Anita19

Wbrew Jego Woli (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział – 4






Mężczyzna, który stał w drzwiach był nie mniej zaskoczony od niej samej. Tylko, że on natychmiast zamknął za sobą drzwi i przyglądał się jej wyczekująco. Jego stoicki spokój przerażał. Gorączkowo zastanawiała się, co on tu w ogóle robi i dlaczego inni nie reagują. W jednej sekundzie przez jej głowę przepłynęło, co najmniej tysiąc możliwości, ale żadna opcja nie wydawała się być prawdziwą. Tess musiała przyznać przed sama sobą, że zżerała ją nieopanowana ciekawość, ale strach wziął górę. Poruszyła ustami by... Powiedzieć cokolwiek.!

— Nicolas?! – Jakimś cudem zdołała wydusić z siebie tylko to jedno imię.

Z trudem wydobyła z siebie głos na widok wroga, którego, którego... Zabiła? Na pewno to zrobiła, bo pamiętała to doskonale! Więc jak? Jak to możliwe, że on tak nagle się tutaj pojawia?! Odsuwała się z każdym jego krokiem, aż poczuła twardą ścianę za sobą. Zimny dreszcz strachu przemknął po jej plecach, gdy jego brązowe i zimne oczy zatrzymały się na niej. Aż się skuliła od tego przeszywającego spojrzenia jednocześnie rozważając możliwe drogi ucieczki. A w zasadzie ich brak. Tess nabrała głęboko powietrza i wyciągnęła dłoń przed siebie.

— Stój!

Czy aby się nie przesłyszała? Zaskoczona spojrzała na Liz, która własnym ciałem zasłoniła w tej chwili Nicolasa. Zdumiona Tess opuściła dłoń i spojrzała na brunetkę domagając się jakichkolwiek wyjaśnień. W spojrzeniu dziewczyny nie było ani odrobiny uczuć. Brązowe tęczówki były zimne niczym stal. Cała postawa Liz wyrażała dotąd nieznane zdecydowanie i mimo swej woli Tess podziwiała ją za to. Miała również okazję przyjrzeć się drobnym zmianom, jakie zaszły w tej drobnej osóbce od chwili, gdy użyła wisiorka. Dziewczyna znikła, a pojawiła się kobieta. Tess nie umiała sobie tego wytłumaczyć, ale ta niespotykana u brunetki pewność siebie przerażała ją na maxa. Pokiwała jedynie głową na znak, że rozumie.

—, Dlaczego – Spytała słabo

— A dlaczego mielibyśmy cokolwiek ci powiedzieć, co? Ty nic nigdy nie mówiłaś tylko działałaś! – Obserwowała jak na twarzy Liz drgał dziwny i niebezpieczny uśmieszek. Jak gdyby upajała się?.. No właśnie, czym?

— Nie będę nalegać, jeśli nie chcesz powiedzieć

Straciła nadzieję, że wyjaśni cokolwiek. Wciąż niepewnie przyglądając się starszej wersji Nicolasa ostrożnie ruszyła w kierunku wyjścia. Jeśli nic nie może im więcej powiedzieć to musi zniknąć. Musi oczyścić ziemie ze ścierwa, jakim teraz była. Zrozumiała, że swoim powrotem potwierdziła swoje winy w oczach królewskiej czwórki. I tak właśnie miało być, jeśli wierzyć starszyźnie. A może to wszystko bujda? Może Khivar dobrał się do jej umysłu i sprawił, że się tutaj znalazła? Och! Milion pytań, a zero odpowiedzi. Z każdym wolniutkim krokiem była coraz bliżej wyjścia. Coraz bliżej nieuniknionego. Bała się swego wyboru, ale musiała to zrobić.

— Zaczekaj! – Ponownie Liz zastąpiła jej drogę

— Opowiedz o... Jak jest na Antar. Niewiele nam powiedziałaś – Teraz to odezwał się ł a g o d n i e Nicolas

Na dźwięk jego głosu Tess zatrzymała się jak wryta gdyż wydał się on jej bardzo znajomy, ale nie umiała sobie wyjaśnić skąd. Spojrzała mu w oczy, w których nie dopatrzyła się ani odrobiny groźby i odetchnęła nieco. On jeden nie chciał jej zabić, a przynajmniej taką miała nadzieję. Niechętnie zawróciła tęsknie spoglądając na drzwi i stanęła przy biurku bojąc się uczynić cokolwiek byle nie zezłościć ich wszystkich z Maxem na czele. Tymczasem Nicolas jak gdyby nigdy nic rozparł się na łóżku Maxa i wpatrywał się w nią wyczekująco. Tess niewiele rozumiała z tego, co się tutaj działo i jakoś nikt nie palił się do wyjaśnień. Ona część swojej najskrytszej historii opowiedziała teraz w zasadzie była ich kolej. Z niewiadomych przyczyn zrobiło się jej słabo, więc oparła się o biurko by uniknąć upadku. Nie chciała też by uznali ją za zupełnie słabą! Nadal wokół było straszliwie cicho, a każda sekunda wydawała się jej wiecznością. Wtem drzwi do pokoju otwarły się z impetem.

— Max dzwoni szeryf.... – Philip Evans zamarł w pół słowa

— Tato! – Isabel podeszła do ojca i pomogła mu się dostać do kanapy, z której usłużnie usunął się Nicolas. – Spokojnie. Zaraz wszystko wyjaśnimy.

—, Ale, ale.... Ale jak to możliwe, że przed chwilą wyglądałaś inaczej Issy?

Pan Evans wodził wzrokiem od Isabel a kończąc na Tess. Zrobiło się jej gorąco ze strachu, więc nabrała powietrza czekając na jakieś słowa. I w końcu po długiej chwili zaczęła mówić. Jeszcze raz na spokojnie opowiedziała to, co już wiedzieli i dokończyła historię Antaru

— Po waszej śmierci Khivar zaczął szaleć, czyli powysyłał wszystkie wojska skurów na pozostałe planety. Większość istnień wybito, a ci, którzy zdołali jakimś cudem przeżyć zostali zmuszeni do ciężkiej "ludzkiej" pracy. Ludzkiej znaczy pomaganie sobie rękami, używanie mięśni i siły, która zawarta była w mocy granilithu. Jak nigdy dotąd rasy piątej federacji musiały zakasać rękawy i budować? Budować baraki z własnych domów i poddać się woli skurów.

— Niczym obozy koncentracyjne? – Wtrącił się Alex – Tam postępowanie było podobne wyłączając czynnik kosmiczny. Ale jaki cudem się wydostałaś?! Jak to możliwe!

— Oczywiście, jeżeli mówi prawdę – Głos Maxa brzmiał niczym brzytwa.

— To dobre pytanie Max. Pomogła mi starszyzna, której zostało ledwie garstka. Narażając swoje życie pomogli mnie i otworzyli oczy. Pokazali i opowiedzieli jak było w rzeczywistości, choć mnie samej przez długi czas trudno było cokolwiek zrozumieć – Tess nie potrafiła więcej powiedzieć – Reszta to już moja historia, a tego raczej nie chcecie słuchać. Teraz odejdę i nikt mnie nie zatrzyma. Błagam!

Odwróciła wzrok by nie zobaczyli łez cisnących się jej do oczu, po czym szybko wyszła z pokoju. Dla pewności po prostu uciekła z domu i ruszyła przed siebie starając się im jak najszybciej zniknąć im sprzed oczu. Teraz już wiedziała gdzie się uda i co zrobi. Zrzucenie z siebie ciężaru było straszliwie wyczerpujące, ale wreszcie się udało. Teraz już nie ważne było czy jej uwierzyli czy też nie. Być może Max zrozumie to kiedyś... Za kilkadziesiąt lat, jeśli cokolwiek jest tutaj do rozumienia. Jęknęła mimo woli czując coraz bardziej kłujący ból w nodze, ale nie mogła się zatrzymać. Nie teraz i nie tutaj. Była zbyt blisko i jeszcze mieli szansę by ją odnaleźć, a tego nie chciała. Na wszelki wypadek Tess obejrzała się za siebie raz jeszcze by być pewną, że nikt za nią nie idzie.

Zrobiła jedynie krok i nagle na coś... Na kogoś wpadła. Krzyknęła. Natychmiast zatkała sobie usta by ludzie nie uznali jej za pomyloną i z bijącym sercem spojrzała na osobę, która stanęła na jej drodze. Był to chłopak, którego nie znała. Wysoki, silny, umięśniony i sprawił, że na jego widok Tess zarumieniła się po korzonki włosów. Niemniej od chwili, kiedy spojrzała mu w oczy wydawały się być znajome. Potrząsnęła głową nie chcąc o tym myśleć i natychmiast wyminęła niespodziewaną przeszkodę. Ból w nodze znacznie utrudniał jej chodzenie i nie wiedzieć, czemu była bardzo zmęczona. Mroczki przed oczami podpowiedziały jej, że dzieje się coś niedobrego. Czuła jak gdyby miała nogi z waty, ale uparcie próbowała iść dalej. Kiedy Tess ogarnęły mdłości przestraszyła się nie na żarty i przystanęła. Z jękiem opadła na trawę usilnie powstrzymując odruch wymiotny. Zdążyła zauważyć, że bandaż zbyt mocno nasiąkł krwią...

— Nie ruszaj się. Mieszkasz gdzieś tutaj? – Usłyszała dziwnie znajomy głos

— Dwa domy wstecz – Mruknęła, po czym zamknęła oczy – Pytaj o Maxa albo Liz, albo Michaela, albo...

Ciało zdecydowanie odmawiało jej posłuszeństwa. Nie poddawała się jednak próbując unieść choćby dłoń. Ten dziwnie znajomy chłopak przestał w ogóle się do niej odzywać. Słyszała tupot czyichś nóg, Ktoś mówił, ale nie potrafiła rozróżnić poszczególnych słów. Tess ogarnęło przerażenie. W następnej chwili zrozumiała, że gdzieś idzie... To znaczy ten ktoś niesie ją na rękach sprawiając, że czuła się bezpieczna. Po raz pierwszy w swoim życiu. Z cichutkim westchnieniem opadła w ciemność.

CDN.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część