age

Genetyczna pomyłka (7)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Genetyczna pomyłka
(część siódma)
Odnaleźć siebie

Pogubiliśmy się. Nie wiemy kim jesteśmy. Nawet teraz nie różnimy się tak bardzo od tamtej czwórki dzieci, które dziesięć lat temu postawiły swoje pierwsze kroki na tej planecie.

Pewnego wieczora moja rozmowa z Michaelem zeszła na szeryfa. Powiedziałam mu, że on również za bardzo interesuje się moją osobą. I gdzie jesteśmy teraz? W biurze wspomnianego wyżej szeryfa i grzebiemy w jego rzeczach. Przetrząsałam właśnie kolejną szufladę kiedy coś odrzuciło Michaela. Wylądował na podłodze.

— Co się stało?- pytam.

— Miałem wizję. Ten kluczyk.- wskazuje przedmiot leżący na podłodze.
Ja nie miewam wizji od kluczyków. Wywoływanie ich u mnie to domena Maxa.

— Co widziałeś?

— Nie jestem pewien.

— Ale chcesz się dowiedzieć.- to widzę nawet ja i nawet przy świetle latarki bez żadnych wizji. Muszę przejrzeć jakiś słownik i wzbogacić swoje słownictwo.

— Max powie, żeby nie pakować się w kłopoty.

— Więc co robimy?

— Na razie wynieśmy się stąd.
Nie ma jak lądować w śmietniku z bratem.

Michael zaczął uczęszczać na lekcje rysunku już następnego dnia. Może za którymś podejściem zrozumiem co przedstawiają jego awangardowe dzieła. Na razie ja i Max oficjalnie jesteśmy w kinie. A tak naprawdę? Przekonuję się, że pustynie to nie tylko siedliska inkubatorów a jeep to nie najbardziej praktyczny samochód. Dzwonek komórki.

— Nie odbieraj.- mówię.

— To twoja.

— Mam inny dzwonek.

— Zmieniłam go na mój.

— Po co?

— Żebyś częściej o mnie myślała.

— Spędzamy ze sobą minimum dwanaście godzin na dobę. Biorąc pod uwagę, że ja czasami potrzebuję snu...

— Odbierz. To Maria.

— Wara od mojej komórki.- odsuwam się na ile to możliwe.- Maria?

— Michael.

— Co robisz z komórką mojej przyjaciółki?

— Rozmawiam z tobą.

— Do rzeczy.- popędzam swojego brata i odpycham drugiego kosmitę.

— Jesteśmy na 285 South.- teraz wiem już, że nie jest dobrze.

— Michael?

— Wiem gdzie to jest.- nigdy więcej nie będę popierać jego malarskich aspiracji.

— A Maria?- chwila ciszy.- Porwałeś moją przyjaciółkę?

— Tak.- jakiej ja właściwie oczekiwałam odpowiedzi?

Dwie godziny później w tym samym jeepie Max, Isabel i ja staramy się dogonić... to coś czym jeździ Maria.

— Jaki kluczyk?- Max pyta po raz dziesiąty.

— Mały.- nie potrafię go inaczej opisać. To nie moja wina. Jego duplikat zabronił mi chodzić do szkoły.

— Skąd go macie?- liczyłam, że po historyjce z wizjami Michaela to pytanie zostanie pominięte.

— Z biura szeryfa.- mówię cicho i słyszę pisk opon.

— Co wy tam robiliście?- po chwili milczenia pyta Max siląc się na łagodny ton.

— My... szukaliśmy...

— Małych kluczyków.- Isabel odzywa się pierwszy raz odkąd dowiedziała się gdzie i po co jedziemy.

— Wrócimy do tej rozmowy.
Zatrzymujemy się. Przed nami stoi już kilka samochodów. Na razie dalej nie pojedziemy.

— Ja to załatwię.- Isabel wychodzi.

— Liz?- nie cierpię kiedy mówi naprawdę łagodnym głosem.

— Szeryf interesuje się skąd jestem.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Masz dość problemów z Nasedem i Tess.

— A skąd jesteś?
Po raz pierwszy nie potrafię wymyślić żadnej odpowiedzi. Zan ma wpływ na mnie i moje życie nawet teraz.

W motelu zastajemy ciekawą scenę. W życiu bym na to nie wpadła. Isabel twierdzi, że wierzy Marii, ale nawet ja mam wątpliwości.

— Liz? Może ty mi powiesz o co w tym chodzi?
Pukanie do drzwi daje mi dodatkowy czas do namysłu. Otwiera Max. Problem o nazwie szeryf staje się nagle większy i bliższy rzeczywistości.

— Co wy tu robicie?- nie wyrabiam przy takiej ilości pytań na godzinę.

— My...- zaczyna Max, ale nie ma przygotowanego dalszego ciągu.

— Może lepiej będzie jak porozmawiam o tym z waszymi rodzicami?
Należę do mniejszości, która nie ma rodziców, ale mimo to mam już wyjście z sytuacji. Kiedy szeryf chce wejść, staję mu na drodze. Twarzą w twarz. Patrzę w jego oczy. To właśnie tak działa.

— Nie było nas tu i nie ma.- przeraża mnie siła, którą w sobie czuję.

— Nie...- powtarzanie za mną dokończył chyba w myślach.
Wyszedł nie do końca przytomny. Chcą, żebym im to wyjaśniła, ale najpierw czeka mnie przeprawa z Marią. Na słowo kosmici omal nie wyleciała z krzykiem. Michael stanął jej na drodze. Szykowałam się już do następnej próby wykorzystania mojej siły woli, gdy usłyszałam:

— Nawet gdybyś był ostatnim kosmitą na ziemi.- jestem pewna, że zdanie Marii zostało wyrwane z szerszego kontekstu i mam pewne wątpliwości, czy chcę wiedzieć z jakiego.

Maria i Michael wrócili do Roswell razem. Mieliśmy już wtedy za sobą kilka ciekawych doświadczeń. Michael odnalazł swoją inspirację, Isabel antarską biżuterię a szeryf oberwał od jakiejś blondyny przed którą musieliśmy uciekać. Najlepiej wyszła na tym pani De Luca. Na razie nie będzie musiała naprawiać swojego środka transportu. Wszystko będzie mnie jutro bolało. Nie należy spędzać tyle czasu w jeepie.

Crashdown. Popołudnie następnego dnia.

— Rysujesz sobie pozaziemskie symbole?- w chwili przerwy siadam obok Maxa.

— Isabel twierdzi, że jako dzieci rysowaliśmy to na plaży.

— To tak jakbyście coś pamiętali.

— Tak. A ty?

— Ja zawsze nie cierpiałam rysować.
Prawda jest taka, że nigdy nie próbowałam. Ścieki i kredki. Marne połączenie.

— Dasz mi go na trochę?- patrzę w blat stołu.

— Po co?

— Zaufaj mi.

— A ty mi.

— Pojedziesz gdzieś ze mną?

— Co chcesz zrobić?

— Znaleźć kogoś.

— Kogo?

— Siebie i przy okazji pewnego Indianina.

Przy kuchni.

— Co dzisiaj oglądamy?- pyta Michael.

— Z tym pytaniem będziesz się musiał zwrócić do kogoś innego.- odpowiadam.

— Nie możecie dać sobie wolnego nawet w środku tygodnia?

— To nie do końca randka.

— Więc?

— Kal wspominał coś kiedyś o River dogu.

— O kim?

— O starym Indianinie.

— Tak starym, że pamięta 1947.

— Właśnie.

— Twoje zamówienie.
Idąc do Maxa mijam Marię.

— To co dzisiaj oglądamy?- słyszę głos Michaela i uśmiecham się pod nosem.

Na zapleczu. Pół godziny później.

— Już kończysz?- Maria widocznie mi zazdrości.

— Tak.

— I masz spotkanie z ko...

— Nie wymawiaj zbyt często tego słowa. Proszę.

— Przecież możesz każdemu wmówić, że tego nie słyszał.

— Dopóki mój mózg się nie przeciąży.

— A to możliwe?

— Nie wiem, wolę nie sprawdzać.

— Muszę z kimś o tym pogadać.

— Może w sobotę?

— Dobra, ale to ty przyjdziesz do mnie.

Zostawiłam Maxa koło samochodu. Jest środek nocy a ja stoję w twarzą w twarz z człowiekiem, który może znać odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

— Daj mi go.

— Kim pan jest?

— Proszę.
Więc podałam mu wisiorek

— Skąd go masz?

— Znaleźliśmy to...- zaczynam.

— My?- patrzy w stronę Maxa.- Kto jeszcze wie?

— Nikt.

— Skąd wiedziałaś jak tu trafić? Śledzili cię?

— Nie.

— Po co tu przyszłaś?

— Po odpowiedź.

— Na pytanie?

— Kim jestem?
Jego wzrok wrócił na wisiorek.

— To niebezpieczeństwo, śmierć.- znów spojrzał na mnie.- Twoje imię dla wielu znaczyło śmierć.
Oddał mi go.

— Proszę.- tak jak nigdy nie prosiłam.

— Jutro.
Stałam tam jeszcze trochę, patrząc jak odchodzi.

— Ale on mnie kochał.- cieszę się, że Max nie może mnie usłyszeć, zwłaszcza, że River dog patrzy na niego, wiedząc o kim mowa.

— Bo dla niego byłaś życiem.

Następnego dnia próbuję doprowadzić do porządku ladę w Crashdown. Max grzecznie siedzi w swoim boxie.

— Słucham?- pytam następnego klienta.

— Zjadłbym udko czerwonoskórego.

— No właśnie przydałoby się to wyrzucić z karty.

— Mój lud będzie wdzięczny. Na imię mi Eddie.

— Mnie Liz.- przedstawiam się, nie wiedząc czemu.

— Mam przesłanie od River doga.- kładzie na ladzie kawałek wisiorka pasujący tego który niedawno znaleźliśmy. Łączę kawałki w całość, próbując zrozumieć co oznaczają dla mnie.- Czeka na ciebie dziś o 10.00 wieczorem. Przyjedź sama.

— Dokąd?

— Do rezerwatu. On chce się z tobą spotkać.

Powiedziałam Maxowi, że mam przyjechać sama. To niewiele zmieniło. Znów dojechaliśmy do rezerwatu razem tyle, że trochę pokłóceni.

— Dokąd idziemy?

— Miałam tu czekać.
Z tyłu podchodzi do nas Eddie.

— Kto to?- pyta.

— Przyjaciel.- tak nasz związek jest bardzo platoniczny.

— Miałaś być sama.

— To bardzo ważne dla nas obojga.

— Trudno.

— Nie możemy tak po prostu odjechać.

— Czemu?

— Bo ten symbol bardzo wiele dla mnie znaczy.

— To ważne.

— Przejdziecie sprawdzian, jeśli wam się uda Rzeczny Pies odpowie na wasze pytania.
Eddie odchodzi na kilka metrów i odwraca się do nas.

— Idziecie?
Sprawdzian? Moje życie to teraz jakiś stary, niezrozumiały film.

No i jesteśmy w jaskini z niezrozumiałą dla nas mapą. Chyba. Jak jesteś kosmitą to niewielu rzeczy możesz być pewien. River dog podchodzi do nas.

— To jest...- dotykam jednego z wielu symboli.

— Symbol królewskiej czwórki.

— Ona...- zaczynam, czując, że panikuję, bo ktoś mi odbiera resztki nadziei.

— Sama musisz zdecydować komu wierzyć. Nie jesteś taka jak on.- patrzy na Maxa.
Nic więcej nie powiedział nam tego wieczora Tak. Ja i Max nie jesteśmy tacy sami. Ale wychodzimy z tej jaskini razem. Wybraliśmy. Znaleźliśmy.

Usiadłam znów w jeepie. Zanim ruszył przerwałam milczenie.

— Poprosiłeś bym ci o sobie opowiedziała a ja nawet nie wiem kim jestem.

— Dla mnie wszystkim. Całym życiem.
A jeśli jestem jego śmiercią?

Zdaniem „ja nawet nie wiem kim jestem” podzieliłam się również z Michaelem.

— Czasami też miewam wątpliwości.- tym razem nie cieszy mnie, że ktoś czuje się tak jak ja. Nie chcę by Michael tak się czuł.

Bilard, kolacja, taniec. Wszystko w piątkowy wieczór. Zaczynam się czuć jak normalna dziewczyna..., którą nie jestem i nigdy nie będę. Maria przywróciła mnie do rzeczywistości, Michael się rozchorował. Szkopuł w tym, że my nie chorujemy. Dobrze, że Parkerowie wyjechali. Jeden problem mniej.

— Musimy zawiadomić Naseda.- Isabel panikuje.

— Nie.- mordercom nie wolno ufać, tego jestem pewna.

— Więc?

— Zabierzemy go do jaskini.- wiem, że to pomoże, ale skąd...

— Co się dzieje?- nasze spojrzenia z Michaela przenoszą się na Alexa, który stoi w drzwiach.

Maria stara się go uspokoić. Isabel jest ciągle przy Michaelu. Ja i Max rozmawiamy.

— Wmów mu, że nic nie widział.

— Nie mogę tak na zawołanie.

— Nie możemy go zostawić.

— Więc weźmy go ze sobą.

— Jest z nim gorzej.- przerwała nam Isabel.

— Ale nie umrze?- Maria też jest roztrzęsiona.

— Nie, mój brat nie umrze.- prawie wykrzyczałam jej to w twarz.- Nie po to szukałam go całą dekadę, żeby teraz go stracić.

Kiedy przyszłam do jaskini z River dogiem z Michaelem było naprawdę źle. Czy to ja? To pytanie mnie wykańczało od kilkunastu minut. Musiałam go z tego wyciągnąć. Nie ważne jak. Udało się. Nawet Alex nam pomógł. Jutro czeka mnie przeprawa z nim i z Marią. Poradzę sobie. Muszę. Ostatecznie ja to zaczęłam. Michaela zapakowaliśmy do łóżku, nikt jednak nie chciał wyjść. Nad ranem każde z nich gdzieś spało. Kanapa, fotel, podłoga. Usiadłam na łóżku obok Michaela.

— Nigdy więcej tego nie rób.- mój ton nie znosi sprzeciwu.

— Postaram się.

Jeszcze przed rozmową z Marią i Alexem spotkałam się z River dogiem. Powiedział mi wtedy coś. Nie wiem czy miał rację, ale musiałam przyjąć to za pewnik.

— To od ciebie zależy kim będziesz, bo masz w sobie siłę.
Trochę sentymentalne, ale co tam.

Koniec części siódmej.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część