Niebo zdawało się wisieć tuż nad ziemią, przypomocowane cienkimi niciami strachu, przeplatanymi żalem- aby były solidniejsze...nadaremnie...
Wieczorna Ciemność jak twarz ludzkiej potęgi odbiajała się w szklanej ścianie gabinetu Doktora psychologii Nicolasa Webbera.
— Ana, o czym myślisz? -ciepły głos mężczyzny przedarł obłok ciszy wibrujący ponad nim i jego pacjęntką od dłuższego czasu.
—Ana, o czym myślisz? -zapytał ponownie.
Odwróciła wzrok będąc w niezręcznej sytuacji. Doktor znużony czekaniem założył okulary i ujął długopis... ona przyglądała się mu z uwagą... wiedziała, że jeśli choć jedno słowo wypowie źle- zaprzepaści wszystkiego. Kżdej sylaby, każdego gestu musiała być pewna bardziej niż tego, że nazywa się Ana Martinez.
—Myślę, że powinniśmy skończyć na dziś... -wyciągnął notes z szuflady drewnianego biurka, które ona widziała w najdroższym sklepie meblowym Californi i przysunął do niego skórzane krzesło, na którym siedział.
—Doktorze... -rzekła widząc, że nie ma wiele czasu... -Nicolas... Ty wiesz o czym myślę... .
Mężczyzna zdjął okulary zaciekawiony odpowiedzią... -Nie Ana, nie wiem... -dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i strachem. -przepraszam. Wydaje mi się, że nie spotkamy się już. Do widzenia. – Wstała podchodząc do wieszaka, nałożyła płaszcz i wzięła torebkę.
—Zaczekaj! -Doktor wybiegł za pacejntką zaintrygowany ostatnimi zdarzeniami.
—Wyjaśnisz mi to? -Jego ciepły głos i niewinna jasność oczu dobijały ją.
—Przepraszam, naprawdę. Myślę, że moje wizyty u pana nie będą już potrzebne.-odeszła.
—...to jednak nie on...jak mogłam być taka głupia... -jej myśli szalały. Oddalała się od celu, który tak wiele dla niej znaczył. Musiała szukać dalej, ale on był jedynym, do którego doprowadził ją szlak. Nie miała już nic. Niczego nie wiedziała. Nie widziała co ma teraz zrobić, w końcu droga się urwała. Stała na chodniku przed wieżowcem i nie mogła się ruszyć...a raczej nie chciała.Straciła cel.
On nie był tym- kogo szukała.