Hotori

Magia Pierwszej Gwiazdki (2)

Poprzednia część Wersja do druku

Kiedy Virginia wróciła do domu jej matka właśnie pakowała rozmaite ciasta i ciasteczka do pięknie opakowanych pudełeczek, a na honorowym miejscu umieściła oczywiście placek kokosowy babci Amy.

— O już jesteś, to dobrze. – Maria Guerin wytarła ręce w ścierkę- Zejdź do piwnicy i pomóż ojcu w wynoszeniu ozdób choinkowych, bo wymyślił sobie że się przydadzą. Nie wiem wprawdzie do czego mają się przydać, bo przecież Max i Liz na na pewno już ubrali choinkę, ale wiesz jaki jest ojciec…

— Spotkałam Dylana. – Virginia podkradła jedno z lukrowanych ciasteczek.

— W centrum ?- mruknęła Maria, próbując upchnąć wszystko do jednej skrzynki.

— Mhm. Robił , jak to określił „ ostatnie zakupy”. Ale że nie chciał mi pokazać, to myślę, że były tam nasze prezenty.

— Biedactwo ! Pewnie nie wiedział co kupić, na przykład tobie…

— Dlaczego mnie ?

— Wiesz jak jest z facetami i kupowaniem czegoś kobietom…. twój ojciec niegdyś chciał mi podarować na naszą wspólną , pierwszą gwiazdkę szczoteczkę do zębów !
Virginia parsknęła śmiechem.

— Mamo, nie martw się. Tata jest facetem jedynym w swoim rodzaju, więc Dylan na pewno nie kupi mi czegoś w stylu nici dentystycznej.

— Oby.


Michael otrzepał spodnie z kurzu i krztusząc się spojrzał na górę regału. Nie ma ! Nigdzie nie ma świateł na choinkę ! A przecież setki razy mówił Marii, żeby ich nie przekładała ! Ale nie, ona zawsze swoje : bo nie ma miejsca na soki, bo tu będą stały konfitury ! Jak zwykle. Westchnął i przystawił drabinę do drugiej szafki. Zaczął wchodzić , gdy nagle lewa stopa poślizgnęła się mu na jednym ze stopni i Michael wylądował na podłodze , rozłożony jak długi. Wstał, cały obolały. Co się stało ? Przecież w końcu nie jest jeszcze taki stary ? Nagle jego oczy zatrzymały się na sporym pudle na samej górze, skąd spokojnie wystawał przedmiot jego poszukiwań , wobec czego porzucił rozmyślania. Jednak ból pleców przypomniał mu, że może tym razem nie trzeba koniecznie wchodzić po tej zdradzieckiej drabinie, tylko użyć mocy ! Wprawdzie Maria była temu kompletnie przeciwna. W ogóle zabroniła wspominać w domu o wszystkim co wiązało się z Tajemnicą, a już w szczególności pomagać sobie przy czynnościach mocą ! Fakt, to mogło być niebezpieczne, szczególnie że Virginia i Junior, jako stuprocentowi ludzie nie mieli o niczym pojęcia. Michael zawsze chciał im powiedzieć, ale z powodu protestów żony zrezygnował. Odkładał to na później i na później, może wyzna im to jak będą dorośli…Choć patrząc na Dylana miał wątpliwości. On poradził sobie z tym znakomicie. Verg też by zrozumiała. Tylko, ze Dylan był jednym z nich. A to zupełnie inna sprawa. Tak czy siak, musiał wiedzieć. Michael pokręcił głową. Nie może złamać umowy. Izzy też obiecała , że nie wyjawi na razie prawdy sowim dzieciom. Tak. Tak jest dobrze. W porządku. A wracając do pudła…to i tak nikt się nie dowie, że użył zdolności. To myśląc, kosmita uniósł dłoń. Zielone światło odbiło się od oszklonej szafki, a zakurzone pudło zaczęło płynąć w powietrzu, prosto w dłonie Michaela. Złapał je i z uśmiechem ruszył do wyjścia. Lecz kiedy się odwrócił , zamarł bez ruchu. Oto w progu stała Virginia. Stała i przerażonymi oczyma patrzyła prosto na niego. Była blada. Zadrżały mu ręce.


Jesse uderzył w kierownicę ze wściekłością. Przeklęte korki ! Tu, w Nowym Jorku szczególnie dawały się we znaki , i to jeszcze w Święta. A przecież ma jeszcze wpaść do kancelarii , odebrać chłopców od kolegi i podjechać po Isabel. No, a potem prosto do Maxa i Liz. Spojrzał na zegarek. Ma jeszcze trochę czasu.

Virginia czuła się tak jakby ktoś uderzył ją w głowę czymś wyjątkowo ciężkim. W środku było jej zimno, a w głowie miała pustkę. Nie potrafiła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła.

— Powiedz, że ja śnię.- wydusiła w stronę ojca, który stał jak sparaliżowany.
Michael postąpił o krok do przodu. Serce biło mu w piersi tak mocno, że aż bolało.

— Nie…to co widziałaś- zawiesił głos – To prawda.

— O. Boże. – Virginia zaczęła się cofać.- O. Mój. Boże !

— Poczekaj córeczko ja…ja ci wszystko wyjaśnię, ja…
Wyciągnął rękę ku niej. Jak mógł znowu zachować się jak palant ?! Boże, wszystko stracone. Patrzy na niego jak na zwierzę !

— Boże…-wyszeptała ponownie, podnosząc na niego oczy- Kim ty jesteś ?
Michael zawahał się. Czy pogorszy sprawę jeśli jej powie ? Nie. Nie ma już wyboru.

— Ja…ja , wujek Max i ciocia Izzy…jesteśmy kosmitami.

— Co ?

— Kosmitami.
Virginia odwróciła się i wtem, jakaś potężna siła pchnęła ją do przodu. Zaczęła biec. Ojciec za nią, coś wołał. Gorące łzy opadały jej na policzki. Chwyciła kurtkę i wybiegła na ulicę prosto pod pędzące samochody. Wyskoczyła na chodnik.

— Virginia !- krzykną Michael.- Verg !


Tymczasem dziewczyna biegła co sił w nogach. Wszystko ją bolało. A już najmocniej myśli. Okłamywali ją przez całe życie ! Ją i Juniora. Nawet nie byli ludźmi ! Może nigdy jej nie kochali ? Może zawsze była dla nich jedynie jakimś niezrozumiałym tworem, produktem , sama nie wiedziała czym…ale kosmici ? Do cholery przecież to nie bajka ! Tylko życie. Realne. To niemożliwe…Dobiegła do przejścia. Przebiegła. Była pod domem Dylana. Nie zastanawiała się ani sekundy. Minęła sklep video , podniosła okiennicę i ciężko wylądowała na miękkim dywanie.
Zaskoczony Dylan , który właśnie pakował prezenty poderwał się od biurka.

— Verg ? Co ci się stało ?- spytał podniesionym tonem, gdy na nią spojrzał.- Czemu płaczesz? Gdzie twoi rodzice ?

— Nie wspominaj mi o nich !- krzyknęła przez łzy.
Była kompletnie roztrzęsiona. Dylan za to nauczył się w takich przypadkach zachowywać spokój. Podszedł do niej i powoli posadził ją na swoim łóżku. Otoczył ją ramieniem. Zrobiło mu się gorąco.

— Co się dzieje Verg ? Nie lubię kiedy ta buzia jest smutna, szczególnie w Wigilię.- przemówił łagodnie.
Spojrzała na niego, mrugając powiekami. Otarła łzy.

— Co by się stało, gdybyś dowiedział się czegoś strasznego o swojej rodzinie ?
Dylan zaniepokoił się. Zmarszczył brwi.

— Co chcesz przez to powiedzieć ?

— Na przykład to, że twój ojciec, mój ojciec i ciotka Isabel nie są ludźmi. Tylko kosmitami ! – palnęła prosto z mostu.
Dylan poczuł jak zamraża go od środka. A więc musiała się dowiedzieć i to przez przypadek. Wstał i niepewnie oparł się o krzesło naprzeciwko. Skrzyżował ręce na piersi.

— Muszę ci coś wyznać…- zaczął cicho.
Ale Virginii wystarczyło jego spojrzenie żeby się domyśleć.

— Ty też…- wykrztusiła.- Też nie jesteś człowiekiem !
I zanim zdołał cokolwiek więcej powiedzieć, wyskoczyła przez okno i pomknęła w dal.


Dzwonek radośnie oznajmił przybycie gości , więc zatroskana Liz oderwała się od szyby, przez którą oglądała tańczące płatki śniegu i poszła otworzyć. Najpierw zobaczyła Marię bladą jak papier i Michaela obładowanego pakunkami, którego mina wyrażała mniej więcej to samo. Jedynie mały Junior z euforią rzucił się na Borysa, niczego nie świadomy. Potem wszedł Jesse, Isabel i roześmiani bliźniacy- Alex i Andrew. Max i Liz uściskali wszystkich serdecznie, ale widać było iż wszyscy (oprócz najmłodszych) wiedzą o całym popołudniowym wypadku , a poważna rozmowa wisi w powietrzu. Wobec czego po rozpakowaniu wszystkiego, dorośli zebrali się w gabinecie Maxa.

— Mówiłam, żebyś w domu nie używał mocy !- zaczęła spanikowana Maria, zwracając się do męża.- Bo teraz nasza córka na pewno stoi na jakimś moście i zastanawia się czy nie skoczyć!
Michael mimo śmiertelnej powagi nie mógł się nie uśmiechnąć na te słowa.

— Nie doszłoby do tego, gdybyśmy jej powiedzieli od razu ! – powiedział.

— Spokojnie, nie czas na kłótnie. Sprawa jest poważna- przemówiła Liz swoim kojącym głosem.- Dylan mówił mi, że Virginia była u niego pól godziny temu cała roztrzęsiona i kiedy zwierzyła mu się, on nie miał wyboru i powiedział jej prawdę o sobie…po tym uciekła.

— Boże ! I to w Wigilię !- jęknęła Maria.

— Uważam, że ja i Maria powinnyśmy zostać tu z Liz i dzieciakami, wszystko przygotować, a panowie powinni rozpocząć poszukiwania i to natychmiast !- dorzuciła Isabel.
Max pokiwał głową.

— To najlepsze co możemy zrobić. – uścisnął ramię Marii- Wszystko będzie dobrze.
Maria uśmiechnęła się słabo.

— Wiem, bo ciągle jesteśmy drużyną…

— I zawsze będziemy – przytaknęła Liz.

— Chodźmy ! – rzucił Michael do Jessego i Maxa.
Wtem w drzwiach pojawił się Dylan. Jego oczy paliły się zapałem.

— Jadę z wami.


Virginia usiadła na jednej z ławek w Central Parku i utkwiła wzrok w grubym Mikołaju , który zaczepiał na chodniku dzieci i dorosłych. Ciągnęły do niego całe rodziny – szczęśliwe, roześmiane. Spuściła głowę. Dlaczego jej rodzina nie może być normalna ? Przez chwilę bezmyślnie lepiła w dłoniach kulkę śniegu. Ale przecież jest normalna ! Czy kiedykolwiek czułaś się nieszczęśliwa ? Czy było ci z nimi zle ? Okłamali cię, ale chyba nie możesz powiedzieć, że cię nie kochali…a może po prostu chcieli cię chronić przed tą prawdą ? Siąknęła nosem i spojrzała w górę. Pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie. Virginia przypomniała sobie starą tradycję- trzeba wypowiedzieć jedno życzenie, gdy się ją zobaczy.
„ Być szczęśliwym”. Niby banał, ale tak naprawdę to w tym życzeniu wszystko się zawiera. Miłość, pokój, również zgoda z rodzicami. A przecież ty ich kochasz i będziesz kochać. Nawet jeśli są z innej planety.

— Nie. Nie jest niska. Wysoka. Rozumie pan ? Wysoka !! – krzyczał do komórki Michael, gwałtownie hamując na światłach.

— I co wujku ?- z drżeniem w głosie spytał Dylan, widząc jak Michael rzuca słuchawką.

— Nic. Policja też nic nie ma, ale trudno się dziwić skoro facet nie potrafił zrozumieć, że Verg ma 1, 77 cm a nie 1, 50cm !

— Mija już godzina …- stwierdził ze smutkiem chłopiec.
Michael nie odpowiedział ,gdyż był zajęty psioczeniem na kolejnego kierowcę. Dylan odwrócił się więc i obserwował ulicę. Kręciło mu się przed oczami, ale nie pozwalał im na odpoczynek. Verg była najważniejsza. Spojrzał na niebo. Świeciła już pierwsza gwiazda ! Pierwsza gwiazda…życzenie… „ Nigdy nie opuścić Verg, być zawsze przy niej. Zawsze.”

— Byliśmy już w Central Parku ? – z rozmarzenia wyrwało go pytanie Michaela.

— Nie.

— To jedziemy !
Michael gwałtownie skręcił w lewo, potem postali w korku, potem znowu w lewo. Byli na miejscu. Samochód z piskiem zahamował. Wysiedli, a pierwsze co zobaczył Dylan…to skuloną dziewczynę na ławce. W czarnej kurteczce.

— Verg !- krzyknął donośnie.
Dziewczyna odwróciła się, wstała i chwilę na niego patrzyła. Potem przeniosła wzrok na drugą, stojącą naprzeciwko postać. A potem z dzikim okrzykiem rzuciła się jej w ramiona. Michael przyciągnął córkę do siebie tak mocno, że czuł jak jej łzy moczą mu szyję.

— Przepraszam. Kocham cię tato. – wyszeptała nieśmiało , a po chwili przytuliła też szalonego z upojenia Dylana.


Kiedy Jesse i Max, Michael , Dylan i Virginia weszli do domu, powitaniom i uściskom nie było końca. Tym bardziej, że oto czekała ich jeszcze jedna niespodzianka- z Roswell przybyli Amy i Jim, Kyle z żoną Sarą , a także sędziwi państwo Evansowie i Parkerowie.
Jednak bardzo zniecierpliwiony Alex przypomniał wszystkim dyskretnie, że czas siadać do stołu. Najpierw Max odczytał fragment Biblii, potem wszyscy podzielili się opłatkiem. I tak w pięknej , rodzinnej atmosferze , przy zielonej choince , której pień uparcie obdrapywał kot Borys, jedli, śmiali się i śpiewali oni wszyscy- kosmici i ludzie- po przejściach i z dużym bagażem doświadczeń, ale tak pełni miłości.
Około północy znużona już nieco wydarzeniami dnia Virginia podniosła się od stołu i wyszła na balkon. Oparła się o balustradę i spojrzała na gwiazdy. Życzenie się spełniło.

— Czy to nie magia ?- odezwał się znienacka niski głos Dylana.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Jego oczy dziwnie błyszczały w półmroku.

— Dziś wszystkie życzenia się spełniają.- odparła podchodząc do niego.
Uśmiechnął się do niej, a potem taki przystojny i wysoki w swym garniturze, ujął ją za rękę i zaprowadził do jednej z ścian. Poczuła jak ogrania ją napięcie i podniecenie , i jakieś takie przyjemne ciepło. Popatrzyła na niego.

— Chciałem dać ci dziś jeszcze jeden prezent…wyjątkowy. – odparł, nie spuszczając z niej swych bursztynowych źrenic.
A potem przyłożył rękę do ściany i nagle, w czerwonej poświacie ukazało się na niej serce, prawdziwe, czerwone serce z napisem : kocham cię. Na ten widok Virginia poczuła, że jej serce, w jej piersi jest pijane ze szczęścia, bo już od lat czekała na tę chwilę !

— Ja też cię kocham Dylan.- zarzuciła mu ręce na szyję, a następnie on złożył na jej ustach gorący pocałunek.
Tymczasem Liz , która przez „ przypadek” wszystko podejrzała, spojrzała na gwiazdy, szepcząc :

— Zawdzięczam wam tak wiele. Dziękuję.- mrugnęła- Tobie też, magiczna, pierwsza gwiazdko.



KONIEC

By Hotori


Poprzednia część Wersja do druku