Rozdział – 12
Dziwnie było obudzić się o piątej rano, ale z niewiadomych przyczyn obecność Aleca i Cody'ego w naszym pokoju sprawiła, że już o tej godzinie nie spałam. Przetarłam oczy i z trudem się podniosłam automatycznie spoglądając na drugie łóżko i omal nie wybuchnęłam śmiechem na widok, jaki przyszło mi zastać. Obaj leżeli wtuleni w siebie z ogromnymi uśmiechami na twarzach, cali w mące. Och! Wyskoczyłam z łóżka i gorączkowo przetrząsałam szafki, biurko i... Ojej! Lampa z hukiem wylądowała na ziemi. Uuups. Obróciłam się w stronę łóżek, ale tylko Marthy podskoczyła jak szalona. Nieprzytomnie rozejrzała się dookoła
— Zwariowałaś Liz! – Mruknęła, – Czego ty tam tak szperasz?!
— Szukam aparatu – Wyjaśniłam chichocząc – Spójrz na nich!
— Idiotka... – Słyszę gniewny pomruk Marthy, która z powrotem zakopuje się w pościel.
Mrugam zdumiona i sama spoglądam na obu chłopaków śpiących w zabawnych pozycjach i nie wiadomo, dlaczego znów jest coś nie tak. Opadam ciężko na krzesło kręcąc głową nad swoją bezmyślnością. Znikam w łazience chcąc jak najszybciej zapomnieć. Ubieram się i po prostu wychodzę. Niemal biegiem dopadam żółty autobus, który ma mnie dowieźć na przystanek... Ze smutkiem wpatruję się w ławkę dworca autobusowego przypominając sobie moją decyzję dawno temu. Wtedy cierpiałam, a teraz nie chcę cierpieć. Ogarnia mnie niesmak na myśl o tym, co zrobię, ale nie mam, dokąd pójść. Nie mam, co ze sobą zrobić. Pozostaje dom.
Przeklęty dom.
Roswell.
Tam gdzie są Max i Tess, od których dostaję niestrawności, ale nie mam wyboru. Grrr! Nakrywam głowę dłońmi w bezsilności, siłą powstrzymuje łzy. Bez wahania wsiadam do autobusu.
W końcu nie wytrzymuję płacząc, wszystko stało się zbyt trudne bym mogła to znieść. Potrzebuję... Nie. Nie wiem, czego w tej chwili potrzebuję. Zakrywam twarz, Aleca majaczącą na szybie i w mojej głowie nie chcąc by cokolwiek mi przeszkodziło. Ból jest nie do zniesienia. Z ulgą witam świat mijający za oknem autobusu pozwalając płynąć ciepłym łzą bez skrępowania. Zmęczona zamykam oczy mając nadzieję, że to się skończy.
Nagle niespodziewane dziwaczne uczucie, że coś jest nie tak znów daje o sobie znać. Niechętnie otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Wszystko zdaje się być w porządku, ale ja czuję, że zdecydowanie coś jest nie tak...
***
Okropny trzask brzmiał w mojej głowie brzmiał niczym wystrzał, ale to nic w porównaniu z dziwacznym bólem na twarzy i ciele. Ignorując wirowanie w głowie obmacałem całe ciało by upewnić się czy wszystko jest na swoim miejscu. Starając się nie ruszać się zbyt gwałtownie jakimś cudem dotarłem do łazienki i z ulgą przemyłem twarz. Wyglądała okropnie wykrzywiłem się w uśmiechu do własnego pokiereszowanego odbicia w lustrze i zawróciłem z powrotem do pokoju. Hmm chyba za dużo alkoholu poszło wczoraj, bo Cody wcale nie wygląda lepiej, bardzo ostrożnie usiadłem na łóżku wiedząc, że kolejny gwałtowny ruch grozi niemiłym skrętem żołądka.
Cody przewalił się na drugi bok mucząc coś niezrozumiale, więc spojrzałem na drugie łóżko gdzie spod kołdry wystawały jedynie ręce. Podrapałem się po głowie w niezrozumieniu, bo nie bardzo wiedziałem gdzie jestem i co ja tu w ogóle robię. Szelest od strony drugiego łóżka wzbudził nadzieję na to, że wreszcie się dowiem, co jest grane.
Spod przykrycia wychynęła potargana brunetka i zaspanym wzrokiem przypatrywała mi się przez chwilę.
— Cześć – Mruknęła sennie – Gdzie Liz? – Rozejrzała się po pokoju
— Uh... Nie widziałem jej – Przetarłem twarz ręką chcąc pozbyć się uporczywego bólu głowy
— Jak się tutaj znalazłem?
— Po takiej nawalance jeszcze się pytasz? – Brunetka uniosła brew
Nawalanka?
— Brak danych w pamięci – Szczerzę zęby jednocześnie zwlekając się z nadzwyczaj wygodnego łóżka.
Dziewczyna wyskakuje z łóżka i sprawdza łazienkę trzaskając drzwiami, stukając bosymi stopami. Ładne nogi przechylam głowę nieco na bok przyglądając się im z uśmiechem. Ale niepokój na twarzy dziewczyny dziwnie mi się udziela. Gdziekolwiek jest... Liz trzeba ją natychmiast odnaleźć. Chryste nigdy więcej bicia i alkoholu równocześnie! Zamykam oczy mając nadzieję na chwilkę odpoczynku, ale czyjeś nagłe szarpniecie brutalnie przywraca rzeczywistość.
— Alec! Liz nie ma! – krzyczy dziewczyna
— Ciszej! – Syczę przykładając palce do skroni – Pół tonu ciszej...
Tymczasem brunetka a wyprawia dziwne rzeczy. Wciąga spodnie niemal się wywracając, sweter założyła chyba lewą stronę. Próbuję się roześmiać, ale głowa mi pęka. I nagle bez ostrzeżenia dopada się do mnie i całkowicie ignorując moje wyraźne protesty zaciąga mnie do łazienki, po czym wpycha pod pryśnic. Ej ta woda jest zimna! Protest zdaje się być zbędny, gdy ból głowy znika, a w drzwiach pojawia się skołowany Cody. Mam ochotę zaśmiać się, bo jakbym widział samego siebie sprzed kilku minut.
— Masz ręcznik – mruczy dziewczyna i znika za drzwiami.
Sprawnie pomagam Cody'emu doprowadzić się do stanu używalności poczym mimo jego wyraźnego sprzeciwu znikamy z akademika odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami. Nic mnie to nie obchodzi teraz trzeba znaleźć Liz gdziekolwiek się ukryła. A potem dowiedzieć się, dlaczego znów znikła do cholery! Alec miał nadzieję, że to nie są te same pobudki, co poprzednim razem, ale nie dał by głowy za to. Musi szybką ją odnaleźć inaczej może być bardzo źle. Musi ja chronić...
***
— Spokojnie... Tylko spokojnie Marthy – mruczę
Już od jakiegoś zastanawiam się, co jest z tą Liz. Jedyne, co przychodzi mi do głowy myśl, że to ma związek z Maxem Evansem. Ugh! Gorzej biedaczka nie mogła trafić, ale przecież teraz była w Vermont, a Max jest w Roswell jedyne mięsko w pobliżu to Alec... Nie. To nie możliwe. Liz uciekła i muszę się dowiedzieć, dlaczego!
Roswell!
Ona pojechała do Roswell! Tak to ma sens teraz muszę znaleźć ty dwóch idiotów od siedmiu boleści i przekonać, żeby pomogli. Oby chcieli współpracować.
— Jestem genialna – uśmiecham się do samej siebie.
Z niesmakiem przyjrzałam się samej sobie i natychmiast przebrałam się w dzisiejsze ciuchy. Teraz trzeba znaleźć pokój Cody,ego i jakoś skłonić ich do współpracy. Hmm... Tych schodów jest tutaj zdecydowanie za dużo! Wreszcie na chybił trafił odszukuję drzwi i pukam niepewna czy to tutaj. Zaledwie sekundę później otwiera mi Cody. Eee, nie patrzeć w dół... Nie patrzeć.... Nie... O wow! Przełykam nerwowo i podążam dalej starając się go ignorować, co wcale nie jest takie proste, ale teraz mamy ważniejsze sprawy! Weź się w garść Marthy
— Wiem gdzie jest Liz i tylko wy możecie mi pomóc sprowadzić ją z powrotem – rzucam bombę.
—, Po co do Roswell? – Z łazienki wyłania się Alec
— Bo to jedyne miejsce gdzie może wrócić, a gdzie jak sadzę miała nadzieję, że jej nie znajdziesz
— Chyba nie rozumiem – mruczy Alec zaciskając zęby
— To ma związek z kimś, kto... Z kim z Roswell
Rozsądek podpowiada mi, żeby nie mówić wszystkiego, bo nie wiadomo, co ten byczek gotów zrobić za chwilę. Chwilę później Cody wciąż w ręczniku, na który staram się nie patrzeć znika za drzwiami łazienki i po jakiejś sekundzie wrócić do nas. Szybki jest. Natomiast Alec zagarnia jakieś papiery i kluczyki od samochodu. Dlaczego mam wrażenie, że jest zdenerwowany? Czyżby świadomość, że z Liz może się dziać coś złego? Potrząsam głową chcąc się pozbyć tych myśli i posłusznie dreptam za braćmi do samochodu. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi.
CDN.