Anita19

Crying In The Rain (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział – 7




Wyszłam z pokoju dusząc się w tych czterech ścianach. Dusząc się wspomnieniami i własną nienawiścią do Maxa. Ktokolwiek usłyszałby historię naszego "związku" zapewne złapałby się za głowę, bo na pewno nie stanowił wzoru do naśladowania. Słodki przylepiec wiecznie zastraszony, nie wiedzący, czego chce od życia. Oczywiście to jest Max Evans, który ciągle nachalnie siedzi w mojej głowie i ani myśli zginąć, przepaść z kretesem bym mogła wreszcie zacząć żyć od nowa.

Nie bać się kolejnego faceta.

Wpatruję się w ulicę, którą gdzieś podążam... Nie mam konkretnego celu. Chcę jedynie poważnie się zastanowić nad samą sobą i nad swoim popapranym życiem. Ok. W dużej mierze to ja sama też w tym wszystkim siedzę i głupio pozwoliłam się w to wciągnąć! Ba Chciałam tego, bo w końcu nie kto inny tylko ja, Elizabeth Parker, szaleńczo zakochałam się w Maxie i mieszkałam w Roswell. Małe miasto i jego mankamenty, fura turystów pragnących znaleźć kosmitów.

Niedobrze mi na samą myśl.

A teraz trafiłam do jeszcze mniejszego, bardziej zakonspirowanego, a w dodatku jeszcze mniejszego niż cholerne Roswell, miasteczka studenckiego o wdzięcznej nazwie – Vermont. I tutaj jest tak samo. Moje 7 życie nie jest prywatnym, bo zawsze znajdzie się jakaś menda, która puści płotkę i proszę. Dlatego nikomu nie opowiadam o swoim poprzednim życiu. Wsiadłam w autobus i zaczęłam żyć na nowo, a jednak stare myśli pozostały na swoim miejscu. Grrr! Rozglądam się dookoła by choć trochę zorientować się gdzie ja w ogóle jestem. Park, uspokajająca zieleń i zero ludzi. Wprost wymarzone miejsce by pomedytować...

— Hej – słyszę tuz za sobą.

— Zwariowałeś! Nigdy więcej tak nie rób! – wrzeszczę na faceta.

Serce podskoczyło mi do gardła, ale to wcale nie dlatego, że mnie śmiertelnie przestraszył. Przede mną stał w całej swej jakże męskiej okazałości Alec – we własnej osobie. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Zbyt intensywnie! Odwracam głowę nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia. Peszyło mnie.

— A kysz maro przebrzydła!! – mruczę gniewnie.

Odwracam się na pięcie z zamiarem powrotu do domu. Niestety Alec nie daje się tak łatwo spławić. Czy on nie rozumie, że w tej chwili, jeśli zaraz nie zniknie, to nie odpowiadam za siebie? Ku własnemu zdumieniu odkrywam, że Max zszedł na drugi plan. Efekt zielonookiego ot, co! Uch... Wyrywam mu się gwałtownie chcąc jak najszybciej uciec. Na próżno staram się zignorować ten przyjemny dreszczyk, który przepłynął wzdłuż kręgosłupa wraz z dotknięciem jego ręki. Wciąż maszerując bezczelnie studiuję jego twarz, która nosi ślady niewyspania. Ciekawe, co się stało? Alec uśmiecha się półgębkiem i kroczy dumnie jak paw. Kręcę głową na jego śmieszne zachowanie i bez ostrzeżenia zmieniam kierunek. Przecinam równiutko wystrzyżony trawnik... Jesteśmy w parku. Na oczach dziesiątków studentów. Po prostu genialnie. Wzdycham ciężko i siadam pod drzewem. Natrętny Alec ani myśli mnie opuścić. Cokolwiek zdumiona obserwuję jak on opiera mnie o swoje doskonale atletyczne ciało i uśmiecha się szeroko. Czy ja coś przeoczyłam? Czy w ogóle mu na to pozwoliłam?

— Co tu robisz? – pytam gwoli ciekawości.

— Znasz odpowiedź – odpowiada on.

No tak. Jest tutaj z mojego powodu, ale ja nie rozumiem! Przecież we mnie nie ma nic interesującego, jestem sobie zwyczajną niepozorną dziewczyną i wcale nie jestem ładna! Więc czemu właśnie akurat ja?! Alec zaczął się bawić ramiączkiem mojej bluzki... To zsuwa, to zakłada tą odrobinkę materiału po raz kolejny. Wpatruję się w tę czynność nieco sparaliżowana nie wiedząc, co robić i nagle Alec przestaje. Delikatnie unosi moją twarz i bardzo głęboko zagląda w oczy. Nie jestem wstanie się oderwać, nie jestem wstanie nawet drgnąć. W tej chwili liczą się zielone oczy i to, że to właśnie jest Alec. Odległość między nami zmniejsza się nieznacznie, gdy on opiera swoje czoło o moje i uśmiecha się.

— Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz – mhrr... ten głos!

— Co ty nie powiesz – wpatruję się w te usta.

Moje myśli krążą jedynie wokół jednego jedynego zakazanego pragnienia. Chce cię pocałować, Alec! Wtem jakiś szelest odrywa mnie naglę od tej kontemplacji! Niechętnie spoglądam w bok i... ugh! Ginny! Jest bardzo wściekła sądząc po gromach, które ciska w moja stronę. A wisi mi to! Alec obejmuje mnie gwałtownie i usadza przed sobą między umięśnionymi udami. Sztywnieję nagle wiedząc, co jest tuż za mną. Alec przyciąga mnie władczo coraz to bliżej siebie.

Jestem jego tarczą obronną!
Ha!

Tryumfalnie przyglądam się pieniącej się w bezsilnej złości Ginny cały czas czując silne mięśnie jego ud...

— Hej Liz... To może przedstawisz mi swojego znajomego – wita się słodko.

— To jest Alec, a to jest Ginny – krótko, zwięźle i na temat.

— Nie widziałam cię wcześniej w mieście, kiedy przyjechałeś?

Ginny ostrożnie siada na trawie skwapliwie odsłaniając jeszcze więcej ciała. Strzela oczami do Aleca starając się go zainteresować i tu niespodzianka, bo ja jestem po drodze... Rumienię się gwałtownie, bo właśnie w tej sekundzie umysł przetworzył obraz na rozum. Siedzę w parku pod drzewem między nogami szaleńczo przystojnego Aleca i chronię go od natarczywej Grey! Matko Boska, co ja wyprawiam! Chcę się wyrwać i uciec natychmiast, ale Alec delikatnie zacieśnia swój uścisk i ani drgnę.

— Jestem od niedawna. W zasadzie to byłem u brata i rano miało mnie nie być, ale Liz skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Przepraszam cię, ale my musimy już iść. Jeśli mamy przyjść do ciebie to zakupy są jak najbardziej na miejscu.

Szczęka Ginny opadła do samej ziemi tak jak i moja. Oboje wstajemy i krótkim "pa" żegnamy natrętną. Nie mija nawet minuta, gdy wybucham niekontrolowanym śmiechem. Obrazek zdumionej Ginny pozostanie w mojej głowie na zawsze! A teraz idziemy na zakupy. Znaczy się Alec idzie, bo ja już wiem, co na siebie włożę.

Ramię w ramie kroczymy ulicami Vermont przyglądając się uważnie każdej wystawie sklepowej. Nie wiem, czego konkretnego szuka Alec, ale... oh! Moja uwaga skupia się na pięknej czarnej sukience. Zatrzymuję się gwałtownie wpatrując się w ten skrawek materiału. Niestety, jak to facet, Alec natychmiast zaciąga mnie do środka i zmusza do przymierzenia tego cacka. Efektem jest jego pełne zaskoczenie nie pozbawione uznania. Znowu mnie rozbiera wzrokiem! Już ja mu dam! Menda przebrzydła. Żeby zakamuflować zażenowanie uważnie studiuję cenę i natychmiast zawracam do przymierzalni. Nie będę nawet nosić czegoś, co ma pięć zer! Tylko siłą udaje mi się wypchnąć Aleca na zewnątrz.

I chwilkę później znów jesteśmy w sklepie tyle, że tym razem to Alec się stroi. Chichocze rozbawiona jego długimi gdybaniami czy wybrać czarna bluzę czy może niebieską. Oczywiście kupuje obie, a następnie przymierza bojówki. Chwila wahania i wychodzi z przymierzalni... Nie ma na sobie koszuli. Jak zahipnotyzowana wpatruje się w jego umięśnioną, gładką jak pupcia dziecka klatkę piersiową.

W co ja się wpakowałam!

— Kupuj i idziemy! – warczę zirytowana własną słabością i odwracam się do niego tyłem.

— No, co? Prawda, że te bojówki są ładne! – chwali się. – Będą pasowały na imprezę! – dodaje.

Tiaa... A ja zamiast skupić się na tej cholernej imprezie będę miała ciebie przed oczyma. To będzie straszna tortura.

CDN.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część