- Max pójdę tam z tobą- Liz kołysała w ramionach zaspaną Ash, podczas gdy Max wywinął kaptur swojej puchowej kurtki- Alex ceni moją obecność.
— Nie kochanie. Powiedział, że zobaczy się wyłącznie ze mną- Max pokręcił głową. – Poza tym nie można zostawić Ash samej-delikatnie pogłaskał małą po główce.
— Zostanie z nią Isabel. Jeszcze nie wyszła- powiedziała Liz, a małe rączki poruszyły się i silniej zacisnęły się wokół jej szyi.- Nawet jeśli skończyliśmy już oficjalnie celebrować, to przyznasz , że w noc wigilijną nikt nie chce być sam. Michael i Maria się zabrali, my mamy siebie, a Isabel ? Z pewnością nie ma ochoty wracać do pustego mieszkania.
Max zabrał z szafki klucze i wrzucił je do przepastnej torby.
— Nie Liz, proszę cię. Chcę iść sam.- powtórzył raz jeszcze- To noc wigilijna, ale niczego nie można być pewnym. W razie czego wolę mieć tylko siebie na sumieniu.
— Nie mów tak, bo cię nie puszczę- Liz zbliżyła się do męża- Lepiej zresztą wierzyć, że dziś spełni się cud, a nie odwrotnie.
— Masz rację, ale teraz połóżcie się już spać i nie czekajcie na mnie- Max pocałował obydwie swoje kobiety i chwilę później był już na dworze.
Alex chciał się spotkać w pobliskim parku , więc całe szczęście Max nie musiał wyczekiwać na autobusy, które w takie święto niemal w ogóle nie kursowały. Wobec tego szybko przeszedł odpowiedni dystans. Stanął pod jedną z latarń, która sączyła ze swej jasnej głowy mdłe światło, i czekał. Pomimo ciepłego ubrania zimno przenikało go na wskroś , i dlatego z daleka Max wyglądał trochę jak napuszony gołąb siedzący posępnie na dachu. Rozglądał się na boki uważnie , podejrzliwie , jego oczy zdawały się wysysać z nocy całą jej czerń. Wtem coś szczególnego rzuciło mu się w oczy, paraliżując wszystkie wnętrzności.
Oto po przekątnej, zaraz przy końcu trawnika , który teraz przypominał biały dywan , stał niemal całkowicie ośnieżony billboard. Niemal, ponieważ-i to było owym szczególnym zjawiskiem- prawy górny róg był odsłonięty i raził urywkiem reklamy Hotelu Californian, w słonecznym Mieście Aniołów: wieczne słońce nad najlepszym pod słońcem hotelem-głosiło reklamowe hasło. Wystarczyło to jedno słowo, słowo-klucz, impuls, dreszcz -żeby pobudzić , rozruszać i włączyć zakurzone zakamarki pamięci ? Max poczuł , że nogi odmawiają mu posłuszeństwa i nie utrzymają ciała w pionie ani sekundy dłużej, ale nie z powodu zimna. Bo Max wyszedł poza Lustro. Poza świat swój i świat swojego odbicia, świat, który nauki ścisłe ochrzciłyby światem Maxa prim. W tej jednej chwili, chwili, w której soczewki jego bursztynowych oczu odbiły obraz –obraz prawdziwego Miasta Aniołów, Max Evans stał się wolny. Nie był już uwięziony między Lustrem , między taflą a złudzeniem, między śmiertelną otchłanią a niekończącą się próżnią. Zobaczył oblicze prawdy.
— Jak w ogóle mogłem w to uwierzyć ?- wyszeptał do siebie, wyciągając rękę do przodu i obserwując jak pojedyncze płatki śniegu niknął w wełnianej rękawiczce- Jak my wszyscy uwierzyliśmy ? Los Angeles i śnieg ?!
Potoczył błędnym wzorkiem po ciemności , która go pochłaniała. Teraz nie on wysysał, a ktoś wysysał jego.
— Dobry Boże !- wypowiedział głośniej, wciąż nie mogąc oderwać wzorku od śniegu- Wizyta u Lnagleya, zmierzch lata 2001 Słoneczna California, palmy, świecić jak gwiazda, jak słońce Californii, gasnąć jak gwiazda, umierać, żyć Muszę-szeptał pod nosem słowa , powtarzał je niczym mantrę- Muszę się wydostać z tego koszmaru, muszę im powiedzieć
— Nie- głos Alexa zadźwięczał mu w uszach- To ja muszę im powiedzieć.
Maxa przeszyły gwałtowne dreszcze , to był paroksyzm strachu. Alex stał przed nim kompletnie nagi, przezroczysty, świadomy. Jego obraz –nietrwały, niknący w otaczającej ich rzeczywistości wyglądał straszniej niż diabeł pod postacią krwiożerczego psa , który pokusił Fausta.
— Alex !- Max podszedł w stronę zmarłego przyjaciela-Alex ja cię widzę.
— Wiem.
— Dlaczego teraz ?
— Dlatego- Alex wskazał ręką na tablicę reklamową – Zacząłeś dostrzegać prawdę, Max.
— Alex gdzie my jesteśmy ? Co się z nami stało ?
— Gdzie my jesteśmy, gdzie my jesteśmy !- zawołał Alex w otwarte niebo.
Echo odpowiedziało mu głuchym grzechotem.
— Max przeszedłem przez Lustro- powiedział uciszając krzyk w swoich ustach-I ciebie czeka to samo.
— Alex
odpowiedz mi : gdzie my jesteśmy ? –upierał się Max. Zaczynał odczuwać coś więcej niż paniczny lęk, a w uszach dzwoniła mu na przemian- to martwa , głucha cisza, to szyderczy głos echa.
Alex Whitman spojrzał na niego przeraźliwie smutnym wzorkiem. Zaczął mrugać. Jego powieki zamykały się i otwierały na przemian, jak delikatne, zranione skrzydła motyla. I w końcu spod tych miotających się powiek wypłynęły dwie, obfite łzy. A potem następne i następne, i zanim Max się zorientował wylało się z niego morze łez, nieogarnięte morze znoszonych ran. A te rany zmywały ze świata brud i ułudę, to w czym trwali latami. Aż w końcu Alex zatrzymał płacz i odrzekł :
— Spójrz pod stopy, Max.
Kosmita skierował oczy w dół i nie był w stanie uwierzyć w to, co widział. Podniósł podeszwy butów , a pod nimi była czarna , skalista ziemia nakrapiana głębokimi wyrwami kraterów.
— Co do licha ?-wyszeptał Max w stronę Alexa.
— Jesteś w domu Max. Jesteś tutaj, w miejscu, z którego rozpocząłeś wędrówkę.- Alex dmuchnął w przestrzeń i wtem srebrny pył porwał Maxa do góry. Dopiero z takiej pozycji, z lotu ptaka Max miał możliwość zobaczenia wszystkiego- ciemnej, nieposkromionej krainy , która otaczała go zewsząd.
— Antar- powiedział Max z przerażeniem.
— Antar- powtórzył za nim Alex.
***
Antar, Rok Srebrnego Niedźwiedzia
— Jest tak blisko, jest już prawie mój
Mój, mój, tylko mój-szepty szaleństwa, dzikiego obłędu wypływały z Zana potokami- Moje cudowne życie, moja nadzieja, moje królestwo
moja władza !
Ava podniosła się do jego poziomu.
— Zan -odezwała się płaczliwie- Przestań o tym mówić. Boję się ciebie !
— Ale ja chcę nas ratować, kochanie- Zan pragnął ją dotknąć, tak bardzo pragnął dotknąć, ale nie był w stanie pokonać bariery Lustra. – Chcę
— Zabijasz ich, Zan.
— Nie można uniknąć ofiar-odpowiedział twardo- Nigdy nie można
— Boże ty jesteś chory ! Chory na władzę zupełnie jak on jak on.
— Ale jego kochałaś ! – wrzasnął Zan- Kochałaś go nawet wtedy kiedy zabił Vil!
Ava zwiesiła głowę. Od dawna przypominała zwiędnięty kwiat bez zapachu-nie miała już pięknych sukienek i strojów, nie miała pachnideł i luksusowych kosmetyków, karocy ociekającej złotem i stangreta odzianego w szafirowe atłasy, nie miała balkonów , które skonstruowano z powyginanych kandelambrowo pręcików. Wszystko legło w gruzach w momencie, w którym jej własny brat rozsiał nienawiść. Nienawiść pożerającą i pochłaniającą wszystko co stało jej na drodze.
— To nieprawda Zan-wyprostowała się dumnie- Wiesz, że nie. Wszystko co było przeciw tobie , było i przeciw mnie Khivar przestał być moim bratem kiedy zdradził.
— Gdzie byłaś kiedy wywiódł w pole Vil ? Gdzie byłaś kiedy zginął Rath, kiedy ciągnęli jego ciało za koniem aż do chwili, w której przemieniło się w krwawą miazgę ?!
— Proszę cię Zan, nie zaczynaj znowu-poprosiła bezsilnie- Nie wiedziałam
— A może ty jesteś jak Tess ?
Ava podniosła się znacznie wyżej.
— Władza niszczy i deprawuje ludzi, Zan. Znasz to znacznie lepiej niż inni.
— Nie jesteśmy ludźmi -brzmiała odpowiedz.
***
— Czy chcesz mi powiedzieć, że mam to na siebie włożyć ?- spytał z mieszaniną złości i żałości Michael, a następnie skierował oskarżycielskie spojrzenie na swoją dziewczynę.
Maria przewróciła oczami i przejechała dłonią po gładkiej powierzchni puchowego , narciarskiego kombinezonu.
— Co ci się w nim nie podoba ?- zdziwiła się bardzo szczerze.
Michael Guerin powtórnie popatrzył na ubiór i jęknął z przerażeniem. Po pierwsze on nigdy nie nazwałby tego strojem narciarskim – to był jakiś gałgan w kolorze sraczkowatego czerwonego , z kolorowymi naszywkami w kształcie bałwanków. Żałosne. Przecież czegoś takiego nie założyłby nawet przedszkolak. A na domiar złego Maria chciała żeby ich kombinezony były identyczne ! Na stoku będą wyglądali jak para idiotów , syjamskich bliźniąt , które kiedyś były złączone głowami, i to zaznaczyć trzeba-głowami bez mózgów.
— No więc ?-Maria domagała się rychłej odpowiedzi.
— Co mi się nie podoba ?! Wszystko !- wyrzucił z siebie kosmita i dynamicznie opuszczając przymierzalnię , odwiesił ubranie na gąsienicowy wieszak.- Czy nie może każde z nas
poszukać po prostu oddzielnie ? –zasugerował nieśmiało.
Maria naburmuszyła się.
— Nie kapuję- odezwała się- Dawniej podobały ci się rzeczy, które ci wybierałam.
— Dawniej wybierałaś mi rzeczy innego rodzaju, których nie wystawiałem na widok publiczny- mruknął niewyraźnie.
— Jednym słowem sugerujesz , że mój gust jest do bani, tak ?
— To ty powiedziałaś, a nie ja- odburknął opryskliwie. – Poza tym chyba mogę sam decydować o sobie, prawda ?
— A czy ja ci coś narzucam ?!
— Owszem.
— Zaledwie podpowiadam.
— No to przykro mi, nie skorzystam z twojej cennej rady.
— Czemu odpowiadasz mi z takim przekąsem , co ?- Maria kipiała już nieokięznaną energią.
— Co ?- Michael powoli tracił swój poziom opanowania- Co ja niby znów powiedziałem ?!
— Z twojej cennej rady – wycedziła przez zęby Maria- To według ciebie nie była ironia, zamierzony sarkazm ?
— Nie.
— Mówisz bez przekonania.
— Właśnie że z !
— A właśnie , że nie.
— Tylko ja mogę wiedzieć co mówię i jak mówię.
— Przepraszam panią- Maria musnęła w ramię jedną z hostess butiku- Czy on dla pani wygląda na człowieka przekonanego o swoich racjach ?
Kobieta w eleganckim, czarnym uniformie odwróciła się z zaskoczeniem i popatrzyła uprzejmie na Marię i Michaela.
— A może skorzystają państwo z naszej promocji ?- powiedziała przesłodzonym głosikiem- Dwie pary ekskluzywnej bielizny w cenie jednej
— Ale czy on jest według pani - napierała niezmordowana Maria Deluca.
— To dotyczy tylko damskiego działu ?- Michael wszedł jej w słowo i zanim otrzymał odpowiedz na swoje pytanie , sięgnął do półki i zdjął z niej różowy komplet bielizny ozdobiony tandetną podobizną Jasia Fasoli. – I co kochanie, weźmiemy , prawda ?
Maria poraziła go spojrzeniem, była wprost wściekła.
— Idiota ! –krzyknęła , uderzając Michaela po głowie opakowaniem z bielizną.
— I vice versa- skwitował Michael.
— Nie cierpię cię.
— Nawzajem- Michael przycisnął swoje usta do ust Marii.