mockingbird39 - tłum. Milla

Innocent (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 4

Los Angeles, 2002

~ Michael ~


Lato, kiedy odbywał się proces Maxa, było koszmarem. Przewieziono go do Los Angeles pod koniec marca i postawiono mu zarzut zamordowania Cala Langleya. Zanim został oficjalnie postawiony w stan oskarżenia i ustalono datę procesu był już początek kwietnia. Liz była z powrotem w Vermont, wbrew własnej woli. Nie rozmawiała z żadnym ze swoich rodziców. Odesłali ją z powrotem w tydzień po tym jak przybyła niezapowiedzianie i nie słuchali jej błagań ani gróźb. Dopiero kiedy jej ojciec zagroził, że są szkoły z internatem dalej od Rosewll niż Vermont, Liz w końcu wróciła, żeby dokończyć semestr. Pan Parker obiecał, że będzie mogła wrócić do domu na wakacje i zgodził się rozważyć zezwolenie jej na odwiedzenie Maxa w Los Angeles, jeśli nie będzie im sprawiała więcej kłopotów przed maturą.

Ale Max i Liz bardzo przeżywali separację i kiedy po raz pierwszy odwiedziłem Maxa w Los Angeles dało się to dostrzec. Max był szczuplejszy i blady, a pierwszą rzeczą, o którą spytał była Liz.

"Wróciła już do domu?" dopytywał.

Jego rodzice zapomnieli o urazach i wsparli syna. Zatrudnili mu dobrego adwokata kryminalnego, a potem wpłacili kaucję, by wyciągnąć go z więzienia. Musiał jednak zostać w Los Angeles, więc przyjechałem spotkać się z nim w hotelu, gdzie się zatrzymali.

Pokręciłem głową. "Nie, zostały jej jeszcze trzy tygodnie."

"Cholera." Przeczesał włosy palcami. "Rozmawiałeś z nią?"

"Nie, ale Maria z nią rozmawiała. Mówi, że się trzyma." Spojrzałem na niego z ciekawością. "Dlaczego do niej nie zadzwoniłeś?"

"Szkoła nie przyjmuje moich telefonów. Pewnie polecenie ojca Liz." Wyglądał na nieszczęśliwego. "Pomyślałem, że jeśli jest w domu, to mógłbym zadzwonić na jej komórkę. W Vermont nie ma zasięgu."

"Pisze do ciebie, prawda?"

Max przytaknął, blady uśmiech przebiegł przez jego twarz. "Codziennie."

"W takim razie wiesz, że ona wciąż jest w Vermont," przypomniałem.

"Taak." Skrzywił się. "Miałem tylko nadzieję..."

Nie musiał wyjaśniać. Usiadłem z powrotem na hotelowym fotelu i spojrzałem na niego. "Wymyśliłeś coś w sprawie Langleya?"

Max pokręcił głową. "Z dokumentów, które przekazali moim obrońcom wynika, że nieboszczyk, którego znaleźli został uduszony w domu Langleya mniej więcej wtedy, kiedy wróciłem z Vermont. Ktokolwiek to zrobił użył kabla od telefonu."

"Ale to nie Langley," powiedziałem.

"Nie, to nie może być on." Wyglądał na zamyślonego. "To zmiennokształtny – nie wydaje mi się, żeby kabel od telefonu mógł go zabić. Pamiętasz czego było trzeba, żeby zabić Naseda?"

"Skórów."

"Właśnie. Więc musimy znaleźć Langleya. Prokurator opiera się między innymi na tym, że publicznie kłóciłem się z Langleyem zeszłej jesieni. Jeżeli ciało, które znaleźli nie jest jego, to nie ma motywu."

"Kto zidentyfikował ciało?" spytałem, zdając sobie sprawę, że tego było trochę zbyt dużo, by Langley sam wszystko załatwił. Musiał zaangażować kogoś jeszcze.

"Jego lekarz," odpowiedział Max. "Facet o nazwisku Allward."

"Sprawdziłeś go?"

Max prychnął. "Żartujesz? Gdzie się nie ruszę, ktoś mnie śledzi. Nie ma szans, żebym mógł go teraz sprawdzić."

"W takim razie ja to zrobię." Podniosłem ze stolika kartkę i długopis. "Nazywa się Allward? Masz jego adres?"

Max wstał i podszedł do pudła z aktami, przepełnionego różnymi papierami. Szperał w nim przez moment, po czym wyciągnął gruby raport. "Proszę," powiedział. "To jest raport z autopsji. Wszystko tam jest."

"Sprawdzę go," zapewniłem Maxa. "Wpadnę do jego gabinetu w drodze powrotnej do Roswell."

"Bądź ostrożny. On musi być w jakiś sposób powiązany z Calem. To czyni go niebezpiecznym."

"W takim razie lepiej dobrze mu się przyjrzę, tak na wszelki wypadek," powiedziałem. Zawsze wolałem znać swoich wrogów.

Max przytaknął. "Jasne. W takim razie wracaj do Roswell i zostań tam. Ja tu sobie ze wszystkim poradzę."

"Wiesz, że Liz będzie tu jak tylko wydostanie się ze szkoły," powiedziałem mu.

"Nie. Jest bezpieczniejsza w Roswell."

"Myślisz, że to będzie miało dla niej znaczenie?" spytałem kręcąc głową.

Max zamknął oczy. "Boże, potrzebuję jej," mruknął, bardziej do siebie niż do mnie.

"Nie martw się. Jestem pewien, że ona wkrótce tu będzie."

Jeżeli była wtedy jedna rzecz, której byłem pewny to, że nic nigdy nie będzie w stanie rozdzielić Max i Liz.


St Petersburg, 2012[/I]

"Max nie chce mojej pomocy," powiedziała Liz. "On nigdy nie chciał mojej pomocy."

"Powiedziałem, że on potrzebuje twojej pomocy," poprawiłem. "Uwierz mi Liz. Znam Maxwella i on tego potrzebuje."

"I myślisz, że to zaakceptuje?" zapytała Liz kwaśno. "On może to zrobić sam Michael, nie pamiętasz? Max wszystko może zrobić sam."

To dużo mówiło. Max myślał, że odepchnął Liz, żeby miała lepsze życie, ale to nie było to, co ona widziała. Wszystko co ona widziała to, że ją odepchnął. "On nie może tego zrobić," powiedziałem.

Jej oczy miały twardy wyraz, kiedy patrzyła za okno. "Czego dokładnie on według ciebie potrzebuje?" spytała głucho.

Otoczyłem dłońmi delikatną filiżankę z chińskiej porcelany. "Max wyczerpał swoje apelacje. Ostatnia została odrzucona miesiąc temu. Jeżeli ktoś nie znajdzie czegoś zupełnie nowego – nowego dowodu, świadka, którego nikt wcześniej nie przesłuchiwał – Max spędzi resztę swojego życia w więzieniu."

Liz drgnęła i zamknęła na chwilę oczy. "Co twoim zdaniem ja mogę w tej sprawie zrobić?" spytała zdławionym głosem.

"Jesteś prawnikiem," powiedziałem wzruszając ramionami. "Mogłabyś przejrzeć protokół z procesu i zobaczyć, czy jest tam coś, co wszyscy przeoczyli."

"Michael, ja jestem prawnikiem kontraktowym," zaprotestowała, otwierając oczy. "Nigdy nawet nie byłam w zespole obrony kryminalnej."

"Tak, ale cały czas masz do czynienia z prawniczym żargonem," nalegałem. "Kontrakty – czytasz je, szukając wszelkiego rodzaju malutkich rzeczy, które większość ludzi by przeoczyła. Potrzebuję cię, żebyś zrobiła to samo ze sprawą Maxa."

"Każdy prawnik mógłby to zrobić," powiedziała mi.

"Ty jesteś jedynym, który wierzy, że on jest niewinny." Już. To było zwieńczenie moich argumentów. "Czytając będziesz szukać dowodu, że on tego nie zrobił – nie jakiejś luki prawnej, czy błędu proceduralnego. Ponieważ ty wierzysz, że jest niewinny." Przerwałem, spoglądając na nią. "Bo wierzysz w to, prawda?"

Zwróciła na mnie umęczone oczy. "Jak możesz mnie o to pytać?"

"Przepraszam." Potrząsnąłem głową. "Chodzi o to Liz, że Max się poddał. Przez cały ten czas był w stanie wmawiać sobie, że zostanie uniewinniony, że będzie wolny. Ale teraz nie ma nic. Spędził w więzieniu dziewięć i pół roku za zbrodnię, której nie popełnił. Nigdy nie miał prawdziwego życia. Collegu, kariery, rodziny – wszystkie te rzeczy, które reszta z nas ma? Jego to wszystko ominęło. A teraz jest przekonany, że nigdy nie będzie miał żadnej z tych rzeczy." Pomyślałem o Sophie odrabiającej pracę domową gdzieś w mieszkaniu i miałem ochotę płakać. Max nigdy nie pozna swojej córki, chyba że Liz zgodzi się pomóc mi w tym. To zbyt dużo do stracenia, dla kogokolwiek.

"Czy zamierzasz mi powiedzieć, że jestem mu to winna?" zapytała Liz, jej oczy były wilgotne.

"Nie. Nic mu nie jesteś winna. Ale on tego potrzebuje." Spojrzałem w dół. Jeśli Maxwell zabiłby mnie za przyjazd tutaj, to sprowadziłby mnie z powrotem i zabił ponownie za powiedzenie jej tego. "On cię zawsze potrzebował Liz. To się nigdy nie zmieniło."

Wzięła drżący oddech. "Ma zabawny sposób okazywania tego."

"Myślisz, że on tego chciał?" spytałem ją. "Daj spokój Liz. Wiesz co on do ciebie czuł i myślę, że wiesz co czułby do Sophie."

Liz odwróciła się ode mnie, jej wyraz jej oczu stał się odległy. "Nie mogę tam wrócić Michael. To zbyt wiele."


Los Angeles, 2002

~ Liz ~


Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa na czyjś widok.

Max i ja byliśmy osobno przez ponad dwa miesiące, zanim w końcu dotarłam do Los Angeles. Musiałam stanąć na głowie i obiecać, że będę się kwalifikować na świętą, żeby przekonać rodziców by pozwolili mi przyjechać. Ostatecznie myślę, że zgodzili się bo wiedzieli, że i tak pojadę, a chcieli podtrzymać swoje złudzenie kontroli nade mną.

Ale kiedy Max i ja staliśmy w jego pokoju hotelowym obejmując się tak mocno, że żadne z nas nie mogło oddychać wiedziałam, że zaprzedałabym duszę diabłu, byle tylko do niego dotrzeć.

"Tak bardzo cię kocham," wyszeptałam. "Tyle razy chciałam ci to powiedzieć. Kocham cię."

Trzymał mnie blisko i czułam jego ulgę, tak intensywnie, jak swoją własną. "Wiem Liz. Ja też cię kocham."

"Tak się o ciebie martwiłam," mruknęłam. "Nie mogłam spać – ciągle miałam sny o tobie."

Odsunął mnie trochę i pogładził mój policzek. "Miłe?"

"Czasami. Ale sprawiały tylko, że bardziej za tobą tęskniłam." Czułam jak moje oczy ponownie wypełniają się łzami.

"Ja też o tobie śniłem," powiedział. "Każdej nocy. Boże, tak bardzo za tobą tęskniłem." Znów przyciągnął mnie blisko i zamknęłam oczy, by powstrzymać łzy. "Co u ciebie?" spytał mnie. Wypuścił mnie z objęć i zaprowadził do jednego z łóżek znajdujących się w pokoju. "Powiedz mi wszystko. Jak było w szkole – jak było na rozdaniu świadectw?"

Potrząsnęłam głową. "Nie wiem. Nie mogłam myśleć o niczym oprócz ciebie." Sięgnęłam po jego rękę i otoczyłam ją obiema moimi. "Dlaczego to się dzieje Max? Dlaczego teraz?"

"Jestem prawie pewny, że to był Langley Liz," powiedział mi. "Musi mnie nienawidzić za to co kazałem mu zrobić.... Nie mogę go winić."

"On wie, dlaczego to zrobiłeś," zaprotestowałam. "Wie, że próbowałeś tylko ocalić swojego syna."

"Ale zniszczyłem życie, które on dla siebie zbudował." Max westchnął ciężko. "Gdyby mnie ktoś zrobił coś takiego... gdyby zabrali cię ode mnie, nie wiem co bym zrobił."

"Nie zrobiłbyś tego," powiedziałam stanowczo. "Langley jest tak samo zły, jak Nasedo."

"Jeżeli to on za tym stoi."

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. "Kto inny mógłby to zrobić?"

"Nie wiem," przyznał Max. "To mógłby być Kivar..."

"To Langley," powiedziałam mu. "Robi to, żeby cię zranić i jeśli kiedyś dorwę go w swoje ręce..."

"Nie!" Max prawie na mnie wrzasnął. "Nawet nie myśl o zbliżeniu się do Langleya, ani nikogo kto ma z nim powiązania."

Zraniona, odwróciłam wzrok. "Max, wiem, że Michael zajął się już wyśledzeniem tego lekarza. Chcę tylko pomóc."

"Możesz pomóc pozostając bezpieczna," powiedział mi. "Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna Liz. Michael i ja się tym zajmiemy."

"Nie jestem małym dzieckiem, które musisz chronić." Wyprostowałam ramiona. "Chcę ci pomóc."

"Liz, nie rozumiesz?" Podniósł moją rękę i przyłożył do swojego serca. "Jeśli cię stracę, nic nie będzie ważne. Równie dobrze mogę spędzić całe życie w więzieniu – a nawet gorzej. Bez ciebie – to po prostu nie jest nic warte."

"Nie mów tak," wyszeptałam.

"To prawda." Uśmiechnął się smutno. "Jesteś dla mnie wszystkim Liz. Wszystkim."

Kiedy przyciągnął mnie blisko, znów płakałam. "Max musisz się z tego wyplątać," powiedziałam. "Nie wydaje mi się, żebym mogła bez ciebie żyć."

"Szyyy," wymruczał uspokajająco. "W porządku. Wszystko będzie dobrze."








Poprzednia część Wersja do druku Następna część