mockingbird39 - tłum. Milla

Innocent (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 3


St. Petersburg, 2012

~ Michael ~


Biblioteka Liz była pełna zdjęć jej córki. Córki Maxa. Za każdym razem, kiedy o tym myślałem, czułem się trochę chory. Max miał dziecko, piękną córkę, która była idealną mieszanką jego i Liz, i nawet o tym nie wiedział. Liz, osoba której ufał bardziej niż komukolwiek innemu, ukrywała to przed nim przez wszystkie te lata.

Nawet Tess tego nie zrobiła.

"Michael, wiem jak to musi wyglądać," powiedziała Liz, zamykając za nami drzwi. Podeszła do dużego biurka i oparła się o nie, patrząc w dół na swoje drogie buty.

Rozejrzałem się po pokoju w którym byliśmy. Był całkiem duży i wydawał się nawet większy z powodu wysokiego sufitu. Wszędzie były książki, kominek i duże, skórzane meble. Zdjęcia Sophie były wszędzie – na półce nad kominkiem, na biurku Liz, na półkach z książkami. Sophie jako niemowlę, ubrana w różowe śpioszki. Kilka lat później, siedząca na kucyku. Sophie i Liz z balonowymi kapeluszami na głowach na jakimś ulicznym jarmarku. Maria i Sophie, obejmujące się mocno przed choinką, z szerokimi uśmiechami na twarzach. To ostatnie mnie zaskoczyło.

"Maria wie?" spytałem świadom, że mój głos jest szorstki.

Liz przytaknęła. "Maria jest matką chrzestną Sophie."

Głupie pytanie. Oczywiście, że Maria wiedziała. To dlatego tak niechętnie podała mi adres Liz. Tworzą niezłą parkę, obie broniące Sophie przed Maxem i przede mną. "Isabel?" spytałem myślą, że to nie było całkiem niemożliwe.

"Nie," powiedziała Liz cicho.

"Kyle?"

"Nie."

Nie zdając sobie z tego sprawy, zacząłem krążyć po pokoju, chodząc od kominka do biurka i z powrotem, i tak w kółko. "To by zabiło Maxa," wymamrotałem, a Liz się wzdrygnęła.

"Jesteś w stanie wymyślić sposób, który by tego nie zrobił?"

Przestałem krążyć. "To nie fer Liz," powiedziałem. "Nie możesz tego przed nim ukrywać. Nie masz prawa..."

"Jestem jej matką," przeszkodziła mi Liz. "Mam wszelkie prawo chronić swoją córkę."

"Przed jej własnym ojcem?" zapytałem.

"Przed jej ojcem, przed FBI i wrogimi kosmitami, którzy zawsze go ścigają, przed jej przyrodnim bratem i jego mordującą, zdzirowatą matką i przed kimkolwiek innym, kto mógłby ją skrzywdzić," wyrzuciła z siebie z furią. Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. "Jeżeli masz zamiar stać tu i kwestionować sposób w jaki wychowuję moje dziecko, możesz równie dobrze wracać do Roswell."

"Max nigdy nie zrobiłby nic, co naraziłoby ją na niebezpieczeństwo," wykrztusiłem, nie chcę przyznać, że wiele z tego co powiedziała miało sens.

"Bycie jego córką naraża ją na niebezpieczeństwo," zauważyła.

"Ukrywanie jej przed nim nie wyeliminuje tego zagrożenia," powiedziałem jej. "To może nawet zwiększyć niebezpieczeństwo. Jak mamy ją chronić skoro..."

"Chronić ją?" powtórzyła Liz. Uderzyła pięścią w biurko. "Jak do diabła Max miałby ją chronić z więzienia?"


Roswell, 2002

~ Liz ~


Byłam w areszcie przed południem następnego dnia po aresztowaniu Maxa. Opuściłam szkołę praktycznie w środku nocy, złapałam lot do Dallas, przespałam się na lotnisku czekając na drugi lot i o jedenastej następnego ranka wylądowałam w Roswell. Maria odebrała mnie z lotniska, łaskawie nie zadając zbyt wielu pytań i zawiozła mnie prosto do lokalnego aresztu, gdzie przetrzymywano Maxa w oczekiwaniu na wstępne przesłuchanie. Wszędzie byli reporterzy i żałowała, że nie wiem jak aktywować moje moce na żądanie. Bez zastanowienia wykurzyłabym wielu z nich z powrotem do Los Angeles. Ale jako, że nie mogłam tego zrobić, musiałam łokciami torować sobie drogę przez tłum. Prawdopodobnie spowodowałam kilka obrażeń, ale nie dbałam o to. Chciałam się tylko przedostać.

Hanson dostrzegł zamieszanie i czekał na mnie przed wejściem. "Domyślam się dlaczego tu jesteś," powiedział ponuro.

Nie było sensu zaprzeczać. "Muszę zobaczyć Maxa."

Patrzył na mnie z sympatią, ale nie ruszył się, żeby mnie wpuścić. "Co na to twoi rodzice?" chciał wiedzieć.

"Jeszcze nic," powiedziałam szczerze.

Zastanowił się przez chwilę, po czym westchnął. "Cóż, przynajmniej nie łamię żadnych zakazów," wymamrotał, po czym odsunął się na bok, żebym mogła przejść.

Max był w celi bardzo podobnej do tych, w których Alex i ja spędziliśmy noc po tym jak zostaliśmy złapani na imprezie w starej fabryce mydła... Boże, to był wieki temu. Kiedy biegłam wzdłuż korytarza, zobaczyłam go siedzącego na pryczy i trzymającego twarz w dłoniach. Hanson szedł parę kroków za mną.

"Max!" zawołałam, wciąż zdyszana po mojej walce z tłumem reporterów. Natychmiast był na nogach, sięgając do mnie przez kraty.

"Liz, jak tu dotarłaś tak szybko?" zapytał. "Nic ci nie jest?"

"Leciałam całą noc," odparłam. "Musiałam tu dotrzeć zanim przeniosą cię do Los Angeles." Dotykałam go – jego twarzy, jego dłoni, jego włosów – starając się upewnić, że przynajmniej na razie, nic mu nie jest.

"Odsuń się trochę Liz," powiedział Hanson. Odwróciłam się, żeby zaprotestować, ale miał w ręku klucze. Otworzył zamek i zaczął odsuwać kraty. "Muszę zadzwonić do twoich rodziców," powiedział z żalem, "ale macie trochę czasu zanim tu dotrą."

"Proszę do nich nie dzwonić," błagałam. "Jeszcze nie."

Potrząsnął głową. "Liz przecież wiesz, że muszę." Ale wtedy otworzył drzwi i znalazłam się w ramionach Maxa. Obejmował mnie mocno, przyciskając do swojej piersi. Słyszałam jak jego serce bije szybko i pomyślałam, że nigdy nie słyszałam nic równie pięknego.

"Nic ci nie jest?" spytałam, mój głos stłumiony przy jego ciele.

"Nic mi nie jest," powiedział, gładząc moje włosy. "Liz nie miałem nic wspólnego ze śmiercią Langleya. Zresztą to i tak nie mógł być Lnagley..."

"Wiem Max," przerwałam mu. "Wiem, że nigdy nie zrobiłbyś czegoś takiego. Odchyliłam się do tyłu, żeby na niego spojrzeć. "Wiem, że jesteś niewinny."

Ulżyło mu. "Mają odciski palców," powiedział kręcąc głową. "Mają nawet świadków twierdzących, że byłem w jego domu trzy razy od jesieni."

"Max oni kłamią. Ktoś będzie musiał wystąpić i powiedzieć prawdę." Wydaje mi się, że nawet wtedy mi nie uwierzył. Ale nie miał zamiaru mi tego powiedzieć.

"Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś," powiedział, przeczesując palcami moje włosy. Jego oczy łapczywie błądziły po mojej twarzy. "Myślałem, że musisz zostać w szkole."

Próbowała się uśmiechnąć. "Cóż, tak naprawdę, to nie prosiłam o pozwolenie," powiedziałam. "Po prostu wsiadłam wczoraj w nocy do samolotu."

W jego oczach pojawiło się zaniepokojenie. "Liz, twoi rodzice będą wściekli."

"Wiem." spuściłam wzrok. "Ale oni by nie zrozumieli, a ja nie mogłam znieść bycia z dala od ciebie."

"Zabiorą mnie do Los Angeles," powiedział zmartwiony. "Nie możesz tam jechać."

"Pojadę," nalegałam. "Potrzebujesz mnie... prawda?"

"Oczywiście, że tak," powiedział szybko. "Tak bardzo cię potrzebuję. Ale nie chcę, żebyś wpadła w kłopoty... ani narażała się na niebezpieczeństwo. Jeżeli Langley ustawił to, żeby mnie wrobić, to prawdopodobnie obserwuje rozwój wypadków. I on nie cofnie się przed zabiciem tego, kto wejdzie mu w drogę."

"Max nie zamierzam siedzieć spokojnie i pozwolić ci samemu się z tym zmierzyć!" zaprotestowałam. To nie był pierwszy raz, kiedy to próbował mnie odsunąć, gdy sprawy przybrały zły obrót. Ale tym razem nie zamierzałam na to pozwolić. "Mam zamiar być przy tobie... nie odejdę."

"Liz, nie jestem sam," powiedział. "Mam ciebie, nawet jeśli będziesz tutaj w Roswell, czy w Vermont, czy gdziekolwiek indziej."

"Ale ja muszę być z tobą," powiedziałam ze łzami w oczach.

"Będziemy razem Liz," powiedział stanowczo. "Prawda wyjdzie na jaw i będziemy razem. Obiecuję." Pochylił głowę i delikatnie pocałował moją górną wargę. "Tylko spróbuj się mnie wtedy pozbyć."

"Kocham cię," powiedziałam rozpaczliwie, zamykając oczy.

"Wiem," wyszeptał. "Ja też cię kocham." pocałował mnie czule i poczułam jak reszta świata odpływa. Przynajmniej na chwilę, to wystarczyło.


St. Petersburg, 2012

Patrzyłam na Michaela, pod wpływem gniewu moje serce waliło mocno. "No?" zażądałam. "Masz jakieś pomysły?"

"Max nie jest jedynym, który by ją chronił," powiedział Michael niskim głosem. "Czy myślisz, że którekolwiek z nas nie oddałoby życia, żeby ją ocalić gdyby do tego doszło?"

"Nie dojdzie do tego," powiedziałam mu. "Sophie nic się tu nie stanie – jest bezpieczna."

"A co jeśli pewnego dnia nie będzie?"

Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym momencie rozległo się lekkie pukanie do drzwi i weszła moja gosposia, Gruya. Niosła tacę na której była zastawa do herbaty i talerz świeżo upieczonych blinów. Za nią była Sophie, niosąc talerz z chlebem i serem. Posłała mi nieśmiałe spojrzenie i wiedziałam, że namówiła Gruyję, żeby pozwoliła jej pomóc, aby mogła jeszcze raz popatrzeć na Michaela. Nie mogłam jej winić za tą ciekawość; dla Sophie to musiało czasami wyglądać jakbym nie miała przeszłości.

"Postaw to tam Gruyja," powiedziałam po rosyjsku i starsza kobieta spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Ona mówi trochę po angielsku i zwykle, gdy mamy zagranicznych gości, staram się nie mówić po rosyjsku, żeby nie czuli się wykluczeni. "Ty też Sophie."

Sophie wydawała się zaintrygowana. "Gdzie mamo?" spytała po rosyjsku, przeciągając to. "Tutaj na stoliku?"

Westchnęłam. "Dobrze," powiedziałam jej. Przeszła okrężną drogą, dookoła foteli, cały czas zerkając na Michaela, i bardzo ostrożnie ustawiła talerz na stoliku do kawy. Moja córka, królowa dramatu. Jestem pewna, że nauczyła się tego od Marii.

"Nie jesteś głodna?" spytał ją Michael i Sophie zawahała się chwilę, zanim przestawiła się na angielski.

"Już jadłam obiad," powiedziała nieśmiało.

"Jesteś pewna, że nie chcesz... jednego z tych?" zapytał Michael, wskazując na parujący talerz z blinami. "Założę się, że są dobre – co to jest? Jakiś rodzaj pączków?"

Sophie się roześmiała. "Nie, to bliny. Są nadziane mięsem i kapustą."

"Mięsem i kapustą?" powtórzył Michael, marszcząc brwi. "No tak, raczej nie wyszedłby z tego dobry pączek."

"Są naprawdę dobre," zapewniła go Sophie. "Spróbuj jeden."

"Myślę, że spróbuję," powiedział z uśmiechem.

Kiedy obserwowałam ich dwoje razem, mój gniew wyparował. Michael wyglądał na szczerze nią oczarowanego i zdałam sobie sprawę, że on prawdopodobnie myślał o niej jako o swojej bratanicy. On i Max zawsze byli jak bracia – prawdopodobnie ciągle tak było. Trzymając Sophie z dala od Maxa, trzymałam ją także z dala od Michaela i on najwyraźniej silnie odczuł tą zdradę. Moje poczucie winy wzrosło nawet bardziej, kiedy uświadomiłam sobie, że poza Maxem i Isabel, Sophie była pewnie jedyną osobą na świecie, którą on uważałby za rodzinę. Pozwoliłam im rozmawiać przez kilka minut, podczas gdy Gruya rozstawiała filiżanki do herbaty, a potem położyłam rękę na głowie Sophie.

"Sophie, skończyłaś odrabiać lekcje?" spytałam ją.

Zmarszczyła nos. "Prawie. Muszę tylko skończyć literowanie słów."

"W takim razie lepiej idź to skończyć," powiedziałam jej delikatnie. "Potem spakuj plecak i upewnij się, że masz wszystko gotowe na rano do szkoły."

Ociągając się, podeszła do drzwi. "W porządku," powiedziała, po czy zwróciła się do Michaela. "Branoc."

"Dobranoc Sophie," zawołał za nią Michael. "Miło było cię spotkać."

Kiedy wyszła, Michael i ja przyglądaliśmy się sobie przez dłuższy czas.

"Jest piękna," powiedział w końcu.

Uśmiechnęłam się. "Tak."

Potrząsnął głową, jego oczy były smutne. "Pomógłbym ci Liz."

Skinęłam głową. "Wiem."

"Ciągle mógłbym ci pomóc... gdybyś chciała."

Nie wiedziałam jak odpowiedzieć. W ciągu 20 minut Michael wciągnął mnie z powrotem w przeszłość, o której tak mocno starałam się zapomnieć. "Dzięki," powiedziałam w końcu. "Miło wiedzieć, że jest ktoś, do kogo mogę zadzwonić."

Ale tego nie zrobię.

Te niewypowiedziane słowa zawisły ciężko między nami, kiedy podeszłam do okna i odsłoniłam zasłony. Na zewnątrz, ciemność zawisła nad miastem niczym purpurowy, aksamitny całun. Stałam tam przez dłuższą chwilę, wczuwając się w ciszę i wyglądając przez okno na stary kanał biegnący wzdłuż ulicy. Usłyszałam jak za mną Michael nalewa herbatę do filiżanek z chińskiej porcelany. Po chwili podszedł do mnie i umieścił w mojej dłoni filiżankę herbaty.

"Masz," powiedział zwyczajnie.

"Dziękuję." Upiłam łyk herbaty, ciągle patrząc w noc.

"Przepraszam Liz," powiedział miękko. "Nie chciałem... byłem po prostu w szoku, rozumiesz?"

"Rozumiem." Trochę się rozluźniłam. "Przykro mi, że musiałeś się dowiedzieć w ten sposób."

"W porządku."

Przez chwilę staliśmy w milczeniu, po czym odwróciłam się do niego. "Michael," zaczęłam, "dlaczego przyjechałeś do Petersburga?"

Upił mały łyk herbaty. "Przyjechałem prosić cię o pomoc."

To rozgrzało mnie od środka. Michael i ja od dziesięciu lat nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktów, ale wciąż czuł się w naszej więzi na tyle swobodnie, żeby prosić mnie o pomoc. Miałam zbyt mało takich relacji. Uśmiechnęłam się lekko. "Michael, wystarczy, że poprosisz. Pomogę ci jak tylko mogę."

Wyglądał na wdzięcznego. "Dzięki Liz," powiedział, "ale to nie ja potrzebuję w tej chwili twojej pomocy."

Nagle stałam się bardzo świadoma ciszy panującej w pokoju, którą zakłócało jedynie rytmiczne tykanie zegara. Oblizałam wargi. "A więc kto?" zapytałam.

Michael wziął głęboki oddech. "Max," powiedział. "Max potrzebuje twojej pomocy."







Poprzednia część Wersja do druku Następna część