CZĘŚĆ 5
St. Petersburg, 2012
~ Liz ~
Michael został na kolacji. Przynajmniej tyle mogłam zrobić, po tym jak przebył taki szmat drogi, by prosić o pomoc, której nie mogłam udzielić. Jedliśmy w jadalni, Michael siedział naprzeciwko mnie, a Sophie obok mnie, cały czas wpatrują się w Michaela. Była ubrana w swoją piżamę i piła kakao, podczas gdy Michael i ja jedliśmy. Nie rozmawialiśmy dużo. Po rozmowie, którą odbyliśmy w bibliotece, oboje byliśmy wyczerpani. Sophie szczerbiotała radośnie, a Michael słuchał jej uważnie, pochłaniając jednocześnie pieczonego łososia i smażone ziemniaki. Nie wydawał się zachwycony zupą, którą mieliśmy na pierwsze danie, ale wszystko inne wydawało mu się smakować. Zabawne – ja zdołałam zjeść tylko zupę. Każdy kęs, który próbowałam zjeść groził zadławieniem. Obserwowanie Michaela z Sophie było słodko-gorzkie. Z jednaj strony, to było piękne, patrzeć jak tych dwoje się poznaje – Michael był z nią wspaniały. Z drugiej strony, nigdy nie czułam się tak winna za ograbienie Sophie z tej części jej spuścizny. Miałam mnóstwo powodów – dobrych – na to, co zrobiłam, ale to niekoniecznie sprawiało, że to było właściwe.
Po posiłku i po tym jak Sophie zagadywała Michaela przez niemal godzinę, Michael powiedział, że naprawdę powinien wracać do swojego hotelu. Nie do końca żałowałam, że wychodził, ale mimo wszystko czułam lekkie ukłucie żalu, kiedy zaczął zakładać płaszcz. Pocałował mnie na pożegnanie, a ja po raz kolejny przeprosiłam za to, że nie mogłam mu pomóc. Powiedział mi, że rozumie, potargał Sophie włosy i powiedział, że cieszy się, że u nas wszystko dobrze. Potem wyszedł.
Przez długi czas, stałam tam wpatrując się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, czy to był sen. To wszystko wydawało się całkiem nierealne, dopóki nie poczułam jak dłoń Sophie wślizguje się w moją.
"Lubię go," oświadczyła. "Chciałabym, żeby mógł zostać dłużej."
"Musiał wracać do domu," powiedziałam nieobecnie.
"Wróci?" dopytywała.
"Nie wiem maleńka." Pomyślałam o Michaelu, wracającym do Roswell z pustymi rękami i zastanawiałam się, czy podjęłam właściwą decyzję. Prawdopodobnie nigdy nie będę wiedziała. Wtedy coś mi przyszło do głowy. "Sophie, poczekaj tutaj," powiedziałam i pobiegłam do biblioteki. Złapałam oprawione zdjęcie stojące na moim biurku – to na którym była Sophie obserwująca łódki z mostu w pobliżu Pałacu Zimowego – i szybko wróciłam do przedsionka. Sophie patrzyła szeroko otwartymi oczami jak otworzyłam drzwi. "Zostań tu," poleciłam ponownie, po czym pobiegłam wzdłuż korytarza.
Michael był u dołu schodów, kiedy go dogoniłam. "Michael!" zawołałam. "Michael zaczekaj."
Odwrócił się zaskoczony na mój widok i poczekał, aż zbiegłam ze schodów. Niemal ześlizgnęłam się z ostatniego stopnia, ale złapał mnie zanim upadłam. "Liz, co się stało?"
Stałam tam przez chwilę, łapiąc oddech, po czym wręczyłam mu zdjęcie. "Pomyślałam... pomyślałam, że chciałbyś to mieć."
Wziął ode mnie zdjęcie i przez minutę mu się przyglądał. "Dziękuję ci. Ja – dzięki."
Wzięłam głęboki oddech. "Chciałam, żebyś coś wiedział," ciągnęłam. Z trudem przełknęłam ślinę. "Próbowałam powiedzieć Maxowi o Sophie. Dwukrotnie próbowałam to zrobić. Ale... on odesłał moje listy." Czułam jak łzy napływają mi do oczu, ale nie pozwoliłam im popłynąć. "Nigdy ich nie otworzył."
Na twarzy Michael pojawił się smutek. "On nigdy... nie wiedziałem o tym Liz."
"Wiem. Nikt nie wiedział." Wzruszyłam ramionami. "Chciałam tylko, żebyś wiedział."
"Dziękuję," powtórzył. Zdawał się nie wiedzieć co dalej robić, podobnie jak ja. Staliśmy tam, patrząc na siebie. Westchnęłam.
"Michael, chciałabym móc ci pomóc... i Maxowi. Ale nie mogę tam wrócić. To samolubne, ale nie zniosę kolejnego odrzucenia. I Sophie... muszę ją chronić. Mam nadzieję, że możesz to zrozumieć."
Skinął głową. "Rozumiem. Naprawdę." Wydawało się, że zamierza powiedzieć coś jeszcze, ale urwał. "Powinienem iść."
"Dobrze."
Zrobił dwa kroki, po czym ponownie odwrócił się w moją stronę. "Liz, nie mam nikogo innego, do kogo mógłbym się zwrócić," wyrzucił z siebie, w jego oczach pojawiła się desperacja. "Wiem jakie to dla ciebie trudne, ale... czy mogłabyś tylko spojrzeć na te papiery? Dla mnie?"
Wyglądał tak nieprawdopodobnie bezbronnie, kiedy tak stał w holu, tak nie na miejscu pośród wszystkiego co określało moje życie. Wtedy nieoczekiwanie pomyślałam o Maxie, zobaczyłam go takim, jakim widziałam go po raz ostatni – stojącego za więziennym ogrodzeniem – i wiedziałam, że nigdy nie będę wolna od przeszłości. Pochyliłam głowę. "Dobrze Michael," powiedziałam, z trudem wydobywając słowa przez zaciśnięte gardło. "Przejrzę te papiery."
*****
Po tym jak Michael sobie poszedł, wniosłam na górę teczkę pełną bolesnych wspomnień i położyłam ją na komodzie w przedsionku, obawiając się chwili, kiedy będę musiała ją otworzyć.
"Co to jest mamusiu?" spytała z ciekawością Sophie. Stała niemal dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam, patrząc na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa.
"Nic." Próbowałam się uśmiechnąć. "Tylko parę dokumentów, o których przejrzenie poprosił mnie Michael."
"Sprawa?" zapytała domyślnie i musiałam ukryć uśmiech. Sophie z całą pewnością była córką prawnika.
"Tak – bardzo stara sprawa." Wzięłam głęboki oddech. "Myślę, że czas już do łóżka, nie sądzisz?"
"Obiecałaś, że poczytamy," przypomniała mi.
Skinęłam głową. "Owszem. Idź umyj zęby i wskakuj do łóżka. Za parę minut przyjdę ci poczytać."
Tamtego wieczora przeczytałyśmy trzy opowieści z grubej niebieskiej książki ze zbiorem baśni ludowych. Książka była bogato ilustrowana w takim samym stylu jak te malowane i lakierowane szkatułki, sprzedawane turystom w każdym rosyjskim mieście. Pamiętam, że słyszałam gdzieś, iż ta forma sztuki ma swoje korzenie w okresie po rewolucji komunistycznej. Nowa polityka rządu pozamykała kościoły i świątynie i sprawiła, że tysiące rosyjskich malarzy ikon, zostało bez pracy. Nie wolno im było dłużej wykonywać swojej religijnej sztuki, więc zaczęli malować na drewnianych szkatułkach scenki z baśni i wiejskiego życia. Malowidła przypominają stary religijny styl – żywe kolory, styl narracyjny, dwu wymiarowe figury. Sophie je uwielbia i w wieku ośmiu lat umie już wyłapać niezwykłe okazy, które można nieraz znaleźć pośród tych tysięcy masowo produkowanych każdego roku dla zagranicznych turystów. Trzyma swoją kolekcję na półce nad łóżkiem i w niektóre wieczory, zamiast czytania, ściągamy szkatułki i opowiadamy sobie historie przez nie przedstawiane. Dziś widziałam jak zerkała na półkę i zastanawiałam się czy zamierza spróbować namówić mnie na jeszcze jedną historię. Ale miała coś innego na myśli.
"Mamusiu?" zapytała, wpatrując się w moją twarz jasnym i bezpośrednim spojrzeniem, które przebijało się wprost do mojego serca.
"Tak?"
"Czy Michael zna mojego ojca?"
Z trudem przełknęłam ślinę. Przez lata wiedziałam, że Max Evans zawsze będzie miał nade mną władzę, nawet jeśli nigdy więcej go nie zobaczę. Ale tej nocy wydawała się ona silniejsza niż kiedykolwiek. Wiedziałam, że gdybym zamknęła oczy, zobaczyłabym go wpatrującego się we mnie tymi oczami, które kochałam bardziej niż własne życie. Oczami jego córki.
Rozważnie pozostawiłam oczy otwarte.
Wiedziałam, że nie mogę okłamać córki w tej sprawie. Mogę mieć sekrety, ale nie przed nią. Za każdym razem kiedy pytała o swojego ojca, mówiłam jej tyle prawdy, ile uważałam, że jest w stanie przyswoić. Nie miałam zamiaru zacząć teraz kłamać. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i skinęłam głową. "Tak."
Przez chwilę przyswajała tą informację. "Ale on nie jest moim ojcem, prawda? Michael nim nie jest?"
"Nie, Michael nie jest twoim ojcem."
Znowu przez chwilę się zastanowiła. "Czy mój ojciec cię kochał?" spytała w końcu.
Długo trwało zanim byłam w stanie odpowiedzieć. "Tak," powiedziałam, kiedy mogłam znowu mówić. "Kochał mnie."
"I ty jego kochałaś?"
Z trudem napotkałam spojrzenie córki. "Tak, kochałam go. Kochałam go bardziej niż cokolwiek innego na świecie... poza jedną rzeczą." Zdołałam się do niej uśmiechnąć, dotykając palcem czubka jej nosa. "Czy wiesz co to takiego?"
Już wcześniej w to grałyśmy i Sophie uśmiechnęła się, jej moment refleksji minął. "Czekoladowe koktajle mleczne?" zapytała żartobliwie.
"Nie."
Udała, że się namyśla. "Um... czerwone buty?"
"Nie. Zgaduj dalej."
"Lody Dasha?"
"Źle." Pochyliłam się i pocałowałam ją w czoło, podciągając kołdrę by ją otulić. "Ciebie. Kocham cię bardziej niż cały świat."
"I księżyc," podsunęła, kiedy podniosłam się z łóżka.
"I wszystkie gwiazdy," dokończyła. Pocałowałam ją jeszcze raz, wdychając delikatny zapach jej włosów. "Dobranoc Sophie."
"Dobranoc mamusiu."
Byłam przy drzwiach, z ręką na kontakcie by zgasić światło, kiedy zatrzymał mnie jej głos. "Mamusiu, jak on się nazywa?"
Odwróciłam się do niej z sercem w gardle. "Kto jak się nazywa, skarbie?" spytałam, choć znałam już odpowiedź.
"Mój ojciec," odpowiedziała, bawiąc się frędzlami przy narzucie.
Wzięłam głęboki oddech. "Max," odpowiedziałam po chwili. "Nazywa się Max Evans."
~ Michael ~
Opuściłem mieszkanie Liz w stanie szoku. Nic z tego spotkania nie poszło tak, jak to planowałem. Przede wszystkim nie byłem w stanie nacisnąć Liz, tak jak planowałem. Kiedy dowiedziałem się o Sophie, po prostu nie mogłem. I nawet mimo że Liz zgodziła się w końcu przejrzeć sprawę Maxa, zawiodłem na całego. Nie planowałem sprowadzić Liz z powrotem tylko po to by pomogła wyciągnąć Maxa z więzienia. Moją największą nadzieją było, że Liz sprawi by Max znów chciał żyć.
Przez lata patrzyłem jak Max oddala się od wszystkich i wszystkiego wokół niego. Za każdym razem, kiedy zaczynała się nowa apelacja było z nim trochę lepiej, zaczynał się interesować światem zewnętrznym, do którego miał rozpaczliwą nadzieję wrócić. Ale za każdym razem, kiedy apelacja zostawała odrzucona, wycofywał się nawet głębiej do środka, popadając w depresję z której nigdy do końca nie wyszedł. Myślałem, że może Liz będzie mogła go z tego wyciągnąć i przez krótki moment, byłem pewien, że Sophie zdoła to zrobić. Ale kiedy leżałem w łóżku w moim pokoju hotelowym w St. Petersburgu, zastanawiałem się czy to nie było błogosławieństwo, że Max nie wie o Sophie. To by go z całą pewnością zabiło, gdyby wiedział dokładnie z czego ograbił go Langley
Ale, Boże, Max by kochał być ojcem.
Odwróciłem się i sięgnąłem po fotografię, którą dała mi Liz. Nie byłem pewny dlaczego to zrobiła – może z poczucia winy, może dlatego, że wiedziała, że od pierwszej chwili pokocham dziecko Maxa. Sophie była piękna – drobniutki, idealny aniołek z błyszczącymi, ciemnymi włosami swojej matki i z oczami ojca. Ale w oczach Sophie była niewinność, której nigdy nie było w oczach Maxa – nigdy nie wolno było mu jej mieć. Była szczera, otwarta i szczęśliwa... Liz musiała ciężko pracować, by taka pozostała. I o ile czułem, że Max ma prawo wiedzieć o istnieniu swojej córki, to zrobiłbym wszystko by utrzymać Sophie, taką jaka była.
Oglądając zdjęcie, pomyślałam o tym co Liz powiedziała na schodach. Wiedziałem, że Max odesłał jej listy. Tylko nie wiedziałem co w nich było. To całkiem zmieniło sytuację i było mi szkoda Liz. Miała dziewiętnaście lat, była w ciąży i z daleka od domu – nie mogłem sobie wyobrazić co te zwrócone listy musiały jej zrobić. Ale nie pozwoliła by to ją zniszczyło. Zamiast tego, Liz zrobiła niesamowitą rzecz – sama wychowała Sophie, skończyła college, szkołę prawniczą, odniosła sukces zawodowy. Dotarło do mnie, że Max dostał dokładnie to, czego chciał. Liz miała dobre życie – dobrą pracę, ładny dom, piękną córkę... tego Francuza. Gdybym miał wymienić to, co według mnie, Max chciałby by miała, wszystkie te rzeczy znalazłyby się na szczycie. Ale obserwując Liz, nawet przez ten krótki czas, który z nią spędziłem, jasne było, że czegoś brakowało.
Gdybym był hazardzistą, założyłbym się, że tym czymś był Max Evans.