Mijały kolejne godziny, a van z szóstką osób w środku, jechał przed siebie po rozpalonej zachodzącym słońcem asfaltowej drodze. Z każdym kilometrem Max, Liz, Isabel, Michael, Maria i Kyle oddalali się od Roswell, od koszmaru, który przeżywali przez ostatnie kilka tygodni... Po wjechaniu na terytorium Arizony i rozstaniu się z ojcem Kyle'a, Max postanowił, że udadzą się do Los Angeles, gdyż miał kilka pytań do Langley'a. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że chodzi o Liz, o jej moce, a w szczególności o widzenie przez nią przyszłości.
Jechali nieprzerwanie, co dwie lub trzy godziny Max, Michael i Kyle zmieniali się na miejscu kierowcy. Jazda vanem, do tego w sześć osób, nie należała do przyjemnych; od długiego siedzenia drętwiały wszystkim nogi, poza tym palące niemiłosiernie słońce podnosiło temperaturę w samochodzie robiąc z jazdy prawdziwą udrękę. Nikt jednak nie narzekał, każdy bał się pościgu i każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w Los Angeles, gdzie mieli nadzieję wynająć pokój w hotelu i tam porządnie odpocząć, zregenerować siły.
Podróż trwała już kilka dni; było dobrze po szesnastej gdy wreszcie minęli znak: "Witamy w Los Angeles". Samochód prowadził Max, który jako jedyny był w L.A. i tylko on wiedział, gdzie mieści się rezydencja Langley'a.
— Jesteś pewny, że Langley będzie chciał z nami w ogóle rozmawiać? – Spytała Liz, która zajmowała miejsce obok męża.
— Nie mam pojęcia. Podczas naszego ostatniego spotkania nie bardzo się polubiliśmy... Ale to nie ma znaczenia. Musi z nami porozmawiać. – Max umilkł.
Po kilkunastu minutach Max zaparkował vana na wysypanym żwirem podjeździe. Wszyscy czym prędzej opuścili samochód, po czym zaczęli przeciągać się i rozprostowywać zdrętwiałe nogi. Max spojrzał niepewnie na wielkie, przeszklone drzwi wejściowe. Miał nadzieję, że Kal jest w domu i że zechce się z nimi zobaczyć. Spojrzał na resztę; wszyscy stali obok vana i spoglądali to na niego to na okazałą rezydencję kosmity.
Max ruszył w kierunku drzwi, ale za nim do nich doszedł pojawiła się za nimi niewysoka kobieta ubrana w fartuch gospodyni. Kobieta otwarła drzwi przed Maxem; wyglądała na pięćdziesiąt kilka lat, rysy jej twarzy zdradzały, że najprawdopodobniej pochodziła z Hiszpanii.
— W czym mogę pomóc? – Zapytała miłym głosem. Akcent upewnił Maxa, że stojąca przed nim kobieta pochodzi z Hiszpanii.
— Zastałem pana Langley'a? Jestem jego... – chciał już powiedzieć "przyjacielem", ale w porę się powstrzymał i rzucił pośpiesznie – znajomym.
— Tak jest w domu. Proszę wejść – zaproponowała gosposia robiąc krok do tyłu i gestem zapraszając Maxa do środka.
— Nie wiem czy pan Langley sobie tego życzy – odparł niemrawo Max.
— O, co też pan mówi. Jestem pewna, że...
— Kto przyszedł? – Rozległ się głos, który z całą pewnością należał do Kala Langley'a.
— Jakiś pański znajomy – odparła kobieta.
— A, to ty – rzekł oschle Kal gdy ujrzał Maxa, po czym zwrócił się do gosposi. – Eleno idź do kuchni coś przygotować, jestem pewien, że pan Evans i jego przyjaciele chętnie coś zjedzą.
Powiedziawszy to, Kal odwrócił się na pięcie i skierował się do salonu. Max zawołał resztę po czym niepewnie udał się za Langley'em. Oczom Maxa i reszty ukazał się przestronny pokój z mnóstwem szklanych lub porcelanowych waz, kielichów i innych różnych figurek. Podłogę pokrywały wełniane, zdobione kolorowymi wzorami dywany, natomiast na ścianach wisiało kilka obrazów. Pod jedną ze ścian stał duży, plazmowy telewizor, a obok niego wieża hi-fi. W centralnej części pomieszczenia stał duży szklany stół, a dookoła niego ustawionych było kilka wygodnych skórzanych foteli oraz dwie kanapy wykonane na pewno z drogiego materiału. Jeden z foteli zajął Kal, a reszcie wskazał pozostałe wolne miejsca. Wszyscy bez słowa zajęli miejsca, Max usiadł najbliżej Langley'a. Cała szóstka wpatrywała się bacznie w Kala, który zapalał sobie właśnie cygaro.
— Niezła chata – przerwał ciszę Kyle.
— Rzeczywiście – odparł Kal. – Ale chyba nie przyjechaliście mnie odwiedzić, bo jeśli tak to wiecie gdzie są drzwi.
— Nie – wtrącił szybko Max. – Mamy do ciebie parę pytań.
— Pytań? – Przerwał mu ostro Langley wyciągając z ust cygaro. – A ja myślałem, że uciekacie przed wojskiem.
— Skąd o tym wiesz? – Zapytał Michael spoglądając nieufnie w stronę Langley.
— Wiem wszystko na wasz temat. Byłbym zapomniał, gratulacje z okazji ślubu – rzucił ironicznie Kal.
Dalszą rozmowę przerwało wejście do salonu Eleny niosącej ze sobą dużą, srebrną tacę, na której stało kilkanaście szklanek wypełnionych jakimś napojem oraz dwa talerze ciasteczek. Kobieta rozłożyła wszystko na stole po czym wyszła bez słowa z salonu.
— No dobra, dosyć tej gadki. Jakie masz do mnie pytania?
— Chodzi o Liz, wiesz że ją uzdrowiłem – Kal na potwierdzenie skinął głową. – Jakiś czas temu uaktywniły się u niej moce.
— Moce? – Spytał zdziwiony Kal i widać było, że nie udaje.
— Tak, potrafi przesuwać przedmioty, a nawet rzucać ludźmi na spore odległości.
— Hm... ciekawe – Kal chciał jeszcze coś dodać, ale przerwała mu Isabel.
— Poza tym Liz widzi przyszłość.
— Jak to? Opowiedzcie mi dokładnie o tym.
— Pierwszy raz stało się to gdy... – zaczęła niepewnie Liz, ale w miarę czasu zaczęła mówić coraz pewniej. Najpierw opowiedziała historię z klientką w CrashDown, a potem streściła sprawę z listem. Langley słuchał wszystkiego w najgłębszym skupieniu, nie zauważył nawet, że popiół z jego cygara spadł na jego śnieżnobiałą koszule. Na koniec Liz opowiedziała jeszcze o wizji śmierci Maxa, Michaela, Isabel i jej.
— Dzięki jej wizji – wtrącił się Max – uniknęliśmy śmierci z rąk wojska, ale musieliśmy uciekać.
— Czy miałaś jeszcze jakieś wizje? – Zapytał Kal z zainteresowaniem.
— Przez ostatnie kilka dni nie, moje moce również nie uaktywniały się – wyjaśniła Liz sięgając po szklankę i pociągając sporego łyka.
— A możesz je kontrolować?
— Raczej nie.
— Skąd te moce się wzięły? – Spytał Max Langley'a. – Liz zmienia się w kosmitkę, albo hybrydę jak my?
— Nie. Nie wiem na pewno, ale wydaje mi się, że gdy ją uzdrawiałeś w jej mózgu uaktywniły się nieużywane przez ludzi obszary mózgu. A wiecie przecież, że wasze moce biorą się właśnie stąd, że pod względem ewolucji, rozwinięcia mózgu, wyprzedzacie ludzi o stulecia.
— Czyli co? Liz przeskoczyła parę pokoleń? – Michael najwyraźniej nie nadążał za Kalem.
— Przecież już powiedziałem, że podczas uzdrawiania uaktywniły się obszary mózgu i o żadnym przeskakiwaniu pokoleń nie ma mowy – Kal strząsnął popiół ze swej koszuli i odłożył cygaro do popielniczki stojącej na stoliku.
— Czyli jeśliby uaktywnić takie obszary u innych ludzi to ci również dysponowaliby kosmicznymi mocami? – Zapytał Kyle, który nie był pewny czy chce znać odpowiedź na to pytanie.
— Raczej tak. Ale żeby doszło do takiego uaktywnienia to taka osoba musi być na granicy śmierci.
— Acha – odparł Kyle, który nie wiedział czy to oznacza że i on będzie miał moce czy też wprost przeciwnie, że o mocach może zapomnieć.
— A co z tym widzeniem przyszłości? – Wtrącił się Max.
— Nie wiem – Kal rozłożył bezradnie ręce. – Sprawa z listem wydaje mi się normalna. To znaczy wy też potraficie poznać zawartość listu czy czegokolwiek innego poprzez dotyk.
— Skąd ta pewność – zapytał zadziornie Michael.
— A nie potraficie? – Odparł Kal.
— Czyli skąd to się bierze? – Max zignorował pytanie Kala.
— Jak już powiedziałem nie wiem, ale chyba nie ma się czy martwić, w żaden sposób nie zagraża to zdrowiu Liz.
— Na razie nie zagraża – rzekł twardo Max, a reszta spojrzała na niego.
— Zwróciliście się do nieodpowiedniego człowieka, moim zadaniem jest... było was chronić, nikt nie przekazał mi informacji na ten temat – Kal bynajmniej nie próbował się usprawiedliwiać.
— Rozumiem – odparł Max.
— Co zamierzacie dalej robić? – Spytał od niechcenia Kal.
— Jeszcze nie wiemy – zaczął Max. – Chcielibyśmy się gdzieś zatrzymać, wynająć jakiś dom z dala od ludzi...
— I chować się do końca życia? – Wszedł mu w słowo Langley.
— To co według ciebie powinniśmy zrobić? – Wtrącił się Michael.
— Nie wiem, to wasz problem, a nie mój. Powinniście się zastanowić nad wyjazdem za granicę. – Max chciał coś powiedzieć, ale Kal nie dał mu dojść do słowa. – A gdzie zamierzacie teraz jechać?
Kalowi odpowiedziała tylko cisza. Wstał więc z fotela i zwrócił się do Maxa.
— Możemy porozmawiać na osobności? – Zapytał twardo.
— A czemu nie tutaj? – Spytała Isabel. – Jeśli dotyczy to nas to chcemy to usłyszeć.
— To nie dotyczy was – rzucił oschle Kal, a po chwili dodał. – Jeśli ktoś chce się odświeżyć to łazienki są na piętrze.
Dziewczyny od razu wstały z kanap i udały się na górę, a Max udał się powolnym krokiem za Kalem, który wyszedł na taras i z zainteresowaniem spoglądał na chmury pokrywające niebo.
— O co chodzi?
— Nie dostaliście wiadomości? – Spytał zagadkowo Kal.
— Jakiej wiadomości? Od kogo?
— Za dwa dni odbędzie się w Nowym Jorku Szczyt, jesteście zaproszeni.
— Szczyt? – Maxowi coraz mniej zaczynało się to wszystko podobać. – Czego od nas chcą?
— Nie wiem na pewno, ale wygląda na to, że władcy chcą się wreszcie pogodzić i zaprowadzić pokój w Układzie.
— Ale ja nie jestem królem, niech sobie pogadają z Kivarem – odparł Max, mrużąc oczy i spoglądając w zachodzące słońce.
— Oni chcą pokoju, a będzie on tylko możliwe gdy Kivar opuści tron, a jego miejsce zajmie ktoś kompetentny.
— I niby to ja mam być tym kompetentnym? – W głosie Maxa słychać było powątpiewanie. – Przecież ja nawet nie pamiętam swojej planety, nie znam tamtejszych zwyczajów, nic. Zresztą nie mogą po prostu pozbawić Kivara tronu, albo w ostateczności go zabić?
— Nie. Takie zagranie mogłoby wywołać kolejne zamieszki i jeszcze większy chaos. Gdyby zabili Kivara jego zwolennicy na pewno chcieliby przejąć władze, rebelianci również chcieliby zasiąść na tronie, a na innych planetach, gdzie Kivar również ma swoich zwolenników doszłoby, wybuchłyby nowe konflikty.
— Widzę, że orientujesz się w tych sprawach – Max spojrzał na Kala.
— Po prostu dochodzą do mnie pewne informacje, chociaż wolałbym nic nie wiedzieć na temat Antaru i wszystkiego co z nim związane – Langley spojrzał Maxowi prosto w oczy, a potem przeniósł wzrok ponad niego. – A co do orientacji w sprawie polityki na Antarze to tak naprawdę nie różni się ona zbytnio od tej na ziemi.
— No tak. Ale ja, podobnie jak Isabel i Michael, nie chcę brać w tym udziału. Antar mnie już nie obchodzi, wszystkich swoich bliskich mam tutaj, na ziemi i nie mam zamiaru jej opuszczać.
— Twoja wola, zrobisz jak będzie chciał. Ale według mnie powinniście pojechać na Szczyt, samo spotkanie do niczego was nie zobowiązuje – Kal spoglądał badawczo na Maxa.
— A co ci tak zależy na tym, żebyśmy tam pojechali? – Zapytał z podejrzliwością głosie Max. – Boisz się, że jeśli nie przyjedziemy na Szczyt będą próbowali się z tobą skontaktować...
— Niby czego miałbym się obawiać? – Kal był wyraźnie zdenerwowany. – Już ci powiedziałem, będziesz chciał to pojedziesz, jeśli nie to twoja sprawa.
— Tak – rzucił przeciągle Max, po czym po chwili dodał. – Będę to musiał przedyskutować z resztą, ale to i tak nie ma najmniejszego sensu.
Max pokręcił tylko głową.
— A oddanie syna do adopcji miało sens? – Spytał Kal jakby od niechcenia.
— O tym też wiesz?
— Tak. Wiem również, że dziecko jest stuprocentowym człowiekiem. Nie lepiej było zabrać je ze sobą lub zostawić matce...
— Matce? – Przerwał mu Max. – Tess nie żyje.
— Co takiego?!
— Więc jednak jest coś czego nie wiesz.
— Nie prowoju mnie – odparł groźnie Kal. – Co się stało?
— Tess popełniła samobójstwo niszcząc przy okazji bazę wojskową. Naprawdę nie wiesz o tym? – Max był wyraźnie zdumiony, Przecież nawet informowali o tym w wiadomościach.
— Wiedziałem o bazie, ale myślałem, że to wy razem wysadziliście ją w powietrze.
— Nie. Tess wkradła się do bazy... – Max nie wiedział co powiedzieć. – A potem nastąpił wybuch i ...
— Ale czemu popełniła samobójstwo? Mogliście przecież inaczej zniszczyć bazę.
Max streścił mu historię zdrady jakiej dopuściła się Tess, gdy skończył opowiadać Kal wydusił z siebie tylko:
— Czy wyście zwariowali?!
— Można jaśniej?
— Nie teraz, mam coś ważnego do załatwienia. – Powiedział szybko Kal, a widząc podejrzliwy wzrok Maxa dodał. – Zapomniałeś już? Jestem producentem filmowym i pracuję nad wielkim projektem i tak się składa, że mam akurat umówione spotkanie. Pogadamy jak wrócę.
— Jak rozumiem możemy tu zostać?
— Tylko na dzisiejszą noc... rano jedziecie do Nowego Jorku.
Powiedziawszy to Kal zostawił Maxa przy basenie, a sam udał się w sobie tylko znanym kierunku. Maxwell wrócił do salonu gdzie zastał Michaela i Kyle'a oglądających jakiś film w telewizorze.
— A może zagralibyście sobie w jakąś grę na playstation? – Spytał Max.
— Dobry pomysł – odparł Michael. – Nie wiesz czy Kal je ma?
— Na piętrze jest pokój... – Max nawet nie zdążył dokończyć, a Michael już zerwał się z fotela i skierował się na piętro ciągnąc za sobą Kyle'a.
— Ale ja oglądam film – próbował zaprotestować Kyle.
— Żaden film, grasz ze mną w NHL'a.
— Dobra, ale gram Rangersami.
Max opadł ciężko na kanapę i zagłębił się we własnych myślach.
Następne dwie godziny cała szóstka spędziła wypoczywając. Michael i Kyle ciągle grali na playstation, dziewczyny, do których dołączył się Max, zajęły się oglądaniem telewizji. Po dziewiętnastej Elena podała kolację, którą wszyscy z wielką chęcią zjedli. Podczas posiłku Max postanowił poruszyć sprawę Szczytu.
— Co byście powiedzieli na wycieczkę do Nowego Jorku? – Zapytał niemrawo.
— Pewnie, kiedy wyruszamy – odparła żywo Maria, która znów przypomniała sobie o niespełnionym marzeniu zostania piosenkarką.
— A niby po co? – Michael najwyraźniej nie podzielał zdania swojej dziewczyny. – Powinniśmy się trzymać z dala od wielkich miast.
— Daj spokój, nie myślisz chyba, że wojsko będzie nas szukać w Nowym Jorku – powiedziała lekceważąco Isabel i powróciła do jedzenie.
— A czemu chcesz akurat tam jechać? – Zapytała konkretnie Liz.
— Na Szczyt – odparł po chwili wahania Max.
Wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem na Maxa.
— Na Szczyt? – Zapytali jednocześnie Isabel i Michael.
— Tak, zostaliśmy zaproszeni – Max próbował nadać swojemu głosowi zabawny ton, ale nie wyszło mu to za dobrze.
— Odwołaj to. Powiedz, że mamy inne plany – rzucił z nad talerza Michael.
— Kto nas zaprosił? Nie przypominam sobie, żeby ktoś się z nami kontaktował? – Spytała Isabel.
— Kal mi o tym powiedział.
— A co Kal ma do tego? – Wtrącił Michael
— Jak wiecie bardzo interesuje się wszystkim co z nami związane. Zresztą to jego zadanie. A wracając do pytania Isabel, to faktycznie nikt się z nami nie skontaktował bo nie ma jak. Nie posiadamy żadnych komunikatorów, ani niczego takiego...
— A Langley je ma, tak? – Dopowiedział Michael.
— Tak – odpowiedział Max.
— To czemu nam ich nie da?
— Michael, a po co one nam – powiedział lekko zirytowany Max. – Nie są one nam do niczego potrzebne, a poza na spotkaniu mam zamiar poinformować wszystkich, że powrót na naszą planetę nas nie interesuje, więc komunikatory będą zbędne.
— Widzę, że już postanowiłeś co do obecności na Szczycie – rzekł Michael, któremu ten pomysł wcale się nie podobał.
— Zamknij się choć na chwilę – Isabel była wyraźnie zdenerwowana. – O jakim powrocie mówisz?
Max streścił im rozmowę z Kalem na tarasie po czym szybko dodał:
— Nie zamierzam się na nic zgadzać, i tak mamy dość swoich problemów.
— Ale lepiej tam pojedźmy – wtrąciła się Liz. – Co prawda to nie moja sprawa, ale jeśli nie pojedziemy znów będą się próbowali z wami skontaktować, a tak zakończycie tą sprawę raz na zawsze.
— Liz to jest także twoja sprawa... i masz rację, pojedziemy tam i wytłumaczę im, że nie mamy zamiaru brać udziału w ich wojnie. – Max ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Denerwowała go jedynie myśl o rozmowie jaką Kal chce z nim odbyć po powrocie.
Kiedy kolacja dobiegła końca wrócił Kal i od razu zaprosił Maxa do swego gabinetu, w którym spędzili prawie godzinę ciągle rozmawiając. Gdy wreszcie Max wrócił do reszty, wszyscy oczekiwali, że Max zrelacjonuje im rozmowę z Kalem. Jednak chłopak bąknął coś tylko i udał się na piętro do jednego z trzech pokoi jakie Kal pozwolił im zająć na tą noc. Po chwili reszta również udała się do swoich pokoi, musieli wypocząć przed czekającym ich wcześnie rano wyjazdem.
W dzień po ucieczce Maxa i spółki z Roswell, wojsko oficjalnie również opuściło miasteczko. W rzeczywistości jednak została tam grupa 3 osób, która zajęła się zbieraniem informacji na temat uciekinierów oraz ich rodziców. Przez te kilka dni zdążyli już zdobyć pokaźną ilość informacji na każdego. Teraz zabrali się za obserwowanie Brody'ego Davisa, u którego Max pracował.
Grupa zakwaterowała się w wynajętym domku jednorodzinnym, który był prawie pusty, co wcale im nie przeszkadzało. W skład owej grupy wchodził major Christopher Web oraz jego dwaj podwładni: Tedd Maverick i starszy szeregowy Aaron Johnson.
Maroj przebywał prawie cały czas w domku i zapoznawał się z zebranymi informacji. Siedział właśnie przy dużym drewnianym stole ustawionym na środku salonu, jedynym światłem była lampa ustawiona na jednym z rogów tegoż stołu. Okna były prawie całkowicie zasłonięte mimo, że na dworze jeszcze się nie ściemniło. Major czytał informacji na temat FBI, które jak się okazało również ścigało kosmitów. W teczce z aktami dotyczącymi FBI znajdowały się między innymi informacje na temat agenta Pierce'a oraz agentki Topolsky. Dalszą lekturę akt przerwało przyjście Aarona.
— Co jest? Dowiedzieliście się czegoś nowego? – Spytał major Web ściągając okulary z nosa. Web był mężczyzną w średnim wieku, przez ciemne, elegancko ścięte włosy gdzieniegdzie przebijały się siwe włosy.
— Raczej nie – odbąknął Aaron, prawie dwumetrowy dryblas z lekkim zarostem na twarzy. Stał prawie na baczność ze wzrokiem wbitym w jedno z krzeseł stojących przy stole. – Dowiedzieliśmy się, że pan Davis kilka godzin temu opuścił Roswell...
— Wiadomo gdzie się udał? – Major wyraźnie się ożywił.
— Nie, ale podobno takie nagłe wyjazdy zdarzają mu się od czasu do czasu i znika wtedy na kilka dni.
— Hm... to może być okazja do włamania się do budynku. Zawiadom Tedda i przygotujcie sprzęt.
— Kiedy się mamy włamać? – Starszy szeregowy przeniósł wzrok na swego przełożonego.
— Jak to kiedy? – W głosie majora wyraźnie było słychać rozdrażnienie. – Dzisiaj! Niech Tedd włamie się do komputerów, może znajdziecie tam coś ciekawego.
Tej nocy Tedd i Aaron włamali się do UFO Center, sforsowanie zamków nie było dla nich żadnym problemem. Gdy weszli do środka nie tracili czasu, Aaron zajął się za przeglądanie akt i różnych dokumentów, które znalazł w biurku lub szafkach, natomiast Tedd zabrał się za komputery Brody'ego. Po upływie dwóch godzin opuścili ośrodek i udali się do wynajętego domu.
Major czekał na nich i gdy tylko weszli zaczął rozmowę:
— Macie coś?
— W dokumentach nic nie znalazłem – odparł Aaron. – Pełno informacji o rzekomych wzięciach, relacjach naocznych świadków, którzy widzieli UFO i tony innych bzdurnych informacji. Ale Tedd ma coś co powinno pana zainteresować.
— No słucham – major Web zwrócił się do Tedda.
— Ten cały Davis ma całkiem porządny sprzęt, w komputerku ma zainstalowanych kilka szpiegowskich programów, które służą do namierzania jakiś sygnałów...
— Oszczędź mi tego – przerwał zirytowany major. – Mów co znalazłeś.
— Już mówię. Jeden z tych programów zarejestrował wczoraj rano jakiś dziwny sygnał, przejrzałem archiwum tego programu i okazało się, że w ciągu ostatnich dwóch lat były jeszcze dwa takie sygnały.
— A skąd pochodziły te sygnały? – Zapytał major.
— Ostatni z Nowego Jorku.
— A te dwa pozostałe?
— Jeden również z Nowego Jorku, a drugi stąd, z Roswell.
— Z Roswell? – Na twarzy majora malowało się zarówno zdziwienie jak i wielkie skupienie. – Uważacie, że to może mieć związek z kosmitami?
— My tu jesteśmy od roboty, a nie od myślenia – zażartował Aaron, ale majorowi niespecjalnie spodobał się ten żart.
— Taa... Trzeba się skontaktować z bazą. Tedd, znasz może dokładne współrzędne miejsca skąd nadano ten sygnał z Nowego Jorku?
— Współrzędne mam, ale sygnał mógł mieć swoje źródło w promieniu dwustu metrów od tego miejsca.
— Tyle wystarczy, musi wystarczyć. Musimy złapać i zabić tych cholernych kosmitów – wycedził przez zęby major.
— Co pan zamierza panie majorze? – Spytał Aaron.
— Zadzwonimy do bazy, podamy ich namiary, a oni wyślą tam swoich ludzi. Jeśli to kosmici to tym razem się nie wywiną.
Grupa wstała bardzo wcześnie rano bo przed szóstą, mimo to w jadalni czekało na nich śniadanie przygotowane przez Elene. Poza tym gospodyni przygotował prowiant na drogę, który wystarczyłby na tygodniową podróż. W czasie śniadania dołączył do nich Kal, jednakże nie poruszał już żadnych istotnych tematów. W ciągu pół godziny cała szóstka była gotowa do drogi, więc wzięli prowiant i udali się do vana.
Mimo, że było przed siódmą to słońce pokazało się już na horyzoncie; zapowiadał się kolejny ciepły dzień. Kal pozostał przy drzwiach i patrzył jak grupa wsiada do vana, a w chwilę później spoglądał za oddalającym się coraz szybciej samochodem. Postał tak jeszcze chwilę zastanawiając się nad czymś, po czym wszedł do domu zamykając za sobą szklane drzwi.
Jechali już dobrą godzinę, samochód prowadził na razie Michael, a obok niego siedział Kyle, który podziwiał widoki rozpościerające się po obydwu stronach drogi. W tyle wozu siedzieli przytuleni do siebie Max i Liz, a Isabel i Maria dyskutowały o czymś przyciszonym głosem.
— Nie powiedziałeś nam jeszcze o czym rozmawiał z tobą Kal wczoraj po kolacji – zwróciła się nieoczekiwanie Isabel do brata.
Max usiadł prosto na siedzeniu, spojrzał na siostrę i powiedział:
— Kal chciał wiedzieć co się wydarzyło w Roswell...
— A podobno o wszystkim wiedział – wtrąciła Maria. – Przynajmniej tak wynikało z rozmowy jaką odbył z nami zaraz po przyjeździe.
— Tak, ale jak się okazało, nie wiedział nic o śmierci Tess. – Na wspomnienie o Tess cała czwórka lekko zmarkotniała. – Myślał, że to my wysadziliśmy bazę. Poza tym rozmawialiśmy jeszcze na temat Szczytu, ale nic ciekawego się nie dowiedziałem.
Dalsza podróż upłynęła we względnym spokoju, mało kto się odzywał, gdyż wszyscy mieli dosyć jazdy vanem. Michael i Kyle prowadzili na zmianę samochód, Maria ciągle spała, a Isabel była pochłonięta własnymi myślami. Wyjątkiem byli Max i Liz, którzy cały czas przytulali się do siebie i rozmawiali na jakiś temat.
Po dwóch dniach podróży szóstka uciekinierów z Roswell dojechała do Nowego Jorku. Gdy przekraczali granice miasta słońce chyliło się już ku zachodowi, a ze wschodu nadciągały ciemne chmury zwiastujące opady deszczu. Max miał małe kłopoty z odnalezieniem drogi do kryjówki klonów, co strasznie wkurzało Michaela, który siedział za kierownicą i nie wiedział gdzie jechać. Wreszcie po kilkudziesięciu minutach jazdy po mieście dojechali do stacji metra, w pobliżu której znajdował się kryjówka klonów. Zaparkowali wóz uliczkę dalej, po szybach samochodu spływały pierwsze krople deszczu.
Z odnalezieniem drogi wśród labiryntu korytarzy poszło Maxowi znacznie łatwiej i już po kilku minutach cała szóstka znalazła się przed wejściem do kryjówki. Gdy weszli dalej ich oczom ukazał się niespodziewany widok. Wszystkie meble, telewizor, dosłownie każdy przedmiot jaki znajdował się w pomieszczeniu był zniszczony. Drewniany stół, który stał przy sofie był połamany, lodówka była otwarta, żywność, a raczej jej resztki leżały dookoła niej.
— Ktoś tu musiał urządzić niezłą imprezę – skomentowała Maria.
— Ale gdzie jest Ava? – Zadał pytanie Max, chociaż wiedział, że i tak nikt mu nie odpowie.
— Tam – Liz wskazała ręką.
Wszyscy spojrzeli na sofę, dopiero teraz zauważyli, że za nią leżała jakaś postać, przykryta kocem. Mimo, że rozmawiali, postać nie obudziła się, a przynajmniej nie odwróciła się aby przywitać gości. Liz niepewnie ruszyła w kierunku leżącej postaci, gdy podeszła bliżej rozpoznała fioletowe włosy Avy, nachyliła się nad nią i delikatnym głosem, aby jej nie przestraszyć powiedziała:
— Ava, to ja Liz – wyciągnęła rękę aby szturchnąć dziewczynę, ale w tym momencie została rzucona do tyłu na odległość kilku metrów, na szczęście nic się jej nie stało przy upadku.
Michael automatyczni podniósł prawą rękę do góry, aby w razie ataku powstrzymać Avę swoją mocą, ale w porę powstrzymał go Max dotykając jego ramienia ręką. Jednocześnie zwrócił się do ciągle leżącej na ziemi Avy:
— To ja Max, spokojnie nic ci nie zrobimy... – chciał jeszcze coś dodać, ale przerwał usłyszawszy szloch Avy.
Liz zapominając już o ataku Avy, podbiegła do niej, klęknęła przy niej i próbowała sprawić, aby odwróciła twarz w jej stronę, reszta grupy stanęła za nią gotowa w każdej chwili pomóc Avie lub Liz.
— Ava uspokój się – mówiła spokojnym głosem Parker. Gdy wreszcie Ava na nią spojrzała zaparło jej dech w piersiach, a w jej oczach widać było przerażenie połączone z totalnym zdziwieniem.
Twarz Avy była mizerna i brudna, pod oczami miała sińce, a na zapadniętych policzkach widać było ślady po łzach. Włosy dziewczyny zawsze zadbane i dobrze ułożone teraz wyglądały jakby nikt o nie nie dbał przez tygodnie. Ava widząc wyraz twarzy Liz powiedziała tylko cicho „Liz” i wtuliła się w jej ramię. Pozostali, łącznie z Michaelem, również byli w szoku widząc Avę, już wiedzieli, że musiało stać się coś bardzo poważnego, a wygląd mieszkania potęgował to odczucie. Po kilku sekundach, który wydawały się wiecznością, Max pochylił się na wtuloną w Liz Avę i najdelikatniej jak potrafił zapytał:
— Ava, co się stało?
Kosmitka podniosła głowę, spojrzała najpierw na niego, potem na resztę grupy i jej wzrok powędrował w stronę ściany, najwyraźniej nie wiedziała co odpowiedź.
— Chodź, usiądź na kanapie i uspokój się już, pomożemy ci – Liz pomogła Avie wstać i usiąść na sofie.
Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że nie tylko twarz Avy jest mizerna, całej jej ciało wyglądało na wychudzone, a całości dopełniało podarte i zabrudzone ubranie, na które składały się jasne dżinsy i szary wełniany sweter. Liz usiadła obok niej i objęła ją ramieniem, Max usiadł z drugiej strony i z zatroskaną miną przesunął rękę wzdłuż twarzy Avy usuwając brud, jednak sińce pod oczami pozostały.
— Co się dzieje? – ponowił swe pytanie Max, a cała grupa wpatrywała się w Avę w skupieniu.
— Nie radzę sobie – odparła łkając Ava, nikt z całej szóstki nie zrozumiał o co jej chodzi.
Minęło jeszcze kilkanaście minut zanim Ava uspokoiła się na tyle, że mogła opowiedzieć im wstrząsającą historię.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni po powrocie Avy z Roswell do Nowego Jorku. Zan nie żył, zamordowany przez własną siostrę i jej kochasia, którzy również nie żyli, zabici przez Tess. Ava z początku żyła normalnie, jednak później zaczęły się problemy. Zaczęła doskwierać jej samotność, nie skutkowało nawet przebywanie wśród ludzi, najczęściej bezdomnych, ponieważ gdy tylko wracała do kryjówki ogarniała ją rozpacz. Trwało to przez jakiś czas aż wreszcie dziewczyna postanowiła wynająć jakieś mieszkanie. Udało jej się wynająć obskurną kawalerkę w jakiś starym trzypiętrowym domu. Jednak już drugiej nocy do jej pokoju wdarło się dwóch podpitych mężczyzn, którzy zaczęli się do niej dobierać, Ava użyła jednak swoich mocy i skutecznie powstrzymała napastników. Gdy wybiegła z pokoju trafiła na właścicielkę od której wynajmowała mieszkanie.
— Co się tu do cholery dzieje?! – Wrzasnęła na nią trzydziestoparoletnia właścicielka.
— Oni próbowali mnie.. zgwałcić – Ava prawie krzyczała, jednocześnie miała nadzieję, że kobieta jej pomoże.
— No i co z tego – ta jednak zamiast jakoś zareagować, zadzwonić na policję czy zrobić cokolwiek roześmiała się prosto w twarz Avy i dodała. – Chłopcy chcieli się trochę rozerwać, a że jesteś nowa...
— Co? – Ava nie wierzyła w to co słyszała. – Nie powinniśmy wezwać policji?
— Policji?! Jeszcze tego mi tutaj tylko trzeba. Policji, też coś – właścicielka była oburzona propozycją Avy.
— No ale... – Ava nie wiedziała co robić.
— Zamknij się i wynoś się stąd, albo zawołam chłopaków i tak cię załatwią, że przez rok będziesz pamiętać.
Po tym incydencie Ava znów powróciła do kryjówki i dopiero wtedy zaczęły się kłopoty. Jej moce zaczęły zawodzić, Ava zaczęła wprost wariować, prawie nie wychodziła z kryjówki, a gdy pewnego razu próbowała sprawdzić czy jej moce działają, o mało co nie wysadziły całego pomieszczenia.
— O Boże – ciche westchnienie wyrwało się z piersi Isabel, które nie mogła wprost uwierzyć w tą historię.
— Kiedy ty coś jadłaś? – Zapytał Kyle.
— Nie... nie wiem – odparła po chwili Ava.
— Michael, idź załatw jakieś jedzenie – zwrócił się do niego Max.
— Dobra.
— Idę z tobą – krzyknęła Maria, którą cała ta sprawa bardzo przytłaczała i musiało odetchnąć świeżym powietrzem.
Liz wpatrywała się cały czas z zatroskaną miną w Avę, która wbiła wzrok w podłogę i próbowała powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Max wstał z kanapy i zaczął nerwowo kręcić się po pomieszczeniu.
— Musimy pogadać – zwróciła się do Maxa Isabel.
Rodzeństwo odeszło na bezpieczną odległość, tak że pozostała trójka nie mogła ich usłyszeć. Max spytał:
— O co chodzi?
— O Ave. Nie możemy jej zostawić tutaj w takim stanie.
— Co proponujesz? – Zapytał Max patrząc siostrze w oczy.
— Powinniśmy zabrać ją ze sobą. Z nami będzie jej lepiej niż w tej norze.
— Trzeba zapytać reszty...
— O czym rozmawiacie? – Zapytał z przesadnym szeptem Kyle.
— Mógłbyś nie podsłuchiwać? – Isabel zmierzyła wzrokiem Kyle'a.
— Co byś powiedział na to, żeby Ava dołączyła do naszej grupy? – Zapytał wprost Max.
— Jak możesz o to w ogóle pytać, oczywiście, że się zgadzam.
— Liz pewnie też się zgodzi – dodała Isabel, spoglądając przez ramię na siedzące na kanapie dziewczyny. Widać było, że Liz bardzo przejęła się całą sytuacją.
— Pozostaje Michael i Maria.
— O wilku mowa – rzekł Kyle widząc powracających z zakupami Michaela i Marie.
— Co to za narada? – spytała Maria niosąc w ręce siatkę z jedzeniem.
— Zabieramy Avę ze sobą, co wy na to? – Spytał Max.
— Jasne – rzuciła Maria.
— A ty? – Max zwrócił się do Michaela, który wzruszył tylko ramionami.
Całą piątka wróciła do Avy i Liz, usiedli na krzesłach, a raczej na tym co z nich pozostało i zaczęli jeść. Nikt się nie odzywał, wszyscy pogrążeni byli we własnych myślach. Po skończonym posiłku wszyscy prócz Avy spojrzeli na Maxa.
— Ava, mam dla ciebie propozycję – zaczął Max.
— Tak? – Spytała ledwo słyszalnym głosem dziewczyna.
— Nie zechciałabyś zostawić Nowego Jorku i tego wszystkiego i pojechać z nami? – Max zadał pytanie wprost, gdyż cała sytuacja bardzo go peszyła.
— Tak – tylko tyle była w stanie wydusić z siebie Ava. Liz przytuliła ją do siebie.
— Dosyć tych czułości. – Powiedział po chwili Michael po czym podniósł się z krzesła. – Maxwell idziemy.
— Idę z wami – rzekła Isabel.
— Ja też – odezwała się Liz.
— To nie jest dobry pomysł, poza tym powinnaś zostać z Avą – odparł Max.
— Z Avą zostaną Maria i Kyle, a ja chcę być z tobą na tym spotkaniu. – Liz nie chciała dać za wygraną. – Niedawno powiedziałeś, że ten Szczyt i cała reszta to również moja sprawa, więc chcę iść z tobą.
— No dobra. Maria, Kyle wy zostaniecie z Avą. Spotkanie nie powinno potrwać długo więc...
— Idźcie już – przerwała mu Maria. – Zaopiekujemy się Avą.
Spotkanie miało odbyć się w tym samym miejscu co poprzednio czyli w starym i opuszczonym budynku. Na parterze znajdowały się duże pomieszczenia, w których walały się stare pudła i deski, natomiast na piętrach, których w sumie było pięć, znajdowały się zdecydowanie mniejsze pomieszczenia, służące kiedyś najprawdopodobniej za biura. Czwórka weszła do budynku.
— I gdzie teraz? – Zapytał Michael. – Kal podał ci numer pokoju?
— Bardzo zabawne – odparł Max. – Rozejrzyjmy się po tych pomieszczeniach.
— To chyba jakieś magazyny – dodała Liz.
Ruszyli w stronę drzwi do najbliższego magazynu, ale po wejściu do środka okazało się, że jest pusty. Podobnie było z dwoma kolejnymi pomieszczeniami, aż wreszcie w ostatnim magazynie zastali dyskutujących o czymś Lareka i Kathane. Nikt z całej czwórki nie zdziwił się gdy zobaczył Brody'ego Davisa.
— Witajcie, nareszcie jesteście – Larek zwrócił się do przybyłych. – Max, pamiętasz Kathanę?
— Tak – odpowiedział Max. – A to jest Isabel, Michael i Liz.
Larek i Kathana obrzucili ich spojrzeniem.
— Isabel i Michaela poznaję, a ta trzecia to Ava? – Spytała podejrzliwie Kathana.
— Nie. To moja żona.
— Żona? – Zapytał Larek.
— Tak. Czy w czymś to przeszkadza? – Zadał pytanie Max.
— Nie skądże – Larek próbował załagodzić całą sytuację.
— Więc skoro się już wszyscy znamy to może przejdźmy do sedna? – rzucił Michael.
— Więc jak już pewnie wiecie – zaczął Larek – zwołaliśmy to spotkanie, aby porozmawiać o dalszych losach naszych pięciu planet...
— Chcecie zaprowadzić pokój – przerwał mu Max. – Czego od nas chcecie?
— Abyście wrócili na Antar. Wszyscy, cała Królewska Czwórka – odparł Larek.
— I co dalej? – Zapytał Michael.
— Max zdetronizuje Kivara, obejmie władzę, która mu się należy i zaprowadzi pokój na Antarze. W tej chwili na trzech planetach panuje względny pokój i nie ukrywam, że największym problemem jest Kivar.
— Nie możecie sami się nim zająć? – Michael zadał to pytanie, mimo, że wiedział jaka padnie odpowiedź.
— To wywołałoby tylko kolejne protesty, powstałyby nowe konflikty. Kivara może pokonać tylko Królewska Czwórka.
— A jeśli nie zamierzamy wracać na naszą planetę? – Zapytał wprost Max.
— Nie zamierzacie? – Wtrąciła ostro Kathana. – To wasz obowiązek. W tej sytuacji wy, ani nikt z nas przywódców, się nie liczy, najważniejsze jest aby w Układzie znów zapanował pokój.
— Naprawdę nie zamierzacie wracać? – Zapytał znacznie spokojniej Larek.
— Nie – odparł twardo Max. – Nawet jakbyśmy chcieli to i tak nie dysponujemy żadnym statkiem.
— A statek, którym przyleciała Tess? – Spytał Larek.
— Rozbił się – odpowiedział Max. – A co w ogóle wiecie o Tess?
— Szczerze mówiąc to wszystko – powiedział Larek. – Po jej przylocie na Antar wielokrotnie z nią rozmawiałem.
— Rozmawiałeś z nią? – Max był wyraźnie zdziwiony.
— Zapomniałem wam powiedzieć. Cała ta akcja jest przygotowywana od bardzo dawna i...
— Powiedziała wam, że nas zdradziła? – Przerwała mu Isabel.
— Tak – odparł krótko Larek, ale po chwili dodał. – Powiedziała mi również, że Max nie zgodzi się na powrót.
— Nie dziwię jej się – rzekł Michael. – Na pewno wiedziała co Kivar zrobiłby z nami gdybyśmy tylko pojawili się na Antarze.
— Masz rację, wiedziała, że Kivar będzie chciał was zabić. Ale wbrew temu co o niej pewnie myślicie to Tess martwiła się o was i podczas naszej ostatniej rozmowy tuż przed jej ucieczką, nie wiedziałem, że ją planowała, powiedziała mi, żebym nie prosił Maxa o powrót.
— W to akurat ci nie uwierzymy – odpowiedział Michael za wszystkich.
— Jeśli nie macie statku to możemy wam przysłać swój – wtrącił się po raz kolejny Kathana, która nie rozumiała dlaczego Max nie chce wrócić na swoją planetę.
— Nie, nie chcemy tam wracać – odpowiedział Max. – Nic o tamtym świecie nie wiemy i szczerze wątpię żeby udało nam się przejąć władzę, raczej na pewno zginęlibyśmy z rąk Kivara.
— I tu muszę się z tobą zgodzić – powiedział czyjś głos.
Wszyscy zwrócili się w stronę drugiego wejścia do magazynu gdzie stał Nicholas w towarzystwie czterech mężczyzn.
— Znowu on – rzuciła zrezygnowanym głosem Kathana.
— Witajcie – zwrócił się do niej i Lareka Nicholas, po czym spojrzał na Maxa. – Jest i nasz król. Naprawdę myśleliście, że Kivar nie dowie się o waszej akcji.
— Nic mu to nie da – odparł pewnie Larek. – Jest sam, nie ma żadnych sojuszników...
Dalszą wypowiedź przerwał mu śmiech Nicholasa, który jednak szybko spoważniał i zaczął powoli unosić prawą dłoń ku górze.
—Kivar powiedział mi, żebym nie wdawał się z wami w dyskusje. Kazał tylko, zanim was zabiję, przekazać swoje pozdrowienia.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować całe pomieszczenie przeszył cichy świst kuli, która trafiła w ścianę niedaleko Nicholasa. W ułamku sekundy wszyscy spojrzeli na szklane okna znajdujące się na każdej ze ścian. Po chwili całe pomieszczenie zalała lawina kul, na podłogę posypało się szkło z rozbitych szyb.
— Max! – Krzyknęła Liz próbując zakryć głowę rękoma.
— Uciekajmy – Wykrzyknął Max i rzucił się ku Liz. Otoczył ją ramieniem i na kuckach skierowali się do drzwi.
Max obejrzał się jeszcze tylko przez ramię na Lareka i Kathanę.
— Uciekajcie! – Krzyknął do niego Larek. – My sobie poradzimy.
W ciągu kilku sekund cała czwórka opuściła pomieszczenia. Zza filaru wychylił się jakiś mężczyzna z karabinem w ręku. Michael uniósł do góry prawą dłonią i rzucił mężczyzną o ścianę.
— Ruszajmy – powiedział Max podniesionym głosem. – Na prawo są główne drzwi, którymi tu przyszliśmy, a na lewo jest boczne wyjście.
— Do głównego, jest bliżej – rzucił Michael i puścił się biegiem w kierunku tegoż wyjścia.
Reszta ruszyła za nim, Max cały czas trzymał za rękę Liz. Nagle usłyszeli za sobą kroki, a po chwili powietrze obok nich przecięły kule. Isabel i Michael rzucili się w prawo, do drzwi zostało im tylko kilka metrów. Natomiast Max wraz z Liz skuliwszy się przed świszczącymi dookoła kulami skierowali się do bocznego wyjścia, które znajdowało się na końcu kilkumetrowego korytarza.