Anita19

Crying In The Rain (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział – 11








Kiedy się obudziłam, wokół mnie nadal było ciemno, a Alec spał spokojnie tuż obok. Dziwnie jest patrzeć na tę uśpioną zbawiennym snem twarz i leżeć u jego boku, będąc całkowicie bezpieczną. Przesunęłam dłonią po jego policzku, czując leciutkie drapanie zarostu. Wspominałam każdy szczegół dzisiejszego wieczoru, mając nadzieję, że żadna informacja nie dotyczyła Maxa, gdyż z niewiadomych przyczyn nie chciałam, aby cokolwiek o nim wiedział. To mogłoby się źle skończyć dla nich obojga, a tego za nic w świece bym nie chciała. Wreszcie dopuściłam rozum do głosu, a ten wrzeszczał, "co ty robisz kobieto!". Ale nie chciałam go słuchać. Pragnęłam jedynie nadal leżeć tutaj z Aleciem i nie myśleć o niczym innym. Bardzo mi pomógł, tuląc tam na ulicy moje ciało do swojego, gdy zrozumiałam, że nie pasuje do tamtych ludzi, gdy pojęłam, że zachowuję się jak totalna idiotka i wreszcie przyszedł moment strachu i obrzydzenia samą sobą i zawładnął mnie totalnie. Zachowywałam się jak Tess, która owijała sobie wokół paluszka Maxa i nie ważne dla niej było czy on jest zajęty czy też nie. Ot taki kaprys.

Nie cierpię kaprysów!

Myślałam, że w mojej głowie wszystko jest na swoim miejscu poukładane alfabetycznie i we właściwym momencie używane. Tak było póki nie poznałam Aleca. To on zburzył wszystko we mnie, domagając się uwagi i przyciągając niczym magnes. Przylgnęłam do niego szukając ochrony przed drapieżnymi mackami rozpaczy, które mnie dopadły... I wciąż nie chciały puścić, mimo iż wyrywałam się im ile sił.

— Nie śpisz?

Omal nie wyskoczyłam ze skóry, słysząc jego głos tuż obok mojego ucha. Zaraz potem poczułam na policzku jego delikatne usta, które niebezpiecznie wędrowały w dół wywołując przyjemne dreszcze na całym ciele. Jego dłonie objęły moje ciało przyciągając do siebie, więc mimo swej woli napięłam się, czując leciutki strach. Wprost boje się dopuścić myśli o tym... I nagle ni z tego i owego słyszę jego gardłowy śmiech. Zdumiona zaglądam w jego roześmiane oczy, w których czai się jeszcze ta iskierka. Zdaje się, że teraz powinnam uciec zanim przestanę odpowiadać za własne czyny...

— Sądzę, że powinniśmy wstać – proponuje niepewnie.

— Też tak sądzę – odpowiada

Z trudem wydostaję się z łóżka i z jego ciepłych ramion, wśród ciemności odszukuję łazienkę. Z ulgą przemywam twarz pozbywając się resztek snu. Kiedy zawracam, na swojej drodze napotykam Aleca, który bez ostrzeżenia całuje mnie. Jego miękkie wargi z początku leciutko drażniące, sekundę później wpijają się głodne w moje usta, na co z ochotą odpowiadam. Uśmiecha się, pogłębiając pocałunek... zapraszając do tańca... nęcąc tą wspaniałą pieszczotą. Przysięgam, że jeszcze chwila, a nie wyjdę z tego pokoju! Odsuwam się więc i łagodnie uśmiecham.

Alec rozumie.

— Powinniśmy wracać – przełykam ciężko

— Powinniśmy – nadal nie wypuszcza mnie ze swych objęć.

— Wychodzimy.

Niemal siłą wyciągam go z pokoju, by w następnej sekundzie znów zostać przypartą do muru. Poczuć jego usta znaczące wilgotny szlaczek na mojej szyi. Przez jedną długą sekundę daję się ponieść tej przyjemności, ale my naprawdę musimy już wracać! Wyrywam się z jego objęć, które kuszą by zgrzeszyć i wreszcie docieram do jego samochodu. Widzę jak niechętnie odpala silnik i odjeżdżamy. Zdaję sobie sprawę, że wolałby nie wychodzić z pokoju, nie wypuścić mnie z ramion, ale ja nie czuje się jeszcze na to gotowa... Rumienię się na sama myśl, przyciągając tym samym uwagę Aleca. Błagam nie patrz na mnie w ten sposób. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę! Uśmiecham się nieśmiało i odwracam głowę, by popatrzeć na umykającą za oknem ciemność. Zdecydowanie powinnam przestać myśleć o takich rzeczach w jego obecności.

Alec ma niebezpieczny uśmieszek na twarzy, kiedy wracamy do akademika, a przecież całowaliśmy się jedynie! Totalnie nie rozumiem toku myślenia facetów, ale jedno muszę mu przyznać, ten obok nieźle całuje. Wtem z niewyjaśnionych przyczyn mam dziwne uczucie, że ktoś nam się przygląda. Nieco zdezorientowana oglądam się na wszystkie strony, lecz nikogo nie widać. Wzruszam jedynie ramionami, śmiejąc się sama z siebie. Chyba popadam w paranoję. Akademik osiągamy bardzo szybko. Jak można było się spodziewać gdzieś trwała impreza – dźwięki gitary były słyszalne aż tutaj. Wchodzę do środka, a Alec podąża tuż za mną nie puszczając mojej dłoni, najpierw kieruję się do kuchni, bo oczywiście wydarzenia ostatnich kilku godzin zaostrzyły mój apetyt. Muzyka urwała się ni stąd ni zowąd, a my weszliśmy do kuchni...

Scenka, którą przyszło mi zastać bardzo, ale to bardzo mnie zdumiała, bo nigdy bym o to nie posądziła o to Marthy. Całowała się. Ale to nie był Martin... Mimo powagi sytuacji rozbawiła mnie ta łyżka z karmelem w jednej, a w drugiej nadgryzione ciasteczko czekoladowe. Uśmiechnęłam się.

— Marthy?

— Cody?

Tuż koło ucha słyszę zdumiony głos Aleca, więc spoglądam to na niego to na chłopaka, od którego Marthy natychmiast odskoczyła jak oparzona. Omal się nie roześmiałam z jej komicznej minki niewiniątka zdumionego naszym nieoczekiwanym pojawieniem się. Dziewczyna natychmiast odsunęła się daleko, daleko od blondwłosego chłopaczka, mrucząc coś wściekle, a czego rozpoznać mi się nie udaje. Uśmiecham się do niej na znak, że wcale mnie to nie zdumiało. Niepewna Marthy nagle zauważa, że jest ze mną Alec trzymający mnie za rękę. Unosi brwi z zdumieniu, ale kiwam głową by nie odzywała się. Nie teraz. Będziemy miały później bardzo dużo czasu na wyjaśnienia i nagle czuję, że zrobiłam się czerwona jak piwonia. Tego mi tylko brakowało!

Tymczasem Alec odchodzi ze swoim kolegą na bok i beszta go zbyt ostro jak na mój gust, ale to Marthy interweniuje i broni tego... Choroba jak on miał na imię? Cole, Con, Cody! Tak Marthy broni nieco zdumionego Cody'ego przed Aleciem. Biorę ciasteczko z karmelem, które kusiło mnie od chwili, gdy weszłam do kuchni podchodzę do Aleca.

— No już. Spokój panowie! – mówię ostro – Cody zabierz ze sobą Aleca, a ty – zaciskam pięść zagarniając materiał jego koszulki i przybliżam o milimetry od mojej twarzy – Tknij go choćby jednym paluszkiem to pożałujesz, że się urodziłeś – kiwa głową na znak, że rozumie. – No. Dobranoc – mówię i puszczam go.

Obydwaj natychmiast wychodzą z kuchni i znikają z pola widzenia. Tymczasem Marthy bierze mnie za rękę i ciągnie do pokoju, więc nie opieram się. Cóż siła wyższa. Docieramy tam z zastanawiającą szybkością, po czym Marthy sadza mnie na łóżku.

— No opowiadaj! Jak to się stało, że ty i Alec trzymaliście się za rączki?! Znacie się zaledwie parę godzin

— To dlaczego ja mam wrażenie, że całą wieczność – wzdycham – No cóż weszłam do domu Grey i zastałam drętwy bankiecik w stylu bardzo nadzianych staruszków. Byliśmy tam może z godzinę? Nie wiem. Niemniej byli tam znajomi Aleca, chyba w jego wieku, nie wiem – wzruszam ramionami – I trochę szalałam na parkiecie z Ashą, dziewczyną jego kolegi. Potem Alec wziął mnie w obroty – zamykam oczy chcąc sobie przypomnieć to jeszcze raz – Tańczyliśmy zaledwie chwilkę, bo ruda małpa zaprosiła nas do stołu...

— Jaja sobie robisz?! Do stołu? Do takiego, na, którym są talerze, sztućce i wszyscy grzecznie czekają, aż im się poda jedzenie pod nos!

— Dokładnie – potwierdzam skwapliwie – W tym chciała usadzić Aleca obok siebie, ale ten stanowczo zaprotestował. A w trakcie jedzenia ta cholera obrażała mojego ojca i wyśmiewała to, że kiedyś byłam kelnerką – mimo woli zaciskam pięści

— Bo zamiast mózgu ma pustą czaszkę – mruczy gniewnie Marthy – No, a potem?

— Uh... Potem miałam lekki atak paniki i tak dalej, ale Alec cały czas był przy mnie – uśmiecham się – Zawiózł mnie do swojego pokoju hotelowego i natychmiast utulił do snu – westchnęłam na samo wspomnienie

— I wy nic...? – jej oczy stały się wielkie jak spodki – On jest gejem. Powiedz, że tak, bo nie uwierzę, że ten chodzący grzech nie schrupał cię natychmiast!

— Po prostu położyliśmy się spać – wolałam uniknąć tematu rozpoczętego przez Marthy – Jakąś godzinę później się obudziłam. A potem... Alec mnie pocałował – uśmiechnęłam się głupio na samo wspomnienie. – Uwielbiam jego usta! – westchnęłam.

— Fakt – Marthy przewróciła oczami – Rzeczywiście są fajne, ale nie mogę zrozumieć jak ci się udało utrzymać go z dala od siebie!

— Po prostu zrozumiał.

— Oh...

I nagle pośród tego wszystkiego przypomniałam sobie jeszcze o tym dziwnie niepokojącym uczuciu, że ktoś nas wtedy obserwował, ale nikogo nie było. Albo ja nikogo nie widziałam. Wzdrygnęłam się nieprzyjemnie, ale nic nie powiedziałam Marthy, nie chcą jej martwic takimi bzdetami. Na pewno mi się przywidziało, albo popadam w totalną paranoję. Zostawiłam Marthy i poszłam się umyć, zupełnie nie reagując na jej kolejne prośby bym opowiedziała coś więcej o Alecu. Pozostałam niewzruszona. I nagle przypomniałam sobie, że przecież nie posprzątałyśmy po ciasteczkach wykonaniu Marthy! Jak to dozorca zobaczy to zmyje mi głowę i nici z pyszności. Szybko ubrałam piżamę i natychmiast wypadłam z łazienki.

— Nie posprzątałaś po ciasteczkach! – mruknęłam

— Cholera! – Marthy ogarnęło lekkie przerażenie – Chodź!

Wzięłyśmy się za ręce i zbiegłyśmy na sam dół, ledwo powstrzymując śmiech. Raz o mało, co, a wybiła bym sobie zęby o poręcz, ale w ostatniej chwili wyciągnęłam rękę. Niemniej wreszcie znalazłyśmy się w kuchni i obie stanęłyśmy jak wryte. Ja spojrzałam na Marthy, a ona na mnie. O ile to możliwe, kuchnia zdawała się być jeszcze bardziej brudna niż gdyby Marthy tam urzędowała. A w środku tego wszystkiego dwoje idiotów całych w mące okładało się pięściami aż miło. Natychmiast podbiegłam i omal nie dostałam pięścią w twarz. Uh... Z trudem rozdzieliłyśmy z Marthy dwóch awanturujących się mężczyzn i odsunęłyśmy daleko od siebie. Ledwie udało mi się utrzymać roześmianego Aleca w ryzach, ciągle chciało mu się bić z... Codym!

— Czy któryś łaskawie wyjaśni mi, co się tutaj dzieje! – wrzasnęłam

— N-nic Liiiz – nie wiem, dlaczego, ale Alec miał trudności z poprawnym mówieniem, a alkoholem biło od niego na kilometr! Niech to diabli.

— Zabieramy ich do siebie. Nikt nie może się o tym dowiedzieć – mruknęła Marthy

Tak też zrobiłyśmy, choć było to piekielnie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że obaj idioci byli pijani w sztok. Jak szalona zastanawiałam się, co mogło być powodem ich bójki, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Modliłam się tylko by nikt nas nie usłyszał... To już byłaby totalna klęska. Na szczęście żadne drzwi się nie otworzyły, więc odetchnęłam z ogromną ulgą. Położyłyśmy ich na moim łóżku i obaj natychmiast zasnęli przytulając się do siebie. Marthy wybuchneła niekontrolowanym śmiechem. Ja myślałam jedynie o tym, a by zatrzeć za nimi ślady, które pozostawili na całej klatce schodowej i w kuchni. Siłą wyciągnęłam Marthy z pokoju i natychmiast wysprzątałyśmy wszystko na tyle na ile się dało. Rano się będziemy tłumaczyć. Teraz ja naprawdę już nie mam siły.

— Wiesz może, o co im chodziło? – spytałam Marthy

— Nie mam zielonego pojęcia – wzruszyła ramionami

Kiedy wreszcie wszystko było w miarę czyste, zawróciłyśmy do pokoju, w którym spały dwa duchy. Jak dzieci – Pokręciłam głową – Marthy szybko się umyła i obie położyłyśmy się do jej łóżka. Tylko, że z jakiegoś powodu trudno było nam zmrużyć oczy choćby na chwilkę. Z tego, co się zorientowałam było już grubo po drugiej w nocy, jęknęłam w duchu na myśl, że przed nami jeszcze tyle czasu.

— Za jakie grzechy – mruczała Marthy – Jak tylko będzie ranek to osobiście im dokopię w te piękne tyłeczki – ziewnęła i zamknęła oczy.

— A ja bardzo chętnie ci w tym pomogę – jakoś tak nie miałam siły na mówienie.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam się objąć zbawczemu snu. A doskonale wiedziałam, o czym na pewno tej nocy będę śnić. Słodko śnić.

CDN


Poprzednia część Wersja do druku Następna część