Rozdział – 8
"Odwiedzić, Cody'ego i ruszać do domu na spotkanie z Gorgoną tudzież chronić swój tyłek przed ożenkiem w wydaniu babki" Taki był mój pierwotny plan. A, że z moich planów zazwyczaj nic nie wychodzi to ja już nic nie poradzę. Przykładem może być Elizabeth, która właśnie w tej chwili siedzi tuż przede mną między moimi nogami i chroni od tej wścibskiej, Grey. I wystawia na próbę moje własne ciało, które już od dłuższej chwili alarmuje o stanie wrzenia i najwyraźniej domaga się Liz. Zdecydowanie powinienem ją jakoś inaczej usadzić, ale teraz już nie było odwrotu. Byle by przetrwać ciężkie chwile. Ale wróćmy do gaduły Grey.
Za pierwszym razem nie przypominałem sobie, kim jest ten rudzielec z bądź, co bądź całkiem niezłym ciałkiem, ale już pamiętam. Natrętna małolata wiecznie szwendająca się za swoją siostrą Amy, z którą kiedyś byłem. Upierdliwość weszła jej w krew. Nie ma, co! Tylko tego mi brakowało, żeby teraz ten dzieciak wyskoczył przy Liz o moim pochodzeniu. Po prostu pięknie! Czas się wycofać zanim różowa landrynka powie cokolwiek.
— Nie widziałam cię wcześniej w mieście. Kiedy przyjechałeś? – Pyta nagle Ginny wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia.
— Jestem od niedawna. W zasadzie to byłem u brata i rano miało mnie nie być, ale Liz skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Przepraszam cię, ale my musimy już iść. Jeśli mamy przyjść do ciebie to zakupy są jak najbardziej na miejscu. – Odpowiadam zimno.
O! Chyba trafiłem w czuły punkt, bo nagle dziewczątko zrobiło się białe jak papier z wściekłości. I w tej jednej chwili przyjrzałem się Ginny. Zdecydowanie nie spodobało mi się to, co zobaczyłem. Za wiele można z niej wyczytać od razu. Liz jest zupełnie inna. Hmm... Chyba możemy sobie iść. Wstaję i pociągam Liz za sobą. Czas mija zaskakująco szybko, kiedy przebywam z nią. Jeszcze zanim spotkałem się z aniołem miałem nie przyjemność śnić to coś zakazanego i moją towarzyszką w tym wszystkim była właśnie Liz. Efektem było lekkie niewyspanie i nieprzerwany potok myśli na temat tej kobietki.
Przyglądam się wystawom sklepowym, które ni stąd ni zowąd pojawiły się przed moimi oczami. Na dobrą sprawę, jeśli by się poważnie zastanowić to raczej Liz stanowi obiekt moich obserwacji. Z przyjemnością kontempluję jak się uśmiecha i zachwyca najdrobniejszymi szczegółami otoczenia. Zdecydowanie podoba mi się ta spontaniczność. I nagle przystaje. Cokolwiek zdumiony podążam za jej wzrokiem i uśmiecham się diabelsko. Zdecydowanie powinna przymierzyć tę sukienkę. Zaciągam ją do środka ignorując dzikie protesty i sam z czcią podaję materiał. Gromiąc mnie wzrokiem znika za kotarą. Czekam chwilę w napięciu wyobrażając sobie jak też będzie w tym wyglądała. Liz wychodzi.
Piękna
To moja pierwsza myśl. Uważnie lustruję jej drobną postać nie chcąc, aby nie umknął mi ani jeden szczegół. Sukienka kończy się tuż za kolanami odsłaniając kształtne łydki i drobne stopy. Nieco wyżej czarny materiał dokładnie wpasował się w ciało Liz i... Hmm, co to jest za jej plecami? Przechylam nieco głowę by bliżej się przyjrzeć. O rany! Śliczny naszyjnik z przodu stanowił potężne wykończenie na tyłach sukienki. Drobne łańcuszki brylancików łagodnymi falami spływały w dół. Przełknąłem ciężko, ale zanim cokolwiek zdążyłem zrobić lub powiedzieć Liz znikła mi sprzed oczu.
Zdecydowanie Liz dostanie tę sukienkę, ale nie teraz. Nie dziś...
Z rozbawieniem przyglądam się rumieniącej się dziewczynie i daję się wypchnąć ze sklepu. Nie mija minuta, gdy pośród gąszczu sklepów wychwytuje coś, co mnie interesuje. Natychmiast wchodzę do środka i nie marudząc za długo wybieram czarne bojówki i dwie bluzy. Sekundkę na przebranie i czas się pokazać Liz. Hmm... Zdecydowanie podoba mi się jak ta kobieta się rumieni.
— Kupuj i idziemy! – Mruczy gniewnie Liz
— No, co? Prawda, że te bojówki są ładne! – Bronię się – Będą pasowały na imprezę! – Dodaje gwoli wyjaśnienia.
Nieco zdumiony podążam do kasy i po chwili znów jesteśmy na ulicy. Liz wyraźnie jest wściekła, a ja nie mam pojęcia, dlaczego. No przecież nic nie zrobiłem! Zupełnie już nie rozumiem tej kobiety. Pokręciłem głową i ponownie zająłem się obserwowaniem Liz. Lata w Maticore nauczyły mnie wnikliwej obserwacji. Kroczyła dumnie lekko kołysząc biodrami i raz po raz ukazując mi kawałek umięśnionego brzucha. Ciekawe, w co zamierza się ubrać na tą śmieszną imprezę i oby to nie było coś w stylu Ginny Grey, bo nie będę w stanie jej chronić przed innymi napalonymi nastolatkami, ani tym bardziej przed samym sobą.
— Oprowadzę cię do akademika – Zaoferowałem ostrożnie.
— Dobrze. – Odpowiada Liz i uśmiecha się tajemniczo.
Nie lubię, kiedy kobiety uśmiechają się diabelsko, bo potem wychodzą z tego same problemy. Ale Liz wygląda ślicznie jak się tak uśmiecha, Już uwielbiam jej uśmiech. Szybko odnajduję wóz i dwornie się kłaniając otwieram drzwi by mogła wsiąść, a po chwili sam ląduje za kierownicą. Nie odzywa się ani jednym słówkiem tylko uśmiecha rozpraszając moją uwagę bardzo skutecznie. Jeszcze chwila i zatrzymam ten samochód i własnoręcznie scałuje ten uśmiech! Wystawiasz mnie dziś na bardzo ciężką próbę...
—, Więc, w co się ubierzesz – Pytam by jakoś rozładować napięcie kumulujące się we mnie.
— Zobaczysz! To będzie niespodzianka... Właściwie to się nawet przydasz – Odpowiedziała patrząc mi w oczy. – Patrz na drogę – Jej kuszące usta zadrgały w uśmiechu
— Z tobą u boku to trudne – Odbijam piłeczkę, ale niechętnie zwracam, wzrok w stronę jezdni i cudem udaje mi się uniknąć stłuczki – Jak jedziesz krowi ogonie! – Wrzeszczę na opasłego starca w pikapie.
— Uspokój się! – Syczy Liz
— Nienawidzę takich! – Zgrzytam zębami – Jadą po ulicy jak gdyby byli sami...
— Pft! A kto wgapiał się we mnie zamiast patrzeć na drogę? – Liz zgromiła mnie wzrokiem
— Ja – Uśmiecham się, – Ale ten niewydarzony palant i tak mnie wkurzył
—, Więc zmieńmy temat, a ty oddychaj głęboko albo śpiewaj sobie mantrę...
Prychnąłem, a może raczej należało by powiedzieć roześmiałem się. Ja i man... Coś tam za kierownicą. Z przyjemnością wsłuchuje się w śmiech Liz. To miło, że się uśmiecha, bo ta mina sekutnicy, która u niej widziałem jak się spotkaliśmy wcale mi się nie podobała. O tak Liz jest piękną kobietą.
— Ej! Stój! Pojechałeś za daleko!
Ocknąłem się i nieco zawstydzony wycofałem z powrotem w stronę akademika. Wyskoczyłem z wozu zanim Liz cokolwiek zdążyła zrobić i znów otworzyłem jej drzwi. Poczym dumny i blady podążyłem do wnętrza budynku tuż obok małej furiatki. Zaskakująco szybko pokonaliśmy chyba ze cztery kondygnacje schodów i wreszcie nareszcie dotarliśmy do upragnionego celu. Ale drugiej brunetki siedzącej pod drzwiami pokoju to ja nie przewidziałem.
—, Co się stało Marthy? – Pyta Liz
— Nic! Zgubiłam te cholerne klucze! – Mówi gniewnie.
—, Choć. Ja mam klucze... Wejdziemy i wszystko mi opowiesz – Proponuje Liz.
Hello ja też tu jestem. Tez potrzebuję twojego pocieszenia Liz! Bezczelnie wchodzę do pokoju i rozsiadam się na pierwszym lepszym łóżku. Cokolwiek zdumiona Marthy rzuca się na drugie i przygląda mi się chwilę. Albo mi się zdaje, albo tę kobietę widziałem już znacznie wcześniej niż dzisiaj... Brunetki mnie prześladują!
— Wiem gdzie cię widziałam blondasku – Uśmiecha się zwycięsko
— Widziałaś mnie – Unoszę brew zdumiony. Liz trzaska drzwiami łazienki, a po chwili daje się słyszeć szum wody. Och... Tego już za wiele! Przez głowę przepływa mi, co najmniej tysiąc myśli, co mógłbym robić z Liz pod pryśnicem
— Tak. Byłeś na dyskotece, u Toma i przykleiłeś się do Liz na parkiecie.
— Naprawdę? – To nie sen! To się działo naprawdę – Dobrze wiedzieć – Uśmiecham się diabelsko – A to, co taka smutna jesteś?
— Ech szkoda gadać! Liz pospiesz się do cholery.
Drzwi do łazienki otwierają się i wychodzi Liz. Ma na sobie czarne bojówki, które wyglądają jakby zaraz miały się zsunąć z tych kuszących bioderek i czerwoną bluzeczkę na cieniutkich ramiączkach. Mogę cię już zacząć chrupać? Powoli przebiegam wzrokiem po całej jej drobnej postaci z uznaniem się uśmiechając. Myśl, że dziś będę trzymał Liz w ramionach krzepi moje nieco nadwerężone ciało. Zdecydowanie tego mi potrzeba.
— Czas leci zdecydowanie za szybko – Mruczy gniewnie spoglądając za okno gdzie już panuje półmrok.
To już tak szybko mija ten czas? To wprost nie możliwe... Spoglądam na zegarek stwierdzając, że jest już tak późno. Warto by było się przebrać. Hm... Jednak nie obejdzie się bez opuszczenia na pół godzinki Liz. A wcale mi się to nie podoba. Wcale.
— Wracam za pół godziny. Ani mi się waż stąd ruszać. – Mówię i wychodzę.
— Zwariował. – Słyszę jeszcze za sobą głos Liz.
O tak moja droga. Zwariowałem, ale to na twoim punkcie. Szybko wskakuje do samochodu i ekspresem przemieszczam się w stronę hotel. Szybki pryśnic, krótka decyzja, co na siebie włożyć i mogę wracać do Maleństwa. To będzie zdecydowanie przyjemna noc. Akademik osiągam zaskakująco szybko i z nów uprzejmie pukam do drzwi. Drzwi otwiera Liz. Na Blue Lady!
— Jesteś piękna – Mamroczę. A co! Komplementów dla pięknej kobiety nigdy dość!
— Nie ma karmelków... – Marthy wybija mnie z kontemplacji jednocześnie sprawiając, że chce mi się śmiać.
— W lodówce jest mleko skondensowane słodkie, gotuj trzy godziny. Ciasteczka są na kuchni trzecia szuflada od środka na samym dole w rogu. – Instruuje Liz – Alec idziemy
Wypycha mnie z pokoju i siłą wyciąga z akademika. No cóż czas na przedstawienie u Grey. Na samą myśl dostaje szczękościsku i wcale nie widzi mi się wejść do paszczy lwa. W zasadzie to nawet nie wiem gdzie w ogóle mam jechać tak w ogóle...
— A gdzie ona tą "imprezę" urządza?
— W swoim domu oczywiście. To jest dwie przecznice stąd.
Ginny Grey strzeż się, bo nadchodzę! I niech cię ręka boska broni przed gadulstwem. Zatrzymuje się przed ogromnym białym budynkiem i wprowadzam nieco zdenerwowaną Liz do środka.
Zabawę czas zacząć!
CDN.