Rozdział – 3
Jakiś tydzień temu z rozbawieniem przyglądałem się małemu Cody'emu, który z nieco wystraszoną miną kroczył środkiem korytarza koedukacyjnego akademika w małej dziurze o nazwie Vermont. Oczywiście był mądrzejszy ode mnie i zwiał z Seattle jak tylko się najszybciej dało. Tylko pogratulować takiego cholernego sprytu i wyboru miasta. Kobiety tutaj są całkiem niezłe. I dziś nadszedł dzień naszego rozstania. Oj chyba będę za tym małym tęsknił.
— No to braciszku życzę ci jakże miłego roczku w tej zapadłej dziurze pełniej pięknych kobiet tylko czekających na to byś się nimi zainteresował – Kpiłem patrząc na biednego Cody'ego, który chował rzeczy do szafy. Jeśli oczywiście tak można nazwać jeden ruch ręką i kołtun ubrań już jest w drewnianej szafie.
— A może jeszcze zostaniesz, co? – Spytał z diabelskim uśmiechem na twarzy
— Nie. Jeden mądry musi siedzieć na straży w domu dopóki babcia tam urzęduje. Mam tylko nadzieję, że nie znalazła mi już żony. – Mruczę
— A to by było coś nowego! Słynny na całe Seattle i okolice Alec Mcdownell złapany w sidła na wieki – Cody się śmieje zemnie.
Czekaj bratku niech no tylko babka się tu zjawi, a już ci znajdzie "odpowiednią" żonkę i nie ma, że boli. Grrr! Jak ja tego nienawidzę! – To do zobaczyska – I wychodzę.
Ach studia! Kiedy to było? Jeszcze raz zawróciłem poklepałem małego po plecach i już mnie nie było. Spokojnie wyszedłem na zewnątrz i proszę. Tuż przy moim samochodzie stoi dziewczyna i przytupuje nogą. Przez chwilę z rozbawieniem przyglądam się jej...
Zauważyła to, zgromiła mnie wzrokiem. Ze stoickim spokojem podchodzę i uśmiecham.
— Czy mogę, w czym pomóc? – Pytam uprzejmie
— Zawieź mnie na uczelnie – Jej głos jest jak stal
Ależ proszę bardzo piękna nieznajoma. Jak nigdy w życiu tak dziś po raz pierwszy wykonuję rozkaz ze strony kobiety. To może być całkiem zabawne. Uśmiecham się nieznacznie widząc jak dziewczyna samowolnie wsiadła do mojego samochodu. Jednocześnie mam dziwne wrażenie, że nie jest to nasze pierwsze spotkanie. Dziwne. Ja zawsze pamiętam kobiety, z którymi się umówiłem. No, ale spokojnie! Mamy troszkę czasu by się poznać. Widząc jednak, że dziewczyna zaczyna się niecierpliwić wsiadam do samochodzu. Zabawę czas zacząć!
*
— Czy mogę w czymś pomóc? – Słyszę czyjś głos
Dzięki Bogu! Z nieba mi spadasz kimkolwiek jesteś. Odwracam się na pięcie i... Ugh. Facet natrętnie mi się przygląda, a ja tego tak nie znoszę! Nie mam czasu na użeranie się z tobą. Bez pytania wskakuję do całkiem wygodnego samochodu
— Zwieź mnie na uczelnie!
Najwyraźniej posiadam jakieś nadnaturalne zdolności, bo on bez szemrania wsiada swojego samochodu i już jedziemy. Jestem w szoku... No, ale mam podwózkę, a to najważniejsze. Jednocześnie na próżno staram się ignorować fakt, że jego ręka nagle niczym wąż znalazła się na oparciu siedzenia i styka się z moim ciałem wywołując mimo mej woli dreszcz. Przyjemny dreszcz. Ukradkiem przyglądam mu się i zdecydowanie stwierdzam, że obok mnie siedzi stuprocentowy facet. Diabelnie przystojny facet! Z ogromnym trudem odrywam od niego wzrok by zająć się biologią. Nagle czuję, że moja twarz zrobiła się czerwona jak wino.
A sio grzeszne myśli!
Śmiech
I to wcale nie mój! To ten Adonis się śmieje i ku własnemu zdumieniu ja dołączam do niego. Co za dziwny dzień? Przez chwilę patrzymy sobie w oczy
— Patrz na drogę – Mruczę i wracam do... Genetyki
Jednak zanim zdążyłam się obejrzeć, a już znaleźliśmy się tuż przy uczelni. Dzięki Bogu pan Reaby jeszcze nie przyjechał. Uf... No to nadszedł czas na pożegnanie z tym bożkiem. Odwracam się do niego. Albo ktoś wyłączył głos, albo mnie się zdaje, bo nagle wszystko wokół ucichło. Liczyły się tylko te nieznośnie zielone oczy. I nie miał odstających uszu.
Cholera jasna!
Z impetem wysiadam z samochodu i pędzę w stronę budynku. Wszystko wokół mnie powraca ze zdwojoną siłą, a świadomość, że Max jest teraz w objęciach Tess... Grrr! Jak ja nienawidzę tej suki! Odebrała mi go w taki prosty sposób, a ja nie potrafiłam zareagować. Okazałabym się niegodna Maxa. Zresztą wracać do tej samej osoby czy też odbijać ją komuś to czysta dziecięca głupota przeznaczona jedynie dla tych, które nie potrafią powiedzieć nie.
Chyba, że jest to przeznaczenie.
Przeznaczenie sobie to już coś zupełnie innego. Wtedy wiadomo, że te dwie duszyczki, mimo, że się żarły ze sobą, rozstawały i po tysiąckroć wracały do siebie są... Są sobie przeznaczone i jakaś głupia blondyna nie zdoła się w to wedrzeć ze swoimi marnymi sztuczkami. Widać przeznaczenie moje i Maxa było zbyt słabe. On był słaby, a ja nie miałam dość siły w sobie by się temu przeciwstawić. A może nie chciałam się przeciwstawić...
Nie!
Kochałam Maxa
A potem Tess wszystko zepsuła, ale głupotą jest oskarżać kogoś. W końcu to los tak zdecydował i jakoś tak mam pewność, że właśnie tak być powinno. Zdecydowanie zapomnę o tobie Max Evans.
Zapomnę
Wybaczę
Będę żyć dalej w samotności
Nikogo już nie dopuszczę do swego serca.
Mimo woli, która dziś zrobiła sobie wolne odwracam wzrok w poszukiwaniu przystojnego zielonookiego. I niech to diabli wezmą... Stoi sobie tam oparty o swój czerwoniasty samochód i bezczelnie patrzy się na mnie. Ugh... Znikam za drzwiami uniwersytetu i bardzo szybko docieram do sali wykładów. Najwyższy czas zacząć się uczyć Elizabeth Parker.
Do przystojniaczka wrócimy później.
CDN.