Od autora – opowiadanie na podstawie filmu Francois Ozona "5x2". Pięć fragmentów z życia pewnego małżeństwa. Żadnych kosmitów. Żadnego FBI. Zwyczajne życie. Kategoria? Rebels... ale czy do końca? A może Dreamers?
—Pani Teresa Evans... pan Maxwell Evans...
Sędzia miał krzywo zawiązany krawat. To było denerwujące, ale Tess nie mogła oderwać od niego wzroku. Irytowało ją, że przygląda się krzywo zawiązanemu krawatowi, i im bardziej ją to denerwowało, to tym bardziej wpatrywała się w jego krawat. Koszmar. Czy ten facet naprawdę nie mógł prosto i równo zawiązać sobie krawatu, na Boga żywego?! Zresztą, nawet krzywo zawiązany krawat był lepszy od bezmyślnego wsłuchiwania się w słowa sędziego. Tess zerknęła w bok, na Maxa. Co robił? No tak, siedział sztywno na krześle i wpatrywał się z uwagą i napięciem na poruszające się usta sędziego. Pewnie nie mógł się tego doczekać.
Westchnęła ciężko.
Max istotnie patrzył się na usta sędziego i gorączkowo myślał, co powinien zrobić. Słuchał wprawdzie słów, które padały, ale nie był pewny, czy je rozumie. Każde z osobna – naturalnie, ale gdy zbierze się je razem... nie był pewny, czy wiedział, o co chodziło. Jakoś nie mógł wydobyć z nich sensu. W sumie w jego pamięci pozostawały jedynie urywki zdań. Coś o separacji... jakieś daty, coś o podatkach za zaległy rok. Zaraz, co o tych podatkach? Nic, trudno. Dowie się później. Może wtedy coś zrozumie. Dom. Dom zatrzymuje Tess. Nic dziwnego. Zamiast tego Max zatrzymuje samochód. Jedno dziecko, Alexander. Zan zostaje pod opieką Tess. Pierwszy, trzeci i ewentualnie piąty weekend miesiąca, ponadto pierwsza połowa ferii i wakacji w latach nieparzystych oraz druga połowa ferii i wakacji w latach parzystych będą należały do niego i do Zana. Wszystkie decyzje dotyczące jego przyszłości muszą być podejmowane wspólnie. Zabawne.
—Pani Evans nie pozostanie przy nazwisku męża, lecz powróci do swojego panieńskiego nazwiska Harding.
Znów będzie Tess Harding. Siedem lat. Siedem długich lat. A mówią, że siedem to szczęśliwa cyfra.
—Czy adwokat ma coś do dodania? – sędzia skierował pytanie do eleganckiej kobiety siedzącej obok Maxa. Adwokat nie miał nic do dodania. – Pani Evans...? – Tess pokręciła przecząco głową. – Panie Evans...?
—Słucham? – głos sędziego wyrwał Maxa z zadumy.
—Czy ma pan coś do dodania? – powtórzył sędzia. – Wszystko jasne?
—Tak... tak, naturalnie – przyświadczył machinalnie Max, ale w gruncie rzeczy nic nie było jasne. Jakim cudem tu wylądowali?
—Ogłaszam rozwód pani Teresy Evans i pana Maxwella Evansa z dniem piętnastego października 2005 roku – zakończył sędzia i podał każdemu z nich dokumenty. – Podpis proszę, na pierwszej stronie każdego egzemplarza.
Tess wyjęła z torebki długopis. Miała chyba ze trzy. Bała się, że zapomni wziąć ze sobą długopis i w rezultacie wzięła aż trzy. Jak zwykle przewidująca. Zerknęła kątem oka na Maxa, który macał niespokojnie swoje kieszenie.
—Chyba zapomniałem pióra – mruknął. Tess już sięgała do torebki by podać mu jeden ze swoich zapasowych długopisów, ale sędzia podsunął mu pióro. Tess westchnęła cicho i podpisała się starannie. Po raz ostatni pisze „Teresa Evans”. Właściwie nigdy nie lubiła swojego imienia, chciała nawet zmienić je by oficjalnie występować jako „Tess”, ale Max twierdził, że „Teresa Evans” brzmi uroczo. A teraz to już zamknięty rozdział w jej życiu.
Machinalnie podpisała drugi egzemplarz i schowała długopis do torebki. Zerknęła na drugi podpis – zamaszyste „M.Evans”. Jak zwykle. Niesamowite, że to już naprawdę koniec, a przecież ich małżeństwo miało trwać wiecznie!
—Dziękuję bardzo i żegnam – zakończył sędzia. Tess wstała i ściskając w ręku torebkę ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się przy wieszaku i założyła płaszcz, owijając starannie szyję szalikiem. Było zimno. Max jakby czekał na nią przy drzwiach, w swojej nieśmiertelnej skórzanej kurtce. Miał ją przez cały czas trwania ich małżeństwa. Pomyślała gorzko, że kurtka jest bardziej wytrzymała i bliska mu niż ona.
Max otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją pierwszą. Ruszyli razem do windy.
—Jesteś dzisiaj bardzo zajęta? – zapytał Max patrząc na metalowe drzwi windy. Tess rzuciła mu krótkie spojrzenie.
—Bo?
—Może poszlibyśmy na obiad? – zaproponował, odrywając w końcu wzrok od metalowej płaszczyzny. – Pogadać – dorzucił niepotrzebnie.
Skinęła głową.
Ona też nie chciała tego jeszcze kończyć. Zachować to jeszcze przez pół godziny, godzinę. Choćby to były tylko pozory.
W milczeniu weszli do windy.
***
Tess odsunęła od siebie talerz z resztkami obiadu i ujęła w dłoń kieliszek wina. Francuska restauracja. Uśmiechnęła się do siebie z rozbawieniem. Wszyscy brali ich za zakochaną parę, względnie – rodzinę, ale nikomu nie przyszłoby do głowy, że są świeżo rozwiedzionym małżeństwem.
Tess uniosła kieliszek i przechyliła go, obserwując jak przechyla się wino w kieliszku. Popatrzyła przez nie na Maxa. Czy to tylko przez pryzmat czerwonego wina wygląda na zmęczonego? Odstawiła kieliszek i spojrzała na niego uważniej. Nie, to nie była wina innego spojrzenia. Max naprawdę wyglądał na zmęczonego.
Czując na sobie wzrok Tess, Max podniósł na nią wzrok. Wyglądała dziś zupełnie inaczej niż wtedy, gdy ją poznał. Była zupełnie inną osobą. Kiedy tak się zmieniła?
—Więc – zaczął rozmowę Max. Głupio się czuł siedząc z nią w milczeniu, zbyt dobrze go kiedyś znała. – Co słychać?
—W porządku – odparła. – A u ciebie?
—Też w porządku.
Cisza.
—Powiedziałaś już Zanowi? – zapytał Max zapalając papierosa.
—Jeszcze nie – Tess pokręciła głową. – Powiem mu dzisiaj – dym z papierosa dziwnie układał się między nimi. Snuł się powoli i leniwie, formując jakieś przedziwne wzory. Dziwnie wyglądała twarz Maxa przez tą zasłonę. Jeszcze rok, dwa lata temu zażądałaby natychmiastowego zgaszenia papierosa. Ale dziś? Między nimi znów zapadła cisza i Tess poczuła się zobligowana do podtrzymania tej zamierającej rozmowy.
—Jesteś dalej z Liz? – zapytała jakby od niechcenia. Tak tylko, żeby ożywić nieco konwersację.
—Tak – brzmiała lakoniczna odpowiedź Maxa. „Osnuł się dymem jak pancerzem” pomyślała Tess. – A ty – masz kogoś?
Przez chwilę miała ochotę skłamać. Powiedzieć – tak. Właściwie co jej szkodziło? Teraz mogła.
Nieświadomie zaczęła obracać na palcu obrączkę i gdy uświadomiła sobie, co robi, natychmiast schowała rękę pod stolik.
—Nie – odparła szczerze.
—Nie? – zdziwił się Max. – Nikogo? – potrząsnęła przecząco głową. To było krępujące. Kłamstwo nic jej nie da, już nie teraz, więc po co miałaby kłamać? – Jakieś przygody?
—Nic poważnego – wzruszyła ramionami.
—A Kyle? – zapytał patrząc na nią uważnie poprzez sinawą zasłonę dymu. Po raz drugi wzruszyła ramionami.
—Kyle to przyjaciel – odparła. Najlepszy przyjaciel jakiego miała. Jedyny przyjaciel od czasu gdy... – Więc między tobą a Liz wszystko w porządku? – odbiła piłeczkę.
—Tak – Max skinął głową.
—To dobrze – wyświechtana formułka. Jakby byli dalekimi znajomymi, którzy nie mają wspólnych tematów. A przecież mieli siedem lat wspólnych tematów.
—Co u twoich rodziców? – zapytała. Bardzo lubiła rodziców... jego rodziców. Dziadków Zana. Mili ludzie.
—Bez zmian. Mama tylko bardzo to przeżywa – odparł Max, ale Tess miała wrażenie, że chciał coś jeszcze dodać. Może „mama tylko bardzo to przeżywa, bardziej niż ja”. Prawda, przecież on miał Liz. Dobrze, że tego nie dodał. – Słuchaj, a propos tego weekendu z Zanem.... – popatrzyła na niego pytająco i z lekką obawą. Jeszcze do tego nie przywykła, do dzielenia czasu na pierwszy, trzeci i piąty weekend miesiąca. – zabiorę go w piątek po południu z domu. Mogę od razu podrzucić go do szkoły w poniedziałek rano, pojedziemy do Disneylandu – dodał wyjaśniająco.
—Dobrze – zgodziła się Tess. Dobrze. Tak po prostu. Żadnego sprzeciwu.
—Pojedziemy razem z Liz – powiedział na próbę. Tak tylko, czy to ją poruszy. Chciał coś zrobić, żeby Tess zrzuciła z siebie tą twardą maskę. Zawsze wiedział, że była dobrą aktorką, ale nie wierzył, żeby była aż tak dobra – mogła udawać, że rozwód wcale jej nie ruszył, ale wiedział doskonale, że nie znosiła Liz. Chciał ją sprowokować, zmusić do czegoś.
—Z Liz – powtórzyła głucho Tess. Myśl, że jej syn ma spędzać z Liz co drugi weekend i połowę wakacji była wręcz nie do zniesienia. Wypiła duszkiem swoje wino. Max zauważył to i natychmiast zrobiło mu się głupio. Nie powinien był tego mówić. Ostatecznie oboje mieli jakiś wkład w tą sprawę, mniejszy czy większy, ale zawsze.
—Jeśli nie chcesz, to pojedziemy tylko we dwóch z Zanem – zaproponował szybko, ale Tess pokręciła przecząco głową.
—Nie trzeba – odparła. – Co za ironia, nie? Rozwiedliśmy się i od razu poszliśmy do restauracji – uśmiechnęła się wymuszenie.
—Możemy świecić przykładem – przyświadczył Max, ale w głębi duszy wcale nie uważał, że świecili przykładem. Przykładowe małżeństwo po prostu nie znajduje się nagle w takiej sytuacji.
—Muszę już iść – Tess zerknęła na zegarek. – Dzięki za obiad.
—Dobrze grasz – zauważył Max rozgniatając papierosa w popielniczce.
—Co masz na myśli? – zapytała niechętnie.
—Dobrze udajesz, że dla ciebie to wszystko to jest bułka z masłem – wyjaśnił oskarżającym tonem. – Wcale nie wyglądasz na kogoś, kto jest załamany rozwodem!
—W przeciwieństwie do ciebie, prawda? – wpadła mu w słowo. – Tobie w tym załamaniu kibicuje pewnie Liz, co? Urządzacie dzisiaj imprezę z okazji naszego rozwodu?!
—Jesteś niesprawiedliwa! – rzucił ostro. Wiedziała, że była niesprawiedliwa. Ale do diabła – on też nie był sprawiedliwy. – Może te siedem lat małżeństwa też znaczy dla ciebie tyle samo?! – właściwie nie chciał tego powiedzieć. Po prostu tak wyszło. Tak samo, jak wszystko, co doprowadziło ich do obecnego momentu.
Tess wstała z krzesła i złapała swój płaszcz. Nie miał prawa tego mówić i sam doskonale wiedział, że to nie była prawda.
—Wiesz co, muszę już iść – rzuciła gniewnie i ruszyła do wyjścia. Max rzucił się za nią i złapał ją za rękę.
—Tess... spróbujmy jeszcze raz. Od nowa – zaproponował z nadzieją, dziwiąc się swoim własnym słowom. Kolejna rzecz, której nie zamierzał powiedzieć. Skąd właściwie przyszło mu to do głowy?
Tess nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko na niego i bez słowa odwróciła się i wyszła z restauracji.
Max wrócił do stolika. Popatrzył na puste miejsce, na którym przed chwilą siedziała Tess i zamyślił się. Od czego się zaczęło? Kto był pierwszy? Kto pierwszy popełnił błąd?