age

Genetyczna pomyłka (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Genetyczna pomyłka
(część czwarta)
Problemy, problemy i ciekawa propozycja ich rozwiązania

Specjalnie i bez większego zainteresowanie grzebałam w szafce, czekając aż wyjdzie zza tej ściany i przestanie się tak we mnie wpatrywać na odległość. Zajęło mu to trochę.

— Ta szafka nie ma aż takiej pojemności.- nie spojrzałam na niego kiedy to mówił, ale uśmiechu nie powstrzymałam.- Zastanawiałem się czy masz dzisiaj czas?

— Czas?- zaczynam w "skupieniu" zamykać szafkę.

— Pomyślałem, że moglibyśmy ponegocjować na temat ceny za następną lekcję.

— Moglibyśmy.- odwróciłam się w jego stronę nareszcie na niego spojrzałam.
Oczy. Jak to możliwe, że on patrzy nimi zupełnie inaczej niż Zan. Teoretycznie przecież to te same oczy. Na teorii się kończy.

— Wieczorem?

— Całe dwanaście godzin.

— Fakt. Przyjdę do Crashdown.

— Typowy samiec.

— Dlaczego?

— Brakuje jeszcze żebym cerowała ci skarpetki.
Dzwonek przywrócił nas do rzeczywistości. Jako tako oczywiście.

— Jesteś stracona.- usłyszałam słowa Marii, patrząc jak odchodzi Max.

— Możliwe, ale stan zatracenia jest całkiem przyjemny.

Po lekcji zaczęłam podejrzewać, że pod moja szafka to jakiś punkt kontaktowy.

— Zacząłeś chodzić do szkoły.- stwierdzam.

— Znalazłem odpowiednią motywację.- Michael nie sili się na owijanie w bawełnę.

— W padniesz dzisiaj po te notatki z biologii?- pytam, myśląc: carpe diem Liz.

— O której?

— Po szkole pracuję w Crashdown, a wieczorem...

— ...randka z Maxiem. Wpadnę koło północy.

— Czy...

— Tak, Kukiełka i Führer już wiedzą.

— Kukiełka? Nie lepiej wredna kukła.- w tym momencie zdaje sobie sprawę, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
W oczach Michaela dostrzegam coś na kształt zrozumienia.

Podczas lunchu.

— Gdzie Maria?- pytam, dosiadając się do Alexa.

— Zbiera wiadomości dnia. Dzisiaj będziesz musiała zadowolić się moim towarzystwem.

— Jakoś to przeżyję.- uśmiechamy się do siebie.- Możesz w to nie wierzyć, ale jesteś jednym z najbardziej niepowtarzalnych facetów jakich znam.

— Tak?

— Tak.

— Część.- w tym momencie Alex zakrztusił się pitym przez siebie sokiem.

— Cześć Isabel.- mówię po chwili, choć jestem w szoku podobnie jak Alex.
A Isabel rozkłada swoje jedzonko i zalewa je tabasco ciągle coś nawijając.

— Jutro sobota. Ja i Tess jedziemy z Maxem do Santa Fe. Wiesz zakupy, kino i wszystko z daleka od tej dziury. Przyłączysz się Liz?
Spojrzałam na Alexa, który skupiając całą siłę woli stara się przesłać mi znaki ostrzegawcze. A o czym ja myślę? Wyobrażam sobie Maxa i Tess razem w ciemnym kinie.

— Jadę.- mówię szybko, właściwie bez namysłu.

— Świetnie. A co u ciebie Alex?

— U mnie?- ledwo wyjąkał.

— Tak. Ostatni raz odważyłeś się do mnie odezwać sześć lat temu. Podejrzewam, że od tamtej pory wydarzyło się coś w twoim życiu.

Po lunchu. Isabel idąc do klasy spotkała Tess.

— Rybka złapała haczyk?- spytała Tess.

— Tak, ale nie jestem pewna... Max się wścieknie.

— To lepsze niż gdyby miał nas zdradzić.

— Na pewno myślisz o "nas"?

— Musimy sprawdzić z kim mamy do czynienia.

— Podejrzewasz, że jest...?

— Nasedo ma wątpliwości.

Idąc na lekcję spotkałam Kaly'a.

— Plotek na twój temat jest coraz więcej.

— Znalazłeś coś interesującego dla siebie?- pytam, znając odpowiedź i bez żadnego logicznego powodu tracąc do niego cierpliwość.

— Max Evans.

— Nie będę zaprzeczać.- ruszam do klasy.

— A co ma do tego Guerin?
Uśmiecham się pod nosem do siebie.

W drodze do Crashdown. Jeep Maxa.

— Dlaczego to zrobiłaś?!- Max rzeczywiście był wściekły.

— Tess...- zaczęła Isabel.

— Tess przegina.- przerwał jej pierwszy raz w swym ziemskim życiu.- Co wy w ogóle zamierzacie zrobić? Pół dnia krytykować jej gust do ciuchów, drugie pół gust do filmów a w międzyczasie oblać ją tabasco?

— Michael.- Isabel odwróciła się do chłopaka siedzącego na tylnym siedzeniu.- Nie uważasz, że powinniśmy ją sprawdzić?- szukała wsparcia.
W niewłaściwym miejscu.

— Nie.

Alex, siedząc przy ladzie streszczał Marii wydarzenia sprzed kilku godzin.

— Obawiam się, że już po niej.- stwierdziła Maria.- Dzień dobry szeryfie.- odwróciła się do siadającego obok Alexa człowieka.- Co podać?

— Kawę.- chwila milczenia.- Przerwałem jakąś interesującą pogawędkę?

— Nie.- zaczął Alex.- Takie tam nasze sprawy.

— Może chodzi o waszą nową koleżankę... Liz Hamilton?

— Dlaczego pan pyta?- Maria była co najmniej zdziwiona.

— Może to zboczenie zawodowe, ale nikt nic nie wie o jej rodzicach. Nie wiecie przypadkiem gdzie zamieszkali?

— Liz nie mówiła gdzie mieszka, ale jest tu dopiero kilka dni...

— Cześć.- dobiegł ich od drzwi głos Liz.- Spóźniłam się?

— Masz jeszcze pięć minut.

— Idę się przebrać.

Swoją zmianę skończyłam wcześniej ze względu na mały ruch. Do domu szłam wolno. Do spotkania z Maxem zostały dwie godziny. Wiem, że każda normalna dziewczyna ślęczała by już przed lustrem, ale nigdy nie byłam najlepsza w normalności. Stanęłam przed jednym z domów w Roswell. Przed domem Tess. Kim ona jest? O w tym wszystkim chodzi? Ten facet, z którym mieszka to pewnie drugi opiekun. Kal mnie przed nim ostrzegał. Powiedział, że jeśli tylko będzie miał okazję to mnie zabije. Ale dlaczego? Spróbuję coś wyciągnąć od Michaela.

Przed moim domem stoi ten facet z Crashdown. Tutejszy szeryf. Jakbym bez niego miała za mało problemów.

— Witam panno Hamilton.

— Co pana tutaj sprowadza?- odgrywam kompletne zaskoczenie.

— Chciałbym porozmawiać z pani rodzicami.- widzę jego dziwaczne spojrzenie na mój dom.
Wiem, że to ruina.

— Zamierzają przyjechać za dwa lub trzy tygodnie. To chyba nie problem?- uśmiecham się i podejrzewam, że takim uśmiechem traktują swe otoczenie wszystkie słodkie idiotki.

Chyba mu to chwilowo wystarczało, bo pożegnał się i poszedł w swoją stronę. Za to mi zostało 25 minut do randki. Chyba jednak nie jestem tak nienormalna jak mi się wydawało. Wpadłam w panikę. Na szczęście mam zdolności, które przydają się w tego typu sytuacjach kryzysowych. Sukienki nie trzeba zszywać, buty da się odpowiednio przekształcić a makijaż i fryzura to tylko kilka ruchów ręką. Teraz szybko do parku. Na szczęście jeśli twoje towarzystwo na każdej imprezie pakuje się w tarapaty nie można nie umieć biegać. Jest. Stop. Poprawić fryzurę i sukienkę. Zapanować nad oddechem.

— Cześć.- odwraca się do mnie.

— Cześć. To musi być to światło.

— Słucham.- nie zrozumiałam.

— Do tej pory myślałem, że tylko moja siostra jest zdolna do takiej perfekcji jeśli chodzi o wygląd.
Stanowczo za dużo czasu spędzałam w towarzystwie Lonni.

— To chyba nie polepszy moich notowań?

— Nic co byś zrobiła ich nie poprawi.

— Ale zawsze mogę sprawić by trochę spadły.

— Widzisz w tym tyle możliwości co ja?
To się nazywa wzajemne rozumienie w związku.

Szeryf Valenty wrócił do domu. Usiadł obok syna na kanapie. Kaly oglądał mecz hokeja.

— Co nowego w szkole?- spytał Jim.

— Może zapytasz od razu o to co cię interesuje.

— Liz Hamilton.

— Właściwie nikt nic o niej nie wie, ale wątpię by była najbardziej poszukiwanym przestępcą roku.

— Ma tu jakiś znajomych prócz De Luci i Whitmana?

— Chyba chodzi z Evansem.- szeryf dosłyszał dziwny ton w głosie syna, ale skupił się bardziej na treści.- No i jeszcze Guerin.

— Michael Guerin?

— Tak, ale nie pytaj mnie o co między nimi chodzi.

Kiedy kolejny raz ze mną przegrał miałam już pewność, że robi to specjalnie i, że jego męskie ego chyba jakoś to przeżyje bo zdolności używa tylko po to by wypaść jak najgorzej.

— Jak tam nowe znajomości?- spytał Max.
Zaczął od pytań o miasto i szkołę. Teraz jednak trudno było nie domyślić się o co chce zapytać.

— Masz na myśli kogoś szczególnego.- spytałam pomagając mu bardziej celnie ustawić kij i tym samym pozbawiając go wszelkiej możliwości skupienia się na grze.

— Kaly Valenty.

— Ty pewnie nie masz problemów.

— Dlaczego?

— Bo wymyślasz nieistniejące.

— On istnieje.

— To twój punkt widzenia. Dobra. Wyjaśnijmy coś sobie. Nie lubię wygrywać tylko dlatego, że ktoś mi pomaga. Przyłóż się, bo zamierzam ci dokopać.

Ed Harding przyglądał się dziewczynie wchodzącej właśnie do swojego mieszkania. Jutro będzie wiedział, czy jest człowiekiem. Jeśli nie to będzie miał kolejny dylemat. Skór czy...

Michael patrzył za odchodzącym Nasedem. Do tej pory odpowiadała mu jego obecność, bo to oznaczało możliwość kontaktu z domem, ale jeśli przyczepił się do Liz.... Już raz to przerabiał. Tamten facet sprzed dziesięciu lat musiał być drugim opiekunem, bo przecież było ich dwóch.

Słysząc dzwonek szybko ruszyłam w kierunku drzwi.

— Cześć.- uśmiechnęłam się, tym razem to była szczera radość.

— Cześć.

— Wejdziesz?

— Jasne.

— Siadaj. Cola wiśniowa?

— Dzięki.
Położyłam przed nim colę i notatki. Nie rzucił na nie nawet okiem.

— To ruina.- stwierdził.- Ale masz większy porządek niż ja.

— Na początek wystarczy.

— U mnie zmieściłoby się jeszcze jedno łóżko. Ojciec Maxa załatwiłby kwestie prawne. Tak jak w moim przypadku.

— W Crashdown szukają kucharza.
A co niby miałam powiedzieć?

Koniec części czwartej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część