Opis: Akcja toczy się w drugim sezonie. Liz wróciła z Florydy, wyjaśniła sobie wszystko z Maxem i znowu zostali parą. A wiec jest troche inaczej niż w serialu. Reszty dowiecie się w trakcie.
1.
Siadam naprzeciwko Alexa. Na mój widok uśmiecha się, jednak widzę, że jest smutny.
— Koniec?- Pytam, choć po jego wyrazie twarzy można wszystko wywnioskować.
— Tak. Rozdział Alex zakochany w księżniczce lodu zamknięty.
Nigdy nie nazywał Isabel księżniczką lodu, tylko jak inaczej może ja nazwać, skoro jemu szczególnie tego lodu nie szczędziła? Hybrydy są okrutne. Może ich świat jest zupełnie inny od naszego? Może tam nieokazywanie uczuć, oznacza ich okazywanie? Idę do kuchni.
Po dosłownie minucie znowu dosiadam się do Alexa i podaję mu frytki.
— Przyjaźń. Tylko to nas łączy. Nie chcę już się łudzić i cierpieć.- Patrzy na mnie wymownie.
Ja też nie chciałam, jednak za późno zorientowałam się, jak bardzo mój związek z Maxem jest toksyczny. Nie tylko Alex miał złudzenia, ja praktycznie żyłam w ich krainie. Byłam strasznie naiwna, jak mała dziewczynka wierzyłam w swojego księcia Maxa. Tylko prawda jest taka, że on jest królem. Królem odległej planety. Teraz to wydaje mi się zabawne. Kosmici. Zielone czułki i nic więcej.
— Muszę iść. Obiecałam Kyle'owi, że mu pomogę w nauce.
Przerywam ciszę. Chciałabym posiedzieć jeszcze z Alexem, choćbym miała tylko bezsensownie wpatrywać się w blat stołu, ale obowiązki wzywają.
Zostawiam Alexa z frytkami. Nie wygląda najlepiej. Niedługo będziemy musieli zrobić seans filmowy i to jak najszybciej. To już nasz sprawdzony sposób na smutki i jakoś łatwiej wtedy o wszystkim się mówi...
Wchodzę do Kyle'a bez pukania. Jak zwykle zostawił mi otwarte drzwi. Czasami czuję się jak członek rodziny Valentich. To dziwne, ale też przyjemne.
Kyle bardzo mi pomógł, co prawda nie tak jak Alex, ale jego poczucie humoru i dystans do kosmitów była dla mnie jak woda dla spragnionego człowieka. Przez większość czasu miał ochotę dokopać Evansowi i gdybym go nie powstrzymała pewnie by to zrobił. Chciał też powiedzieć coś o Tess, ale mu przerwałam. Nie winię jej, nie mam prawa. Nie winię nawet przeznaczenia, które długo zatruwało mu życie. To Max i jego wybór, choćbym nie wiem jak długo temu zaprzeczał. Nie obchodzi mnie co przyciąga go do Tess. Nie interesuje mnie czy to jest kosmiczne czy ludzkie.
Kyle leży na kanapie i ogląda mecz. Faceci. Wyłączam telewizor. Kyle bez protestu siada.
— Myślałem, że nie przyjdziesz.
— Myślałeś czy miałeś nadzieję?
— Liz, przecież wiesz, że cię lubię.
— Wiem też, że kochasz mecze.- Uśmiecham się do niego i wyciągam kilka książek.- Zapewniam cię, że to nie potrwa długo, chcę szybciej wrócić do domu.
— Niedawno oglądałem film, w którym chłopak miał romans ze swoją korepetytorką.- Niezgrabna aluzja, jeśli miała w ogóle być aluzją.
— My możemy mieć co najwyżej dobre oceny ze sprawdzianu.
— A jak tam twój wyjazd?- Nie nadążam za chłopakiem, najpierw romans, teraz mój wyjazd, niedługo napiszemy telenowelę.
Oboje poważniejemy. Chcę wyjechać, to pewne. Tu nic mnie nie trzyma, na dodatek Max... Unikam go od tamtego czasu, ale nie mogę przecież przez całe życie się chować. Załatwię sprawę z nim i zniknę. Wiem, że idę na łatwiznę, ale w Roswell się duszę...
Na pewno będę tęskniła za Alexem, Kyle'em, Marią i Michaelem, może nawet za Isabel? Ale potrzebuję wolności, której w Roswell jestem pozbawiona.
— Rodzice już wszystko załatwili. Najdłużej dwa tygodnie zostanę w Roswell.
Kyle się uśmiecha. Nie, nie ze szczęścia. Próbuje dodać mi otuchy... Wychodzi mu to znakomicie. W pewien sposób go kocham i naprawdę wolałabym być córką Valentiego. To głupie, chore, ale tylko u nich czuję się jak w domu.
Jest dopiero 20:00, gdy wychodzę od Kyle'a, więc idę jeszcze na spacer. Wiem, że chciałam wrócić wcześniej do domu, jednak dzisiaj jest tak przyjemnie ciepło...
Mogę wrócić znacznie później, rodzice od pewnego czasu dają mi więcej luzu. Widzą, że coś jest nie tak, że decyzja o wyjeździe do Vermont nie pojawiła się podczas spacerku za rączkę z Maxem, ale nie pytają. Są naprawdę wyrozumiali, nigdy nie sądziłam, że będę im tak bardzo wdzięczna.
— Parker?
Odwracam się w stronę, z której dochodzi do mnie znajomy głos. To Michael.
Był przy tym, widział to co ja. Na dodatek zrozumiał. Nie spodziewałam się tego po Michaelu. Co więcej milczy. Nie wspomina o tym w mojej obecności. Wydaje mi się, że nawet Marii nie powiedział. Może dlatego, że między nimi wszystko się psuje? Przynajmniej Maria uważa, że z jej związku z Michaelem pozostaną niedługo gruzy. Ale wiem do czego ta szalona blondynka jest zdolna, nie podda się tak łatwo. W końcu podchodzi z rodziny DeLuca
— Śledzisz mnie?- Pytam z ironią. Uśmiechamy się do siebie, a jeszcze tak niedawno widział moje łzy. Źle się z tym czuję.
— Zastanawiam się co taka grzeczna dziewczynka robi na ulicy o tej porze.
— Zbieram datki na osierocone żurawie, a ty?
— Załamujesz mnie Liz.- Zapomniał dodać, że pozytywnie.- Co powiesz na to, żebym wspomógł akcję?
— Jestem za.- W ten, dość niekonwencjonalny sposób ustaliliśmy, że może się ze mną przejść.
— Jak tam?- Pyta niby od niechcenia, ale oboje wiemy, że chodzi mu o moje relacje z Maxem.
— Na razie nic się nie dzieje.- I wcale nie mam ochoty o tym rozmawiać. Zatrzymuję się widząc znajomy szyld.- Umiesz grać w kręgle?
— Jestem mistrzem.- Odpowiada z dumą. Ma się kosmiczne zdolności, co? Ja i bez nich jestem najlepsza.
— Zapominasz o mnie. Co powiesz na grę, która udowodni, że jestem lepsza?
— Gra mi pasuje...- Zbliża się do mnie.- ... ale udowodni coś zupełnie innego.
Siadamy obok siebie. Patrzę na Michaela z wyrzutem.
— Masz fory. Nie było mojego rozmiaru butów i musiałam wziąć o numer większe.
— Nie moja wina, że wszystkie małe dziewczynki zebrały się o tej porze w kręgielni.- Obrywa po głowie.
— Nie jestem mała.
— Niewielka?
— Zamknij się.
Biorę spory łyk pepsi i przez chwilę przyglądam się Michaelowi. Nie powiem, zawsze była miedzy nami nic porozumienia, ale była naprawdę cienka. Teraz się umocniła, wcześniej nawet bym nie pomyślała o tym, że będę grała z Michaelem w kręgielni.
— O co gramy?- Pyta po chwili, gdy jest już gotowy do rzutu.
— O tytuł mistrza.- Uśmiecham się niewinnie, jeszcze nie wie na co mnie stać.
Kręgielnia jest praktycznie pusta. Zostałam tylko ja, Michael i obsługa. Przynajmniej tak mi się wydaje. Siadam zmęczona na podłodze. Nie mam siły się ruszyć. Jestem w złym nastroju. Michael wygrał, ale jestem pewna, że użył swoich pozaziemskich zdolności.
— To nie uczciwe. Twoje ręce...
— Miałem grać nogami?- Jeszcze ze mnie kpi.
— Zaniesiesz mnie do domu?
— Wygrałem, to mnie powinno się nosić na rękach.
— Teoria z praktyką niewiele ma wspólnego.
— Do mnie jest bliżej, jeśli chcesz możesz przenocować.
Przenoszę swój wzrok na Michaela, jednak on uporczywie czyści kulę. Nie zabrzmiało to jak niemoralna propozycja, tylko jakbym miała nocować u przyjaciela, jak u Alexa czy Kyle'a. Nie, u Kyle'a nie, wtedy to by była niemoralna propozycja. Wydaje mi się, że wątpi, żebym się zgodziła. Sama też mam sporo wątpliwości. Wyciągam telefon.
— Mama? Dzisiaj nocuję u Marii. Koło południa wrócę.
Rozłączam się, Michael patrzy na mnie zdziwiony. Miałam rację, że się tego nie spodziewał.
— Nadal możesz mnie zanieść.- Mówię z szerokim uśmiechem. Przydałoby mi się więcej ruchu skoro zmęczyłam się tak bardzo w kręgielni.
— Chodźmy.- Podaje mi rękę i pomaga wstać.
W mieszkaniu Michaela jest cicho. Naprawdę. Słyszę nawet swój oddech. Michael zamyka drzwi, zapala światło i idzie do kuchni. Może to miało być zaproszenie, albo coś w rodzaju "Rozgość się"? W każdym razie tak zamierzam to potraktować, zdejmuję kurtkę i również idę do kuchni. Siadam na krześle.
— A co z Metallicą?- Cisza panująca w tym mieszkaniu jest wręcz dobijająca. Michael wydaje się być zaskoczony tym pytaniem.
— Nie jestem jej fanatykiem.
— Ale tu jest cicho.
— I dobrze.
Podaje mi odgrzane jedzenie, które znalazł przed chwilą w lodówce. Więc chyba miałam rację jeśli chodzi o rozgoszczenie. Siadam obok mnie.
Jedzenie nie wygląda zachęcająco, na dodatek wcale nie jestem głodna, ale za to na tyle uprzejma by to zjeść. Michael i tak ostatnio zrobił się dla mnie wyjątkowo troskliwy.
— Dzięki.- Mówię krótko i zaczynam jeść. Nie jest takie złe, jest nawet dobre.
— Śpisz na łóżku, ja zajmę kanapę.
Tego się nie spodziewałam. Biorę swój plastikowy talerz i idę do salonu. Słyszę kroki Michaela za mną. Odkładam na razie jedzenie na jakiś stolik i zaczynam mu szperać w rzeczach.
— Co robisz?- Pyta urażonym tonem. Nie przejmuję się tym, tylko kontynuuję. W końcu zadowolona odnajduję kasetę video.
— Kto powiedział, że zamierzam spać? Mnie czeka noc horrorów, a ciebie?- Uśmiecha się.
— Zaczynasz mi się podobać Parker.
Siada wygodnie na kanapie. Włączam telewizor i zajmuję miejsce obok niego.
— Uprzedzam, że w trakcie oglądania horrorów jestem niebezpieczna.
— Jestem kosmitą, poradzę sobie z takim małym dziewczątkiem jak ty.
Znowu mam ochotę mu przywalić, ale jestem opanowana. No dobrze- nie jestem, ale mogę stwarzać takie pozory, oberwie w trakcie filmu. Z Alexem zrobię sobie wieczór kiczowatych melodramatów.
Przenoszę na chwilę swój wzrok z ekranu na Michaela. Oparłam się o niego głową i nawet tego nie zauważyłam. Czuję jak rumieńce oblewają moją twarz, ale mimo to się nie odsuwam. Mam już dosyć wizerunku grzecznej dziewczynki, który w 89% zawdzięczam Maxowi. Starczy tego dobrego, na kilka ładnych lat...