roswell.pl - polski wortal roswelliański. Wszystko o serialach Roswell a także Lost, nowości, fan-fictions, multimedia, tętniące życiem Forum, a także szczypta informacji o UFO.


PILOT - TRANSKRYPT POLSKI

Zobacz także:[Opis]   [Transkrypt - Eng]   [Transkrypt - Pl]   [Napisy]   [Co sądzisz?]

( Liz siedzi na balkonie i pisze w swoim dzienniku. Jest ciemno.)

W MYŚLACH: 23 wrzesień. Wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i 5 dni temu umarłam. Po tym zdarzeniu, zaczęło się robić naprawdę dziwnie...

(Powrót do dnia strzelaniny...Liz i Maria wycierają stoliki w Crashdown)

(Liz podchodzi do dwóch turystów aby wziąć od nich zamówienie)

Liz: Dobra, mam jednego Sigourneya Weavera, to dla ciebie, i jednego Willa Smitha. Czy podać wam coś jeszcze?

Larry ( turysta #1): Nie, dziękujemy to wszystko.

Liz: Przyjechaliście tutaj na festyn?

Jennifer: (turysta #2):Tak, już nie możemy się doczekać. Hej a czy twoja rodzina pochodzi z Roswell??

Liz: Tak już od czterech pokoleń.

Larry: A więc musicie znać jakieś historie o tym rozbiciu się UFO.

Liz: Wiecie, myślę, że będzie O.K jeśli wam to pokaże.

( Liz pokazuje im zdjęcie kosmity, Maria przechodzi obok nich i uśmiechając się potrząsa głową)

(Maria podchodzi do stolika gdzie kłuci się dwóch mężczyzn)

Maria: Dolać?

Facet #1: Nie! Spływaj stąd!!

------------------

Liz: Moja babcia zrobiła to zdjęcie po katastrofie, zaraz przed "wyczyszczeniem" wszystkiego przez rząd.

Jennifer: Czy ktoś wie o tym zdjęciu?

Liz: Ja o tym wiem, no i teraz i wy.

Jennifer: Wow!

Liz: Zaraz wrócę, nie pokazujcie tego nikomu.

Jennifer: Na pewno.

( Maria i Liz podchodzą do kasy)

Maria: Jesteś taką złą dziewczynką. O, a Max Evans znowu gapi się na ciebie.

Liz: Nie możliwe. To tylko twoja wyobraźnia.

( Liz spogląda na Maxa, który siedzi razem z Michaelem na końcu restauracji. Patrzy na nią a potem szybko się odwraca)

Liz: Nie. Max Evans, na to! Nie...

Maria: A te twoje policzki !!!!

Liz: Maria!!!

Liz: A nawet jakby się patrzył, to ja i tak umawiam się z Kaylem. Mam na myśli to, że jest stały w uczuciach i lojalny, a poza tym docenia mnie.

Maria: Brzmi jakbyś umawiała się z pudlem.

Facet #1: ... prosiłeś mnie o jeszcze jeden dzień. Czas ci ucieka.

( Facet zrzuca wszystkie talerze na podłogę)

Maria: Liz!!

Facet #1: Chcę pieniądze dzisiaj , a nie jutro!!!

(Facet #2 wyciąga broń i szamocze się z tym pierwszym, wszyscy padają na ziemię oprósz Liz, broń wypala a Liz pada na ziemię. Obaj faceci uciekają)

Maria: Liz...

( Max spostrzega Liz leżącą na podłodze i wstaje aby jej pomóc. Michael go powstrzymuje)

Max: Co ty robisz?! Puść mnie!!!

Michael: Max, co ty chcesz zrobić?

Max (do Marii): Wezwij karetkę.

(Max rozdziera Liz sukienkę, można zobaczyć wypływającą krew)

Max: Wszystko będzie dobrze.

Jennifer: O mój Boże!

Michael: Hej, odsuń się!

Max: Liz, LIZ! Musisz na mnie spojrzeć, musisz na mnie spojrzeć!!

(Liz otwiera oczy i patrzy na niego. Max kładzie swoją dłoń na ranie od kuli, widzi obrazu Liz gdy była małą dziewczynką, gdy podnosi rękę rany już nie ma)

Max: Już wszystko w porządku, jest OK.

Michael: Klucze!! Już!!

(Max rzuca mu klucze, rozbija butelką po ketchupie i polewa min Liz)

Max: Upadając rozbiłaś butelkę ketchupu i cala się oblałaś. Nie mów nic nikomu proszę!

Maria : Dobrze się czujesz?

(Wchodzi pan Parker)

Pan Parker: Lizzi. O mój Boże!!

Liz: Nie tato, tato, spójrz. Widzisz, wszystko jest OK., ja tylko rozlałam ketchup. Nic mi nie jest.

Pan (Jack) Parker: Na pewno?

Liz: Tak.

Maria: Ten facet z bronią był jak... jak muskularny Beavis. A drugi był podobny do Buttheada.

Porucznik: Chyba będę potrzebował lepszego opisu. Ale przypuszczam, że nie były to postacie z kreskówek.

Maria: Proszę?!

( Maria zaczyna wąchać swój olejek a Valenti podchodzi do niej i dziwnie na nią spogląda)

Maria: Olejek cyprysowy, na stres.

Szeryf Valenti (do Liz): Wszystko OK.?

Liz: Tak dziękuję. Jestem tylko trochę roztrzęsiona.

Porucznik: Szeryfie, podejrzani uciekli zaraz po tym incydencie. Nie byli stąd. Nie planowali kradzieży. Wygląda na to, że kłótnia wymknęła się im z rąk.

(Dwoje turystów hałasuje z tył)

Porucznik: Hej, powiedziałem wam, żebyście trzymali się z daleka!(od Valentiego) Para turystów, którzy przyjechali tu na festyn.

Larry: Szeryfie, przepraszam, ale naprawdę muszę z panem porozmawiać. Myślę, że stało się tu coś dziwnego.

Valenti: Jak myślisz co ?

Larry: Więc... Facet z bronią stał tutaj prawda? Broń wystrzeliła w tym kierunku. Ja i Jen przeczesaliśmy całe to miejsce ale nie znaleźliśmy nic. Więc co się stało z kulą?

Porucznik: Jeszcze nie znaleźliśmy dziury po kuli Szeryfie.

Larry: A tak, jaszcze zanim to się stało, ta dziewczyna dała mi to.

(Larry pokazuje Szeryfowi zdjęcie kosmity)

(Valenti daje to zdjęcie panu Parkerowi)

Valenti: Jack.

Pan Parker: Lizzi!

Liz: Tak?

Pan Parker: Mówiłem ci, żebyś nie pokazywała tego sfałszowanego zdjęcia turystom.

(Między czasie Valenti podchodzi do stolika gdzie siedział Max i widzi dwie puste butelki po tabasco.

Jennifer: Gdy to się stało siedział y tam jakieś dzieciaki, dwóch chłopców gdzieś w jej wieku. I wtedy jeden z nich...

Liz: A tak, siedzieli tam, ale ich nie rozpoznałam, więc musieli to być turyści.

Larry: Do mnie wyglądało to tak, jakby ona ich znała.

(Później tej samej nocy. Liz jest w domu, zdejmuje swój mundurek i wkłada go do plecaka.

______________________________

(Następnego dnia w klasie biologicznej)

Nauczyciel: Dobrze, ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy na genetyce, a teraz trochę ten temat rozszerzymy, porozmawiamy o różnicach między gatunkami. Przy dzisiejszym eksperymencie musicie podzielić się na zespoły dwu osobowe.

(Max spóźnia się na zajęcia i siada koło Liz. Wkłada ołówek do ust i zaczyna wyciągać podręczniki)

Nauczyciel: Panie Evans jak miło, że się pan do nas przyłączył. Dobrze, teraz wszyscy siedzący po prawej stronie pobierają próbkę rośliny, a siedzący po lewej, biorą patyczek i dają swoją próbkę śliny.

(Max wyciąga ołówek i zgłasza się)

Nauczyciel: Tak Panie Evans?

Max: Czy mógłbym wyjść do toalety?

(Nauczycielka daje Liz patyczek, która pobiera próbkę śliny)

Nauczyciel: Bardzo łatwo jest rozróżni ludzi od innych gatunków po wyglądzie zewnętrznym. Ale co z tym co jest w środku, spójrzcie wszyscy na ludzkie komórki i opiszcie wszystko co widzicie.

(Liz patrzy na swoją próbkę, a potem pobiera ślinę z ołówka Maxa. Jego komórki całkowicie różnią się od jej)

________________________________

(Na korytarzu)

Liz: Max! Max! Przepraszam, przepraszam. Max, muszę z tobą porozmawiać.

(Liz łapie jego rękę i wciąga go do sali muzycznej)

(Kyle gra tam na bębnach)

Liz: Kyle!

Kyle: Cześć!

Liz: Cześć!

Kyle: Cześć Max.

Max: Cześć.

Kyle: Dostałaś moją wiadomość?

Liz: Tak, byłam tylko trochę...

Kyle: Roztrzęsiona.

Liz: Tak właśnie.

Kyle: Wiesz mój tata powiedział mi o strzelaninie. Wszystko w porządku?

Liz: Tak.

Kyle: Hey, a wy...??

Liz: Szukamy miejsca, żeby się ... pouczyć na biologię.

Kyle: A tak, tak biologia. Ja i tak już wychodziłem.

Liz: Fajnie.

Kyle: Hey, mam już swój kostium na piątkowy festyn, jest super...

Liz: Kyle, musimy się uczyć, przykro mi.

Kyle: Dobrze. To cześć Max.

Max: Więc... umawiasz się z synem szeryfa?

Liz: Tak, choć trudno to nazwać chodzeniem, ale Max czy możemy się skupić chociaż przez chwilę?

(Podnosi bluzkę i pokazuje mu odcisk ręki na brzuchu)

Max: Wow.

Liz: Pobrałam kilka próbek z twojego ołówka. To jest naprawdę trudno powiedzieć, ale... one nie są... normalne. Więc Max, może wrócimy do sali biologicznej, żebym mogła wziąć jeszcze próbkę i udowodnić sobie, że się mylę. Ze mam złe próbki.

Max: Nie nasz złych.

Liz: Dobra Max pomóż mi w tym. Czym ty jesteś?

Max: Nie jesteśmy stąd.

Liz: A więc skąd?

( Max podnosi palec do góry)

Liz: Z północy?

(Max podnosi palec wyżej)

Liz: Ty nie jesteś...kosmitą. To znaczy jesteś?

Max: Wolę określenie nie z tej ziemi. Przepraszam to nie jest dobry moment na żarty.

Max: Tak jestem.

(Liz zaczyna wychodzić)

Max: Liz...

Liz: Max wiesz spóźnię się na lekcje, muszę już iść.

(Max zatrzymuje ją przed drzwiami)

Max: Liz, posłuchaj mnie. Nie możesz o tym z nikim rozmawiać. Nie z rodzicami, nie z Marią. Z nikim. Ni rozumiesz co się może stać gdy komuś o tym powiesz. Liz proszę? Teraz moje życie jest w twoich rękach.

(Liz wychodzi)

( W Crashdown)

Alex: Tu piszą, że broń wystrzeliła ale nic się nikomu nie stało.

Maria: Więc gdzie jest Liz? Dlaczego mnie unika?? Po pierwsze Liz nigdy się nie spóźnia, prawda? W stołówce siada koło Pam Troy. A przecież ją nienawidzi...Alex czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Alex: Tak słucham cię. Ale dlaczego się tak zamartwiasz. Liz nic się nie stało.

(Isabel, Michael i Max jedzą razem lunch)

Isabel: Nie mogę w to uwierzyć Max. Wiesz co wreszcie czułam się jak zwykła normalna nastolatka, a ty to wszystko zepsułeś. Tylko dlatego, że postanowiłeś, zrobić jakiś dobry uczynek. (Do Michaela) Jak mogłeś na to pozwolić?

Michael: Hej nie odwracaj kota ogonem. To nie ja postanowiłem zamienić się w głupiego super bohatera.

Max: Powiedziałem, że jest mi przykro.

Isabel: Jest ci przykro?! Zawarliśmy pakt a ty tylko tyle masz do powiedzenie?! To było wbrew regułom, regułom jakie ustaliliśmy!

Max: Ty używasz swoich mocy cały czas.

Isabel: Dla zabawy.

(Podgrzewa swoje taco dłonią)

Isabel: Dobra, teraz najważniejsze jest co powiedzieć pani naukowiec.

(Max spogląda na nią z poczuciem winy)

Isabel: O mój Boże, powiedziałeś jej.

Max: Nie miałem wyboru. Wszystko będzie w porządku.

Isabel: Ni rozumiesz, że wszystko się teraz zmieniło?

Max: Nieprawda.

Michael: Max ona ma rację. Jesteśmy straceni. Pora wyjechać z Roswell.

(Max wstaje i idzie za nim)

Max: Michael, nie możemy tak po prostu wyjechać.

Michael: Tak możemy. Zawsze wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie. I obiecaliśmy, że będziemy na niego przygotowani.

Isabel: Michael gdzie pójdziemy, Roswell jest naszym domem.

(Wszyscy wsiadają do Jeepa)

Michael: Roswell nie jest naszym domem, nasz dom nie jest nawet w tym systemie słonecznym.

Max: Roswell jest najbliższym miejscem, którym możemy na razie nazwać domem.

Michael: Może dla was dwóch, ale nie dla mnie, to nie mnie Evansowie znaleźli na skraju drogi. Są dla was jak prawdziwi rodzice. Mój ojczym trzyma mnie tylko dla zapomogi.

Max: Wszystko będzie OK. Powinniśmy tylko zachowywać się jak dotychczas, normalnie.

Isabel: Normalnie?!! To jest twój plan Max? Nie rozumiesz, że to tylko kwestia czasu zanim nas zgarną, i oddają w ręce jakiejś agencji rządowej, która będzie nas badać a potem nas unicestwi!!

(Odjeżdżają)

( W szkolnej toalecie)

(Liz przemywa twarz wodą ; Maria wchodzi)

Liz: Cześć.

Maria: Dzwoniłam do ciebie około 37 razy.

Liz: Wiem, przepraszam.

Maria: Liz co się stało?

Liz: Co masz na myśli, przecież tam byłaś i wszystko widziałaś.

Maria: Doprawdy? Bo to nie jest ketchup! (Pokazuje jej bloczek na zamówienia) To wygląda raczej jak krew. Co Max ci zrobił?

(Liz wyciera ręce i nie odpowiada)

( W jeepie, Isabel siedzi na tylnim siedzeniu i słucha płyty, trzymając ja przy uchu)

Max: Isabel czy mogłabyś tego nie robić?

Isabel: To tak, słuchanie płyty jest dla ciebie problemem?

Max: Nie mogłem pozwolić jej po prostu umrzeć.

(Valenti pojawia się za nimi i włącza syrenę)

Isabel: Czy on nas zgarnia?

Michael: Max, zwiewamy stąd.

Max: Nie możemy to będzie podejrzane.

(Zatrzymują się na poboczu)

Max: On zawsze zatrzymuje kogoś bez powodu. To nic.

Michael: Nic...na pewno.

(Podchodzi Valenti)

Valenti: Po proszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Max: Oczywiście Szeryfie.

(Podaje mu dokumenty)

Valenti: Dziękuję panie Evans. Mieliśmy trochę zamieszania wczoraj w kawiarni, więc bądźcie ostrożni.

Max: Tak jest.

(Max kładzie nogę na pedał gazu i przypadkowo popycha puste butelki z tabasco. Valenti ja widzi)

Valenti: Nie rozpędzajcie się zbytnio.

Max: Nie będziemy.

(Max już chce odjechać, ale Michael zabiera mu kluczyki)

Max: Michael wszystko będzie dobrze.

Michael: Nieprawda. Nie mam zamiaru czekać spokojnie aż oni nas złapią.

Max: Nikt nas nie złapie. Nawet nie wiemy czy są jacyś "oni".

Michael: A jak myślisz co się stało z naszymi rodzicami i z wszystkimi innymi na tym statku.

Wszyscy zostali zabici i ty o tym wiesz!

Max: Liz nikomu nie powie, jest inna.

Michael: Naprawdę? A jak zareagowała "Jesteś kosmitą, to świetnie"

(Max odsuwa wzrok)

Michael: Wątpię!

(Michael rzuca kluczyki na siedzenie)

Isabel: A ja myślałam, że to ja jestem wkurzona.

(Kyle odprowadza Liz do drzwi)

Liz: Dobranoc.

Kyle: Zaczekaj, całą noc byłaś gdzieś indziej.

Liz: Wiem, i przepraszam. Kyle, czy ty kiedykolwiek zastanawiałeś się czy ...

Kyle: Czy co?

Liz: Czy jak na mnie patrzysz, to czujesz różne rzeczy?

Kyle: Oczywiście, że czuję, ale jakie rzeczy?

Liz: Zapomnij, plotę trzy po trzy, pójdę już spać.

Kyle: Dobrze.

(Liz podnosi rękę żeby zgasić światło i podnosi się jej bluzka, Kyle zauważa odcisk dłoni.

Kyle: Liz?

( Liz szybko zakrywa odcisk)

Liz: Dobranoc Kyle.

Kyle: Dobranoc Liz.

(Liz siedzi na dachu)

Max: Liz!

(Liz podchodzi na krawędź dachu i spogląda w dół)

Max: Muszę z tobą porozmawiać.

(Wpuszcza go)

Max: Nie mogę sobie wyobrazić jak ty się teraz czujesz. Myślałem żeby ci powiedzieć "o tym" z milion razy.

Liz: Mnie?

(Max się uśmiecha)

Liz: Co?

Max: Przepraszam, ale ciągle widzę cię w tej sukience w filiżanki.

Liz: Co?

Max: Zapomnij, to było dawno temu.

Liz: O mój Boże, masz racje, nie mogę uwierzyć, że nosiłam to coś.

Liz: Miałam ją gdy chodziłam do przedszkola, zaraz przecież ciebie poznałam dopiero w trzeciej klasie. Czy ty umiesz czytać w moich myślach?

Max: Nie, po prostu, gdy się uzdrawiałem musiałem nawiązać takie połączenie. I wtedy zobaczyłem taki ciąg obrazów...widziałem ciebie w tej sukience i czułem to co ty wtedy czułaś.

Liz: A jak ja się wtedy czułam.

Max: To było dla ciebie takie upokarzające, ale nosiłaś ją dlatego, że twoja mama ją uczyła, była to jej pierwsza sukienka i była z niej taka dumna, więc nie chciałaś zrobić jej przykrości.

(Liz przytakuje ale jest bardzo zaskoczona)

Max: Nigdy tego przedtem nie robiłem. Ale może mi się uda nawiązać połączenie w drugą stronę, żebyś teraz ty mogła mnie zobaczyć.

(Max podchodzi do Liz i staje naprzeciwko niej)

Max: Będę musiał cię dotknąć.

(Liz przytakuje)

(Max kładzie ręce na jej skronie)

Max: Teraz weź głęboki oddech i staraj się o niczym nie myśleć.

(Liz widzi ciąg obrazów: Maxa i Isabel idących wzdłuż drogi, wtedy znajdują ich Evansowie; Maxa pierwszego dnia w szkole i jak on ją widział; gdy rozmawiała na holu z Marią.

W MYŚLACH: Mogłam czuć, wszystko to co on czuł. Mogłam czuć jego samotność. Po raz pierwszy zobaczyłam prawdziwego Maxa Evansa, widziałam to jak on mnie widział. I najbardziej zdumiewające w tym wszystkim było to, że w jego oczach byłam po prostu piękna.

(Max się odsuwa)

Max: Podziałało, widziałaś coś?

(Liz przytakuje a Max patrzy na nią z zakłopotaniem)

___________________________

(Liz widzi Maxa przechodzącego przez korytarz)

W MYŚLACH: Max Evans podziałał na mnie jakąś dziwną siłą. To tak jakby całe moje życie zmieniło się w jednej chwili. To jest ironiczne, że jak już się zakocham , to zakocham się w kosmicie.

(Liz wchodzi do sali muzycznej)

Alex: Cześć Liz:

Liz: Cześć Alex. Widziałeś gdzieś mój plecak

Alex: Nie, nie widziałem. Czy możemy chwilkę porozmawiać?

Liz: Oczywiście. O co chodzi?

Alex: Więc, jestem twoim przyjacielem, i jestem też przyjacielem Marii, więc gdybyś skłamała Marii, to tak jakbyś skłamała też i mi.

Liz: Alex, co Maria ci powiedziała?

Alex: To jest dziwne i trochę porąbane. Mam namyśli to, że wszystko było przeprowadzone przez "filtr" Marii. Ale powiedziała coś o krwi na twoim bloczku zamówień. Co jest grane?

Liz: Alex, przecież wiesz że Maria jest trochę przewrażliwiona i że jest po prostu "królową dramatu. Alex wszystko jest OK.

Alex: Obchodzi mnie tylko, że tobie nic się nie stało. Ale czy jesteś pewna, że wszystko jest w porządku ?

Liz: Na pewno.

Alex: I cokolwiek się stało już się skończyło ?

Liz: Całkowicie.

Alex: Dobra.

Liz: Dobra.

(Wchodzą Dyrektor i Porucznik)

Dyrektor: Tutaj jest.

Porucznik: Pani Parker, Szeryf Valenti, musi zadać pani parę pytań.

_________________________

(W biurze Szeryfa, Liz siedzi naprzeciw biurka)

(Wchodzi Valenti)

Valenti: Dzień dobry pani Parker. Pani ojciec powiedział, że mogę zadać pani kilka pytań. Przykro mi, że musze to pani pokazać.

(Pokazuje jej kilka zdjęć trupów z takimi samym odciskiem jaki miała ona)

Valenti: Tego mężczyznę znaleziono martwego, z żadną widoczną oznaką śmierci. Z wyjątkiem tego. Co pani myśli o tym odcisku dłoni?

Liz: Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.

Valenti: Kyle powiedział, że widział cos takiego na pani brzuchu.

Liz: Pomylił się.

Valenti: Zdaję sobie sprawę z tego, że Kyle na bardzo wybujaną wyobraźnię, ale będę musiał zobaczyć na własne oczy.

Liz: Szeryfie, przecież powiedziałam chyba z tysiąc razy, że rozlałam na siebie ketchup.

Valenti: Liz proszę.

(Liz podnosi bluzkę do góry, znak zniknął)

Valenti: Na tamtych ciałach znak, też zniknął. Dobrze, w takim razie co pani wie o Maksie Evansie.

Liz: Max Evans?

Valenti: Tak.

Liz: Tak właściwie to go prawie że nie znam.

Valenti. Czy był jednym z tych dzieciaków wtedy w Crashdown?

Liz: Nie.

Valenti: Rozumiem.

Liz: Czy mogę jeż iść Szeryfie?

(Valenti kładzie na stolik plecak, otwiera go i pokazuje Liz jej uniform z dziura po kuli)

Valenti: Ktoś przyniósł tutaj, ten plecak, jest twój prawda?

____________________________

(Liz wchodzi na salę gimnastyczną gdzie ćwiczy Max)

____________________________

(Między czasie Valenti rozmawia z agentem rządowym)

Valenti: Pocisk wystrzelił, w tej sukience jest dziura. Ta dziewczyna została postrzelona.

( Agent wstaje i zabiera Valentiemu sukienką i wkłada ja do teczki)

Valenti: Co pan robi?

Agent: W Pheonix widziano UFO, w Brawstwo mam człowieka który myśli że jest Jezusem. Ale te wszystkie sprawy są bardziej solidne. Dam ten uniform do sprawdzenie w laboratorium.

Valenti: Powiedzieliście, że jeśli coś się zacznie dziać, mam wam o tym powiedzieć, więc mój syn widział odcisk srebrnej dłoni na brzuchu tej dziewczyny.

Agent: Tak, z pewnością.

Valenti: Co teraz ?

Agent: Ja zajmę się tą sprawą. Panu radzę się trzymać z daleka.

Valenti. Chcę być częścią tego śledztwa !

Agent: Szeryfie, czy wie pan jak nazywano pańskiego ojca?? Sierżant Marsjanin. Wątpię, że chce pan skończyć tak jak on.

Vanlenti: Agencie Stevens, Miałem 8 lat, kiedy mój ojciec odkrył tamte zwłoki wszyscy myśleli, że jest wariatem, łącznie ze mną. Ale teraz nie jestem tego taki pewny.

Agent: Dziękuję szeryfie pana zadanie się zakończyło.

(Liz i Max weszli do pokoju plastycznego, żeby porozmawiać)

Liz: Musze znać prawdę, całą prawdę, albo po prostu pójdę do Valentiego i powiem mu wszystko co wiem.

Max: OK.

Liz: OK.

( Liz wyjmuje kartkę papieru w wypisanymi na niej pytaniami)

Liz: Dobra, więc... z kąt pochodzisz?

Max: Nie wiem, kiedy statek się rozbił jeszcze się nie urodziłem.

Liz: A więc była katastrofa?

Max: Wiem tylko tyle, że to na pewno nie był balon meteorologiczny.

Liz: Statek rozbił się w 1947 a ty masz 16 lat?

Max: Byliśmy w czymś w rodzaju kapsuł.

Liz: My?

Max: Isabel i Michael też są...

Liz: Więc to jest odpowiedz na następne pytanie. Jaki moce posiadacie?

Max: Możemy porozumiewać się z ludźmi, w sposób który już znasz. Możemy również zmieniać stan molekularny i ...

Liz: Co to znaczy?

(Max podchodzi do rzeźby postawionej na stole. Przesuwa swoja dłonią wzdłuż niej i zmienia jej kształt)

Max: W ten sposób cię uzdrowiłem.

Liz: Max, kto jeszcze o tym wie?

Max: Nikt.

Liz: A co z twoimi rodzicami?

Max: Nikomu nie powiedzieliśmy, od tego zależy nasze życie.

Liz: Więc gdy mnie uzdrawiałeś ryzykowałeś życie?

Max: ...Tak.

Liz: Dlaczego?

Max: Dla ciebie.

(Liz uśmiecha się)

Liz: Max, Valenti pokazał mi te zdjęcia. To są zamordowani ludzie, maja takie same odciski dłoni jak ja.

Max: To nie może być prawda.

Liz: Zdjęcie było oznaczone datą 1959.

Max: To jest niemożliwe!

Liz: Kyle widział odcisk na moim brzuchu, Valenti znalazł mój uniform z dziura po kuli, pytał się mnie czy byłeś w dzień strzelaniny w kafeterii. Max on cię podejrzewa!

( Max kieruje się do drzwi)

Liz: Max!!

Max: Musze już iść.

Liz: Max stój , dokąd idziesz. Max !! Poczekaj! Max!

(Liz biegnie za nim przez korytarz, ale gubi go w tłumie ludzi idących na festyn)

( Isabel przegotowuje się do festynu. Wchodzi Max)

Max: Zapomnij o festynie. Musimy stąd wyjechać.

( Max i Isabel czekają aż Michaela wskoczy do jeepa)

Isabel: Gdzie są twoje rzeczy???

Michael: Mam je na sobie.

(Liz uczy się w swoim pokoju. Nagle wchodzi Maria w swoim festynowym ubraniu)

Maria: Zanim pójdę na ten idiotyczny festyn UFO, chcę wiedzieć wszystko. A jeśli mi nie powiesz po prostu pójdę do Valentiego i powiem mu wszystko co wiem.

Liz: A co wiesz?

Maria: Więc...wiem, że Max był tego dnia w restauracji, i po wystrzale podszedł do ciebie i coś ci zrobił. I wiem jeszcze, że jedyna osoba której mogłam zaufać w tej chwili mnie okłamuje.

Liz: Musisz mi obiecać, że nie wpadniesz w panikę.

Maria: Ja, gdzie tam.

(Maria wrzeszcząc ucieka w kawiarni, a Liz biegnie za nią)

Liz: Maria!!

(W jeepie)

Michael: Czyli z tego zdjęcia wynika, że jest nas więcej?

Max: O jednego, przynajmniej tak było w 1959 .

Isabel: Michael uspokój się, jedyną rzeczą, którą wiemy o tej osobie jest to, że jest potencjalnym mordercą.

(W samochodzie Marii)

Maria: Liz, nie wiem co się z tobą dzieje. Miałaś być światowej sławy naukowcem, a ja twoją psychiczną koleżanką. Ale jak mogę być psychiczną koleżanką osoby która już jest psychiczna!

Liz: Maria, bredzisz!

Maria: Chyba mam prawo bredzić, po takim czymś, więc pogódź się z tym.

(Max, Isabel i Michael przyjeżdżają obok)

Liz: O Boże, to oni! Maria zawracaj!

Maria: Co, mam zawrócić?!

Liz: Maria!

(Liz chwyta za kierownicę i zawraca na środku drogi)

Maria: O Boże, jesteś szalona!

Liz: Maria, wcale nie! Po prostu dogoń ich.

Maria: Mam ich dogonić? Liz my jedziemy Jettą.

(Max, Isabel i Michael widzą Valentiego stojącego przy drodze. Max skręca w boczna uliczkę, za nimi wjeżdża jeszcze jeden samochód. Nie mogli już wycofać, ponieważ Maria zatrzymała samochód)

Isabel: Wspaniale.

(Liz i Maria wychodzą z samochodu, kierując się w ich stronę)

Maria: Co oni tu robią, nie mów mi, że jest ich trzech?

Liz: No wiesz...

Maria: chyba się rozchoruję.

Liz: Maria już wie.

Michael: Cudownie.

Maria: Słuchaj, obiecuję, że nikomu nie powiem.

(Michael podchodzi blisko Liz, a Maria staje przed nią)

Michael: Usuńcie swój samochód z drogi! TERAZ!

Liz: Ni sądzę, że ucieczka to dobre rozwiązanie. Przez to udowodnicie ludziom, że jesteście winni.

Michael: Winni ?! Czego, uratowania ci życia ?!!

Max: Michael...

Liz: Słuchajcie, mam plan. Może jeśli będziemy współpracować razem, uda nam się zmylić Valentiego.

Michael: Razem, nigdy. To nasze życia są w niebezpieczeństwie, a nie wasze. A teraz posuńcie samochód!

Max: Michael, to nie może trwać wiecznie. Nie chce uciekać.

Liz: Nie zmienię tego co się wydarzyło, ale zaczniecie uciekać to Valenti dowie się, że to wy.

Max: On ma rację.

Isabel: Powinnam się domyślić, że staniesz po jej stronie.

Max: Isabel, ja nie jestem po niczyjej stronie.

Isabel: Max, musisz wybrać po której jesteś stronie, czas ucieka.

Max: Będzie lepiej, jeśli usuniecie samochód. Sam oddam się w ręce Valentiego.

Michael: Max, powiedziałeś, że wyjeżdżamy.

Isabel: Max nie odjadę bez ciebie.

Isabel: Jaki macie pomysł ?

(Liz idzie do domu Kyla)

Kyle: Czekam na ciebie od półtorej godziny.

Liz: Przepraszam, zachowywałam się jak idiotka (daje mu słodkie spojrzenie)

(Na festynie, Maria i Isabel idą razem, Alex przychodzi koło nich)

Isabel: Niezła maska Alex.

Alex: Isabel, Maria, cześć.

Maria: Cześć.

Alex: Isabel: Fajne stożki.

(U Kyla)

Kyle: Liz, jeśli nie chcesz nie musimy iść na ten festyn.

Liz: Kyle, na pewno będzie fajnie.

(Całuje go)

Liz: Spotkamy się przy wejściu, za pół godziny, dobra?

Kyle: Pół godziny, dobra.

Liz: Okey.

(Liz w jeepie z Maxem i Michaelem)

Liz: Mamy pół godziny.

Max: Zrozumiałem, więc...

Michael: Na pewno się nie uda.

(Na festynie, Valenti i porucznik szukają Maxa)

Valnti: Gdzie in jest?

Porucznik: To ten, szeryfie?

Valenti: Poradzę sobie poruczniku.

(Maria z Isabel na parkingu)

Isabel: Turlaj się!

Maria: Przecież się turlam.

Isabel: Turlaj!!

Maria: No turlam się !!

Isabel: Dobra wystarczy. Dawaj klucze.

Maria: Wiem, ze samochód mojej mamy to nie jakiś cudo, ale rozwalenie go to zburzenie stosunków córka- matka, będziesz o tym pamiętać?

Isabel: Wszystko jedno.

(Valenti podchodzi do Maxa)

Valenti: Musze zadać ci parę pytań.

Max: Jakiego typu pytań ?

Valenti: Czy byłeś w dniu strzelaniny w Crashdown ?

Max: Tak.

Valenti: Co zrobiłeś Liz Parker ?

Max: Nic.

Valenti: Nie wierzę ci.

(Valenti zakłada mu kajdanki)

Max: Czy odczyta mi pan moje prawa?

Valenti: A masz jakieś?

(Między czasie, Liz wpada na dwóch turystów, którzy zaczynają ją śledzić. Isabel udaje, że potrąciła Marię i ucieka)

(Liz przybiega na miejsce rzekomego wypadku)

Liz: Maria !

Alex: Co się dzieje? Co wy robicie?

Valenti: co się tu stało?

( Valenti widzi srebrny odcisk dłoni na klatce piersiowej Marii)

Valenti: Nic ci się nie stało?

Maria: Tak, chyba tak.

Porucznik: Tam ucieka. Szeryfie tam jest. To ten facet który do niej podszedł.

Valenti: Pilnuj go!

(Valnti podchodzi do tej osoby, zdejmuje jej maskę i widzi własnego syna Kyla)

Kyle: Tato, wystraszyłeś mnie. Widziałeś gdzieś Liz? Miałem się tu z nią spotkać 15 minut temu.

Valenti: Nie.

Kyle: Ok.

(Michael wyrzuca swoje przybranie)

(Valenti przypiera Max do przyczepy campingowej)

Valenti: Myślisz, ze jesteś taki sprytny, co?

Max: Nie wiem o czym pan mówi.

Valenti: Stroi pan sobie ze mnie żarty panie Evans. To jest farba.

(Valenti ściera farbę z Marii)

Valenti: Podszedłeś do Liz Parker, i coś jej zrobiłeś, a ja musze wiedzieć co.

Max: Kupiłem hamburgera, a kiedy broń wystrzeliła uciekłem. Czy złamałem prawo Szeryfie? Aresztuje mnie pan??

Valenti: Nie, twoi rodzice wyciągnęli by cię w godzinę. Ale powiem ci coś, dowiem się prawdy. Możesz na to liczyć. Ja też jestem sprytny.

(Odchodzi)

(Jonathen Frakes rozpoczyna odliczanie do rozbicia UFO)

Frakes: Czy wszyscy są gotowi?!! 8-7-6-5-4-3-2-1. Teraz!!

(Isabel, Michael i Max patrzą na katastrofę)

(Max widzi Liz i do niej podchodzi)

Max: Hey.

Liz: Hey.

(Max odgarnia kosmyk włosów z jej twarzy)

Max: Miałaś kosmyk...

Liz: Ach tak, włosy. Dziękuję.

Max: Proszę. Liz to nie jest bezpieczne, mam na myśli to..., że ty i ja... to znaczy...my... to nie jest bezpieczne.

Liz: nie obchodzi mnie to.

Max: Liz ja bardzo bym chciał, żeby to się przerodziło w coś, no wiesz, więcej. Ale nie mogę. My po prostu jesteśmy...

Liz: Inni?

Max: Tak.

Max: Zobaczymy się w szkole.

Liz: Max??

Liz: Nie zdążyłam ci jeszcze podziękować, za uratowanie życia.

Max: To ja dziękuję.

LIZ W MYŚLACH: Jest 24 września, nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam. Ale najbardziej niesamowitą rzeczą jest to, że ożyłam.