Hotori

Good Day My Angel

Wersja do druku

Good Day My Angel


Boję się otworzyć oczy i boję się je zamknąć. Wszędzie jest ciemność .


Księżyc wychylił się zza chmur i majestatycznie rozświetlił czarną płachtę nocy swym mlecznym blaskiem. Wiatr ucichł , uspokajając korony drzew. Niczym niezmącona cisza ogarnęła Zatokę Notos na Północnym Antarze. Zresztą, ziemia ta od wieków była niezamieszkana, toteż miejsce to nigdy nie tętniło hałasem. I wszyscy mieszkańcy Planety Światła (jak nazywano Antar) wiedzieli dlaczego. Notos to była kraina wygnańców, przestępców i wyjętych spod prawa. Już za króla Zana zsyłano tu morderców. I każdy zdawał sobie sprawę z tego, ze to wyrok śmierci. Bandyci umierali tu po tygodniu z powodu braku pożywienia, wiecznej pory suszy i żyjących na tych terenach, dzikich stadach Tarpei. Tarpeje były to olbrzymie ptaki o zielonych skrzydłach, które żywiły się wszystkim co się rusza, rozszarpując swoją ofiarę na strzępy. Antarianie obawiali się ich tym bardziej, że stworzenia te świetnie widziały w nocy. Ucieczka przed nimi była prawie niemożliwa. Jedynie podczas pory suszy ptaki zapadały w dłuższy sen, i wtedy można było przemierzać Notos bez strachu. Co nie czyniło tego miejsca ani trochę bardziej przyjemnym. Naokoło rozciągały się kaniony i skały, w których pradawny lodowiec wykształcił liczne formy krasowe, jak choćby olbrzymie jaskinie. Drzew było raczej mało, a woda pojawiała się tylko wtedy, kiedy minęła pora suszy. Upiorny krajobraz.
Jeszcze do niedawna, za Zana, nie było aż tak zle, gdyż wtedy zsyłano tu tylko i wyłącznie winnych jakiejś zbrodni. Ale teraz, gdy kontrolę nad państwem zdobył Khivar, osadzano tu wszystkich jego wrogów politycznych. Z tego powodu nadano owej krainie drugą nazwę- Kraina Bólu i Cienia.


Nagle błyskawica przecięła nieboskłon i silny grzmot zburzył atmosferę spokoju. Księżyc ponownie przykryły ciemne Kumulusy. Powoli, dużymi kroplami, gęsto spadł deszcz. W tym momencie jakaś skulona pod drzewem postać, w czarnym płaszczu z kapturem, trzymająca w rękach małe zawiniątko zerwała się na równe nogi. Szybko wyciągnęła zza pazuchy coś na kształt garnka i ustawiła przed sobą. Naczynie zaczęło napełniać się wodą. Napełniło się już do polowy, kiedy ni stąd ni zowąd- burza się skończyła. Zakapturzona postać rzuciła coś ze złością i zabrała garnek. Wróciła pod drzewo, wzięła do rąk zawiniątko.
Zza fałd materiału wyłoniła się mała, roześmiana twarzyczka uroczego chłopczyka. Miał wydatne wargi, ciepłe, bursztynowe oczy, a na głowie nieliczne blond włoski. Dziecko złapało jedną rączką za ucho naczynia i zagruchało wesoło.
— Przestań Zan – odezwał się ostry, kobiecy głos postaci w kapturze. – Przestań wreszcie! !
Chłopiec zamilkł i spojrzał na swoją opiekunkę . Jego małe oczka wyrażały smutek i strach.
— No nareszcie. A teraz masz- tajemnicza dziewczyna wlała trochę wody do usteczek maleństwa.
Następnie zrzuciła kaptur, a potem cały płaszcz. Ułożyła go na ziemi , a na nim zawiniątko z dzieckiem. Chłopiec złapał kurczowo za podtrzymującą go rękę swoimi wątłymi paluszkami. Chciał poczuć bliskość matki. Ale kobieta odrzuciła noworodka . Miała lekko pokręcone blond włosy- trochę za ramiona- i blado niebieskie, duże oczy. Z daleka mogła przypominać anioła. Lecz bliżej- te jej oczy…coś w nich było. Niepokojącego, coś przygnębiającego i przerażającego zarazem. Były surowe, zimne, przeszywały dzikością i przewiercały na wylot. Jak dwie, spokoje tafle jeziora. O wiele za spokojne. Prawie martwe. Teraz kierowała je na dziecko.
— Przestań, Zan powiedziałam ! – krzyknęła – Jutro czeka nas długa podróż. Lecimy do taty.
Mały Zan uśmiechnął się bezwiednie na dźwięk słowa : ''tata''.
— Nie ciesz się ! – prychnęła blondynka, jakby dziecko rozumiało ją dokładnie- Na Ziemi nie jest lepiej.
Odwróciła się i położyła na drugiej części '' posłania''. Chciała już zasnąć. Przestać myśleć o Khivarze, o wojnie, o .Maksie...o tym wszystkim. Cały problem w tym, że kiedy patrzyła na swojego syna, kiedy patrzyła na Zana, on od razu przypominał jej o nich wszystkich- o Maksie, Kylu, Jimie...o Liz. Nawet o niej ! Och Tess, co ty wyprawiasz ? Dlaczego w ogóle zawracasz sobie głowę ludźmi ? No tak, bo Zan jest człowiekiem. Bo żyłam pośród ludzi całe życie, a do niektórych z nich nawet się przywiąza... o nie ! Nie, nie, nie, nie. Nie będzie o tym myśleć. Nie. Nie wolno mi.


Obróciła głowę i spojrzała w niebo. Jutro to się skończy. Wszystko. Ucieknie od tego zdrajcy Khivra, zostawi Maxowi dziecko i...odejdzie. Tylko dokąd ? Dokąd mam iść ? Nie mam nikogo- przemknęło jej przez głowę. Westchnęła i potarła skronie. Znowu. Te bzdury cisnął się do jej umysłu. Dlaczego tak trudno było jej nad tym zapanować ? Nad tymi dziwnymi...uczuciami. Uczucia ! Gdyby to usłyszał Nasedo ! Tess ponownie się przekręciła. Nasedo...kiedy o nim myślała, coś ja cisnęło za gardło. Nie wiedziała co to ma znaczyć, ale bardzo jej go brakowało. Czasami chciałaby jeszcze usłyszeć jego rzeczowe rady albo zapytać o jakąś stronę mocy. Po prostu z nim być, jak tam na Ziemi. Gdyby był przy niej, na Antarze...wtedy Khivar nie zdołałby jej zdradzić...nie ścigałby jej dziś, nie musiałaby w ukryciu zmierzać do statku przez Notos. I to jeszcze z bachorem na głowie ! I tak szczęście , że spadł ten cholerny deszcz. Pora suszy trwała tego roku dłużej niż zwykle, i Tess obawiała się, ze w końcu nie będzie czym nakarmić dziecka. No, ale na szczęście tak się nie stało. Tess podparła głowę na łokciu i spojrzała na Zana, śpiącego obok. Właściwie nigdy się nas tym nie zastanawiała. Do kogo był podobny ? Do Maxa czy do niej ? Hm, chyba to typowa mieszanka. Tak, jej włosy i oczy Maxa. Oczy Maxa. Z pewnością tak. Ten ciepły bursztyn...Poczuła jak po kręgosłupie przechodzi jej dreszcz. Potrząsnęła głową. Jak to mogło się zdarzać ? Ciągle odzywały się w niej jakieś emocje i odczucia. Nie tylko dotyczące Maxa. Ale w dużym stopniu Kyla i Jima...jak zachowają się, gdy wróci ? Och, głupia- skarciła się- Jak to jak ? Przecież oni wszyscy cię nienawidzą ! Zabiłaś Alexa.
Zabiłaś Alexa. Starała się o tym zapomnieć, jak o wszystkim co wydarzyło się w Roswell, ale im silniej to sobie nakazywała, tym silniej to wracało. Nie mogła porzucić pytania : Co by się stało, gdyby go nie zabiła ? Czy nazywałby Jima tatą, a Kyla bratem ? Czy w Święta śpiewaliby kolędy i piekli ciastka jak w tamtą pamiętną Wigilię? Jak potoczyłyby się sprawy z Maxem ? Czy mogłaby żyć teraz w szczęściu, tam w Roswell ? Roześmiała się cicho sama z siebie. W szczęściu ! Przecież ona nie wie, co to szczęście. Przecież szczęście, to głupota...tak mówił Nasedo. Zawsze jej to wpajał. To co ludzie nazywają szczęściem jest tylko żałosną egzystencją – mawiał. Ale w Tess nagle coś drgnęło. Nasedo nigdy nie był na żadnej Wigilii. Nie miał takiego kontaktu z ludźmi jakiego doświadczyła ona. Nie wiedział co znaczy wspólny śmiech i co się czuje , gdy ktoś ci powie : Jesteś moim ulubionym kosmitą. To powiedział Kyle...Tess pamiętała jak się wtedy poczuła. Jakby ktoś roztopił w jej wnętrzu wielką, uwierająca ją bryłę lodu. I zrobiło się jakoś tak ciepło...Nasedo mógł się mylić...Zaraz ! Zaraz ! Nie wolno mi ! Nasedo nigdy się nie pomylił. Nigdy. Tess usiadła gwałtownie. Dotknęła czoła. Paliło ją. Co się ze mną dzieje do cholery ?!
— To pewnie ten jutrzejszy wyjazd…- szepnęła- To na pewno to.
Powiedziała tak, żeby się uspokoić, ale to wcale jej nie uspokoiło. Ani trochę. Słyszała swój ciężki oddech. Robiło się przeraźliwie zimno. Co się dzieje ? Spojrzała na swoje dłonie. Drżały jej palce ! Wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Nie pomagało. Z wolna czuła jak wilgotnieją jej oczy.
— O nie, tego już za wiele !- jej głuchy krzyk rozpłynął się w powietrzu.
Tess już nie mogła tego zatrzymać. Łzy ciekły jej po policzkach. Rozejrzała się, jakby szukała czyjejś pomocnej dłoni. Uświadomiła sobie, że jest zupełnie sama. Bez przeszłości, bez przyszłości, bez teraźniejszości. Odetchnęła , a jej płuca zacharczały. Zacisnęła usta, żeby nie wrzasnąć z bólu. Dlaczego go zabiłaś ?- usłyszała w swoim wnętrzu pytanie. Tess wydała z siebie głuchy szloch i w mgnieniu oka jakaś niepohamowana siła pchnęła ją do syna. Do Zana. Kosmitka przytuliła małe ciałko do swojej piersi i skuliła się, zanosząc się od płaczu. A mały Zan pomalutku, swoim naiwnym instynktem dziecka dotknął łapką jej policzka i otarł srebrną łzę. Tess zamrugała oczami i wolno podniosła oczy . Wyglądał jak aniołek. Słodki, dobry, milutki aniołek.
— Zan...-wydusiła.- Obiecaj mi coś. Zostań sobą.
Dziecko uśmiechnęło się, w ten sposób dając odpowiedz. A Tess widząc to, nie potrafiła zahamować łez. Może dlatego, ze zobaczyła siebie. Ona też kiedyś była taka jak Zan...

Mała blond włosa dziewczynka zeskoczyła z metalowej barierki i oparła się o drzewo. Jej przenikliwe, blado niebieskie oczy utkwione były w dwóch dziewczynkach, które nieopodal bawiły się w piaskownicy. Śledziła ich każdy ruch. Śmiały się, przesypując piasek do rożno- kształtnych foremek. Udawały, że są postaciami z bajek i naśladowały ich piskliwe głosy.
Tess uderzyła się pięścią w czoło i uśmiechnęła się szeroko. Jak jej koleżanki z przedszkola mogą być takie dziecinne ? Bawić się w piaskownicy ? W wieku siedmiu lat ? Parsknęła. Jej tatuś, oj nie, nie tatuś. Nasedo. A więc Nasedo powiedział , że to głupota, i żeby Tess nie brała przykładu ze swoich znajomych, bo to jest złe. Poza tym jak powiedział- Tess musi być już dojrzała, jeśli chce dobrze wypełnić swoją misję. Tak. Tess była z tego dumna. Miała już swoją, wielką misję. Nasedo wyjawił jej rok temu wielką tajemnicę. Oni byli inni niż wszystkie dziewczynki i wszyscy chłopcy tutaj. Pochodzili z innej planety. Rzeczywiście, ona już od dawna widziała dziwne rzeczy w sobie. Mogła topić asfalt jednym dotknięciem ręki i czasem wchodzić do ludzkich umysłów. Na początku trochę się tego bała, ale Nasedo wszystko jej wyjaśnił i powiedział , że to dar. Powiedział też, że nie można wyjawić tego sekretu ludziom, bo ludzie są niedobrzy i mogą im zrobić krzywdę gdy się dowiedzą. Tess więc nikomu nie mówiła, choć nie wierzyła żeby jej koleżanki mogły ją skrzywdzić. Są inne, ale fajnie jest z nimi pogadać i pobawić się lalkami . Ups...Tess zagryzła wargę. Jakby Nasedo to usłyszał, to by ją skrzyczał. On codziennie powtarzał , że Tess nie wolno jest się bawić, bo to nie godzi się królewnie Antaru. Tak, była królową tam na swojej planecie. Kiedyś Tess powiedziała to pani przedszkolance, ale Nasedo się dowiedział i bardzo ją wtedy sprał. Miał rację. Nasedo zawsze ją miał. Ale właściwie...dlaczego teraz nie miałaby zrobić jednej babki z piasku ? To chyba nie będzie zle, prawda ? Tylko jedną. Zrobi ją z Katie i Sam, a potem grzecznie będzie czekać aż Nasedo zabierze ją do domu. Nie, nie do domu. Do mieszkania.
— Tess ! – pulchniutka brunetka pomachała jej z piaskownicy- Chodź do nas ! Chcemy się bawić w czarodziejki !
Blondyneczka otarła spocone ręce w zieloną sukienkę, rozejrzała się nerwowo i pobiegła do koleżanek.
— Ona się z nami nie bawi !- zaprotestował piegowaty chłopczyk, mierząc Tess nieprzychylnym spojrzeniem.
— Dlaczego ?- spytała dziewczynka obok.
— Bo ona nie umie ! Ona się trochę pobawi i powie, że to głupie i dziecinne !
— Nie !- oczy Tess zapłonęły złością.- Nie powiem !
— Właśnie że tak !- odkrzyknął chłopak.
— Nie, Tess jest z nami – chuda Katie Simons wzięła Tess za rękę.
Kosmitka odwzajemniła uścisk. Bardzo lubiła Katie. Ona zawsze jej broniła.
Po chwili cała gromadka maluchów żywiołowo biegała po palcu zabaw, śmiała się i piszczała z radości. Tess weszła na drabinkę i zadziornie pokazała język Sam Medison.
— No złapcie mnie ! – zawołała prowokacyjnie.
Wtem, serce zamarło jej z przerażenia. Z dołu patrzył na nią Nasedo. Miał surową minę, ręce skrzyżował na piersi. Wyraźnie na nią czekał. Tess zwinnie zeskoczyła z drabinki. Wszystkie dzieci patrzyły na nią w milczeniu.
— Twój tatuś jest chyba zły…- szepnęła do niej Katie.
Tess rzuciła jej piorunujące spojrzenie. Wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił.
— To nie jest mój tatuś ! To Nasedo ! – syknęła i zostawiając towarzyszkę w tyle podbiegła do opiekuna.
Stanęła przed nim. Spuściła wzrok i zaczęła miąć falbanki sukienki. Wiedziała, że zrobiła zle, wstydziła się tego śmiechu i radości, i głupiego ganiania się po placu.
— Przepraszam Nasedo. To się już nigdy nie powtórzy- podniosła nań jasną główkę.
Zbierało jej się do płaczu, więc gwałtownie zacisnęła powieki. Płacz też był zły. Płakać też jej nie było wolno.
— Idziemy- rzucił tylko Nasedo i ruszył przed siebie.
Tess pobiegła za nim, nie oglądając się na pozostałe dzieci. Była na siebie wściekła. Dlaczego dała się na to namówić ?
— Jutro wyjeżdżamy do Arizony. Musimy się przygotować- odezwał się Nasedo.
Dziewczynka drgnęła. Jak to ? Kolejna przeprowadzka ? Coś szarpało ją w środku.
— A...czy będę mogła...- zaczęła cichutko.- pożegnać się z Katie ?
Nasedo zatrzymał się i nic nie mówiąc podał Tess klucze do mieszkania.
— Biegnij przodem i otwórz dom. – rzekł.
— Nie, nie dom ! Mieszkanie !- poprawiła go dziewczynka i uśmiechnęła się.
Po czym podrygując puściła się wzdłuż ulicy. Nasedo patrzył na jej blond włosy niknące w oddali. Zacisnął dłonie. Musi ją bardziej kontrolować. Musi. Inaczej nie wykona misji. Musi wykorzenić z niej wszelkie uczucia i skrupuły. Inaczej nie wyda Khivarowi Zana, Vilandry ani Ratha. Nie spłodzi następcy. I plan weźmie w łeb. Tak, już on się postara żeby do tego nie dopuścić. Tess nie może upodobni ć się do człowieka. Dla Maxa, Isabel i Michaela jest już a późno, ale Tess ma jeszcze szansę.

Tess otarła łzy. Odpędziła to mgliste wspomnienie z palcu zabaw. Zan smacznie spał na jej piersi. Zdjęła go delikatnie i położyła dalej od siebie. '' To był bardzo głupi przejaw użalania się nad sobą''- pomyślała. Jej oczy z powrotem zrobiły się chłodne. Po raz ostatni spojrzała na księżyc. Już nie będzie. Litować się, płakać, wspominać. Jutro zakończy swoją misję. Przestanie czuć. Już nigdy więcej nic nie poczuje. Nigdy.

'' Oto słyszę, jak w popiół przemieniam się i kruszę. I coraz mniejszy ciałem, wierzę we własną duszę. ''
'' Nie pokochany, nie zabity, nie napełniony, niedorzeczny, poczuję deszcz czy płacz serdeczny , że wszystko Bogu nadaremno. Zostanę sam. Ja sam i ciemność. I tylko krople, deszcze, deszcze...coraz to cichsze, bezbolesne.''
K.K. Baczyński

Koniec

by Hotori

Wersja do druku



Wersja do druku