegnę do kuchni. Zatrzymuję się już w drzwiach. Alex wygląda jakby co najmniej od kilku dni nic nie jadł i nie spał... Podchodzę do niego tak, jakby mój nieostrożny ruch miał spowodować jego zniknięcie. W jego oczach dostrzegam ogromny ból...

— Alex...- Mówię tak cicho, że sama ledwie siebie słyszę. Nie znajdując dalszych słów przytulam się do niego. Po chwili czuję jak jego łzy wsiąkają w moją bluzkę.

— Ona była dla mnie wszystkim... Dlaczego Isabel?! Liz, dlaczego ona? Jak ja mam teraz żyć?
Patrzę na niego z przerażeniem, patrzę na przyjaciela, który zrobił dla mnie tak wiele, patrzę w oczy człowiekowi, któremu zabiłam ukochaną osobę. Jak żywy staje przede mną obraz Isabel i Alexa, którzy odwiedzili mnie w szpitalu, razem... Oni mieli przyszłość. A ja... Co ja tu robię?!

— Przepraszam.- Wiem, że Alex nie rozumie czemu to mówię. Wiem, też, że żadne słowa nie zmienią tego co się stało... Teraz też wiem, że nic tego nie zmieni... NIC!
Dołącza do nas Michael. Ciężko mi na niego patrzeć... Przywróciłam mu życie kosztem Isabel. Może lepiej by było...
Przecież nie ma mniejszego zła...

— Zrobię nam śniadanie.- Mówi tak zwyczajnie, tak że ciężko mi to wytrzymać...- Możesz obudzić Marię?

Maria musiała się jeszcze przebrać, Alex potrzebował kąpieli, a Michael robił śniadanie, postanowiłam w tym czasie się przejść... Chciałam iść na cmentarz, nad grób Isabel, sama nie wiem czemu... Jednak zrezygnowałam, nie mogłam iść tam i płakać. Nie mam prawa obarczać Isabel moimi łzami. Nie po tym co zrobiłam...
Wybrałam inną drogę, poszłam w stronę parku. Usiadłam na ławce. Zresztą to nie jest ważne. Zupełnie coś innego mnie dręczy... Każda cząstka mnie krzyczy, że zabiłam i tak, też w istocie było...
Teraz gdy pamiętam to wszystko... Tak bardzo chciałabym w to nie wierzyć!
Moje egoistyczne postępowanie zraniło tyle osób... Cierpi Alex, Michael, Max! Nie ma Isabel… Może gdybym wiedziała co ten kryształ potrafi...
Choć nie, nie będę siebie oszukiwać. I tak cofnęłabym czas, żeby uratować Michaela. Tylko z tą wiedzą jaką posiadam teraz nie posunęłabym się tak daleko.

— Można?- Podniosłam głowę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Obok mnie stoi Max.

— Jasne...

— Długo mnie tu nie było...
Przyjrzałam mu się z uwagą. To już nie był ten Max, którego widziałam pół roku temu. Jego rysy twarzy stały się bardziej stanowcze, a mimo to nie straciły swojej łagodności.

— Długo...- Choć w rzeczywistości pół roku to krótki okres czasu, ale ja mierzyłam to wszystkim zdarzeniami, które się tu rozegrały.- Za późno...

— Za późno? Na co za późno?

— Za późno wróciłeś... Max.... Isabel nie żyje.- Nie patrzę na niego, mój wzrok pada na ziemię. Przez dłuższą chwilę nie odpowiada.

— Wiem.- Odpowiada krótko. Podnoszę głowę do góry. Po moich policzkach spływają łzy. Max delikatnie mi je ociera. Wszystkie myśli, które przytłaczają mnie odkąd wstałam wzięły nade mną górę. Nie potrafię już tamować łez. Max mnie przytula. Potrzebowałam czyjegoś ramienia, ale bardziej od tego potrzebowałam zrozumienia. Gdy się uspokoiłam, odsunęłam się od Maxa.- Gdybym nie wiedział, pewnie bym tak szybko nie wrócił do Roswell.

— Ona nie powinna umrzeć...- Zupełnie świadomie wbijam w swoją rękę paznokcie. Po chwili na mojej dłoni pojawia się krew. Max czule ją chwycił i uleczył moje rany. Nie mogę znieść tego, że Max jest dla mnie taki dobry. Wolałabym, żeby mnie nienawidził za to co zrobiłam, w jednej chwili postanawiam mu o wszystkim powiedzieć.

— Liz... Max...- Podbiega do nas zdyszana Maria.- Wszędzie cię szukałam.- Patrzy na mnie z wyrzutem jak małe dziecko.- Musiałam go zawiadomić.- Patrzy na Maxa. Kiwam machinalnie głową.

— Wracajmy.

Atmosfera w domu jest dziwna. Max i Michael rozmawiali na osobności przez jakieś pięć minut, teraz mijają się bez słowa. Maria i Alex poszli się spakować. Ja przyglądam się tylko biernie temu wszystkiemu. Najchętniej bym uciekła. Sama nie wiem czemu... Ostatnio wiem coraz mniej. Michael siada przy stole. Siadam naprzeciwko niego. Tak bardzo brakuje mi jego ramion, jego pocałunków, słów...

— Kocham cię.- Mówię prawie niesłyszalnie, jednak Michael przenosi swój wzrok na mnie. Na jego twarzy pojawia się słaby uśmiech, który szybko znika.

— Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz.- Patrzę na niego w skupieniu.- Że zawsze będziesz przy mnie... Proszę.

— Obiecuję.- Odpowiadam po chwili zastanowienia. Michael całuje czule moją dłoń.

— Spakowałaś się?

— Jeszcze nie, ale nie mam zbyt wielu rzeczy. Wyjdę na chwilę, dobrze? Za godzinę będę z powrotem.

— Uważaj na siebie.

Wróciłam niecałą godzinę później. Pozbyłam się kryształu, choć przyznaję, że sprawiło mi to niemałą trudność. Ciągle zastanawiałam się nad tym , czy nie warto spróbować jeszcze raz, jednak w ostatecznym rozrachunku zwyciężył rozsądek. Nie miałam prawa dalej ciągną tej gry.
Gdy stanęłam w progu budynku ogarnął mnie chłód. Rozejrzałam się niepewnie wokół. Absolutna cisza panowała w całym mieszkaniu.
Było już ciemno i niewiele widziałam. Zapaliłam światło. Niepewnie stawiałam kolejne kroki. Stanęłam nieruchomo.

— Michael...- Podbiegłam do niego i uniosłam jego głowę. Jeszcze oddycha, ale jest poważnie ranny.- Michael, przepraszam... Max!- Zaczynam go wołać jednak nikt mi nie odpowiedział, przecież Max mógłby go uratować!

— Nie ma go...- Jego słowa ledwo do mnie docierają. Jak to nie ma?!- Wyszedł... nie pamiętam gdzie... Liz...- Splatam nasze dłonie.- Zawsze będę cię kochał... Jesteś moim Aniołem, wiesz?

— Cii, nic nie mów... Max na pewno zaraz wróci.

— Nie zdąży... Tak najwidoczniej miało być... Max się tobą zaopiekuje, gdziekolwiek teraz pójdę będę tam na ciebie czekał...

— Michael nie mów tak.... Wszystko się ułoży.- Michael zamknął oczy.- Nie opuszczaj mnie, bez ciebie nie dam rady żyć...- Bezsilnie próbuję go ocucić, reanimować... serce Michaela ucichło i tym razem nic tego nie zmieni. Wstaję i podchodzę do szafki. Niewiele myśląc wyciągam z niej nuż. Ręka mi drży. Jej nerwowe ruchy ustały dopiero, gdy ktoś mocno ją chwycił. Nuż wypadł mi z dłoni. Odwracam się.

— Max...- spojrzałam na leżącą na podłodze torbę z zakupami... poszedł po zakupy. Po zwykłe zakupy! Wybuchnęłam histerycznym śmiechem, który po chwili zamienił się w płacz.- Uratuj go!- Krzyknęłam z nagłą złością.

— Nie umiem sprowadzać z powrotem zmarłych...

— Spróbuj! Nie...- Nie dokończam, w końcu mówiłam to już tyle razy...
Max podchodzi do nieruchomego ciała Michaela. Obserwuję jak spina się każdy mięsień jego twarzy, jak nikłe światło rozchodzi się po ciele Michaela.
Nie wiem ile to trwało, ale dla mnie to była wieczność. W końcu Max wstaje, jest wykończony, w oczach ma łzy.

— Przykro mi...
Ponownie czuję pustkę. Bez słowa omijam Maxa. Gdy wyszłam z kuchni i zamknęłam za sobą drzwi opadłam na podłogę. Przez moje ciało przeszły nerwowe drgawki. Skuliłam się jak małe i cholernie bezbronne dziecko...

Nie wiem kiedy obok mnie pojawił się Max, nie pamiętam też kiedy mnie stamtąd zabrał do swojego samochodu. Maria i Alex też tam byli. Jeszcze nie wiedzieli, teraz wydaje mi się, że wiedzą wszystko. Siedzą z przodu, Maria prowadzi. Chyba nikt inny nie byłby wstanie tego zrobić. Ona zawsze była silna i pełna optymizmu i nawet jeśli optymizm już dawno znikł , to siła pozostała.
Max gładzi moje włosy... nie wiem czemu, ale to mnie uspokaja.

— Dokąd jedziemy?

— Już dojechaliśmy.
W ten oto sposób nie dowiedziałam się gdzie jesteśmy. Max pomógł mi wysiąść z samochodu i zaprowadził naszą trójkę do niewielkiego mieszkania.

— W Santa Fe spędzimy tylko kilka dni, jesteśmy zbyt blisko Roswell, żeby zostać tu dłużej.
Maria i Alex tylko kiwnęli głowami i udali się na górę.

— A co później ?
Max patrzy na mnie w milczeniu, jakby to na mnie napisana była odpowiedź. W końcu mówi łagodnym tonem.

— Wszystko zależy od tego co mi powiesz.

— Ja to?

— Nie teraz Liz, oboje jesteśmy wykończeni, porozmawiamy jutro gdy wstaniesz. Teraz nie zawracaj sobie tym głowy i spróbuj zasnąć. W razie czego będę w salonie.
Odruchowo przytaknęłam, następnie wzięłam swój bagaż i udałam się na górę.
Weszłam do łazienki. Długa, gorąca kąpiel była mi w tym momencie potrzebna bardziej niż powietrze. Byłam prawie cała we krwi Michaela...

Nie potrafiłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, w końcu wstała m i poszłam do salonu. Światło było zgaszone, ale wiedziałam że Max nie śpi. Leżał na kanapie, gdy mnie zobaczył natychmiast usiadł robiąc mi miejsce obok siebie.

— Coś nie tak?

— Nie potrafię zasnąć... – Otula mnie ramieniem jak małe dziecko.

— Potrzebujesz snu...

— Możemy teraz porozmawiać o tym, o czym mieliśmy porozmawiać rano?- Ignoruje jego słowa.

— Możemy...

— Więc?

— Chciałbym, żebyś opowiedziała mi o tym wszystkim co się wydarzyło... O śmierci Michaela, krysztale... Nie rozumiem tego i...

— Co?! Max, skąd wiesz?- Jak to możliwe, że Max to wszystko wie? Przecież nikomu nie mówiłam...

— Kiedy zraniłaś się w rękę, uleczyłem ją, pamiętasz?- Kiwam głową, jednak nie dostrzegam żadnych powiązań pomiędzy moją ręką, a kryształem.- To było kilka sekund, ale zdążyłem zobaczyć naprawdę wiele... To jak? Opowiesz mi o tym?

Opowiedziałam. Czasami nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, czasami słowa nie chciały mi przejść przez gardło, mimo to Max nie poganiał mnie. Słuchał uważnie i z ogromnym opanowaniem. Gdy skończyłam mówić, Max jeszcze przez chwilę milczał.

— Przez te pół roku wiele się nauczyłem... Nie spędzałem całych dni na myśleniu o tym jak bardzo cierpię... Nie miałem na to czasu. Wyjechałem do Nowego Jorku. Tam poznałem Zana, Lonni, Ratha i Avę. To duplikaty moje, Michael , Isabel i czwartej z nas, której nie poznaliśmy. Dowiedziałem się od nich wiele o Granolithcie. Służy on do przemieszczania się w kosmosie. Jedna odkryto, że może też przenosić w czasie...- Nie jest to sprawdzone, ale potrafiłbym go przeprogramować, jeśli byś chciała...

— Nie. Po pierwsze nie wiemy gdzie to coś jest. Po drugie nie mam prawa po raz kolejny wszystkiego zepsuć. Po trzecie nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że znowu mogę kogoś skrzywdzić.

— Źle to odbierasz. To nie ty byś musiała zaczynać wszystko od nowa. Pojawiłabyś się w czasie kiedy Liz obudziła się ze śpiączki. Ona by tam była, bez żadnych wspomnień z tego życia. Ty musiałabyś sprawić by Liz nigdy nie dostała w swoje ręce tego kryształu. Nie możesz jej się pokazać, bo mogłaby oszaleć... W każdym razie gdy uda ci się to zmienić, nasza teraźniejszość zniknie, w tym też....

— Ja.- Dokończyłam za niego. Nie miałam jednak pewności, czy to nam się uda.

— I wiem gdzie jest Granolith. Teraz nie mów mi czy się na to zgadasz czy nie. Poczekaj z odpowiedzią do jutra.


:::*:::*:::*:::*:::*:::*:::*:::*:::*:::*:::*


Miałam wiele wątpliwości. Nie mogłam być przecież pewna, że to w ogóle wypali. Z tego co mówił Max wynikało, że nikt jeszcze nie próbował przemieszczać się w czasie za pomocą Granolithu. Nie martwię się jednak o moje życie i tak nie potrafiłabym żyć... Nie wiem też czy w jakikolwiek sposób uda mi się to zmienić... A co jeśli nie? Co jeśli wszystko zacznie się od początku?!
Mimo to zdecydowałam się. Wstałam wcześnie, choć nie pamiętam bym zasypiała i powiedziałam Maxowi, że się zgadzam. Oboje pojechaliśmy na pustynię w okolicach Roswell, to właśnie tam był Granolith...
Teraz jednak to wszystko jest nieważne. Jest 12.00. Dzień, w którym podniosłam ten przeklęty kryształ. Jeszcze dwie godziny i moja starsza (a jednocześnie młodsza) wersja się tu pojawi. Stoję tu jednak w nadziei, że właściciel zawiniątka pojawi się tu wcześniej. Swoja drogą nigdy nie zastanawiałam się nad tym, kim jest ten człowiek i dlaczego nie chciał z powrotem swojej własności...

Kolejne minuty spędziłam się na wpatrywaniu się w znany mi punkt na cmentarzu. Rozejrzałam się. Nikogo nie było w zasięgu mojego wzroku. Podeszłam do grobu Michaela. Do moich uszu dobiegły silne uderzenia. Rozejrzałam się. Kilka grobów dalej, mężczyzna w płaszczu uderzał w coś kamieniem. Zbliżyłam się do niego. Spojrzałam na grób, przy którym był i ponownie na niego. Podniósł swój wzrok najwidoczniej wyczuwając moją obecność.

— Niech go pani zabierze! Niech go ktoś zniszczy!- Zaczął krzyczeć jak obłąkany.

— Uspokój się...- Powiedziałam do niego łagodnie. Była może o dwa lata starszy ode mnie. Usiadł na ziemi. Kucnęłam obok i podniosłam kryształ.- Dlaczego go sam się nie pozbędziesz?- Popatrzył na mnie zdumiony.

— Nie wiesz co on może...

— Wiem.- Odpowiadam spokojnie.- Dlaczego sam się go nie pozbędziesz?- Ponawiam pytanie.

— Nie potrafię. Cały czas mam nadzieję, że może tym razem zadziała...

— Ale nie zadziała.- Chowam kryształ do kieszeni. Znowu patrzę na grób.

— To moja siostra... Gdyby nie ja...

— To by żyła...- Dokańczam za niego. Spoglądam na zegarek. Mam 10 minut, żeby nie spotkać 'siebie'.- Muszę już iść.- Wstaję.- To nie twoja wina. Jesteś tylko człowiekiem... Powinieneś stąd wyjechać, może wtedy uda ci się dalej żyć...- Nie oglądając się za siebie, wychodzę z cmentarza. W oddali zauważyłam niewyraźny zarys drobnej sylwetki. Pospieszenie się oddaliłam.

Zatrzymuję się na małym mostku. Kiedyś odkryłam go z Michaelem. Wrzucam kryształ do rzeki. Zatapia się gdzieś w głębinie. Opieram się o barierkę. Tak będzie dla niej(mnie) lepiej... Może ułoży obie życie z Maxem? W końcu nie przeżyła tylu wspaniałych chwil z Michaelem... Uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Spoglądam w niebo, "gdziekolwiek teraz pójdę będę tam na ciebie czekał..."
Niebo Michaela jest fioletowe...
Moje dłonie zaczynają znikać, rozpływać się w tej teraźniejszości, a innej przecież nie ma...

Koniec części czwartej- ostatniej.



Poprzednia część Wersja do druku