THE TOY HOUSE - TRANSKRYPT POLSKI [Odcinek rozpoczyna się obrazami jakiegoś latającego ptaka a zaraz potem jest przeniesienie akcji do domu Evansów gdzie Mama Maxa - Diane gotuje a Max się uczy I z nią rozmawia.]
Max[do Mamy.]: Tyle czosnku?
Diane: Jak zwykle gdy ojciec wyjeżdża w delegację zajmuje się kuchnią.
Max: Imprezowa dziewczyna.
Diane: Co to biologia?
Max: Wszystko co zawsze chcieliście wiedzieć o zdechłej żabie.
Diane: Nie jestem w tym zbyt dobra.
Max: Ja też ale mam dobrą wspólniczkę.
Diane: Ją? Zwykła ciekawość. [Mama Maxa wylała olej ale niestety tego nie zauważa.]Czy ta wspólniczka ma jakieś imię?
Max: Liz.
[Olej zbliża się bardzo blisko patelni, na której gotowała.]
Diane: Liz Parker, czy to nie ona była tu kiedyś? Tylko przyjaźń, czy...?
Max: Tak tylko...
[Max nie kończy zdania bo olej zbliżył się do patelni i patelnia podpala się bardzo dużym płomieniem. Mama Maxa pada na podłogę po chwili gdy on gasi płomień korzystając ze swych zdolności. Gdy już ugasił ogień wziął miskę i żeby nie podpadło wziął miskę i polał wodę na leżącą na ziemi patelnię.]
Max[do Matki.]: Nic ci nie jest?
Diane[cała spanikowana.]: Chyba nic.
[Rozpoczęcie odcinka piosenką Dido "Here With Me".]
[Kuchnia Evansów, strażacy usuwają szkody jakie wyrządził ogień.]
Strażak[do Mamy Maxa.]: Na pewno wszystko w porządku?
Diane: Tak, dziękuje.
Strażak: Przynajmniej wiemy, że system alarmowy działa.
Max[do Strażaka.]: Przepraszamy za fałszywy alarm.
[Strażacy wychodzą, w kuchni pozostają Max i Diane.]
Diane[do Maxa.]: Uratowałeś mi życie.
Max: Ja tylko...
Diane: Polałeś to wodą, tak powiedziałeś.
Max: Zmęczyłaś się, idź na górę.
[Ktoś puka do głównych drzwi.]
Diane[do Maxa.]: Czuje się dobrze[idzie zobaczyć kto puka do drzwi.]. Kto tam? Pan Szeryf.
Valenti[do Diane, wchodząc patrzy się na Maxa.]: Podobno był tu mały pożar? Chciałem się upewnić czy wszystko w porządku.
Diane: Zapalił się olej do smażenia ale syn go ugasił.
Valenti[do Maxa.]: Nikomu nic się nie stało?
Max: Nie. Właśnie wyjechali stąd strażacy więc...[Max nie kończy.]
[Za to Valenti patrzy się na spaloną kuchenkę.]
Valenti: Nigdy nie zaszkodzi sprawdzić drugi raz.
Max: Wygląda to gorzej niż było w istocie.
Valenti: Istotnie można by sądzić, że nieźle się tu paliło [Valenti patrzy do góry na spalony sufit.].
Diane: Przez chwilę owszem. Płomienie były dość wysokie.
Valenti: Jak bardzo? [Valenti staje się dość podejrzliwy.]
Diane: Może z 1,5 metra może wyższe.
Valenti: I Max panią uratował?
Diane: Bez wahania. Podbiegł, odsunął mnie i wylał na ogień cały garnek wody. Prawdziwy cud.
Valenti: Cud powiada pani? 1,5 metrowe płomienie, Mama mogła spłonąć a ty zalałeś ogień jednym garnkiem wody.
Valenti: Jestem pod wrażeniem.
Max: To nie było nic takiego.
Valenti: Prawdziwy z ciebie bohater.
[Potem w pokoju Maxa, Max opowiada o całym wydarzeniu Isabel.]
Isabel[do Maxa]: Mogło się jej coś stać?
Max: Było niebezpiecznie.
Isabel: Zauważyła coś?
Max: Wszystko działo się bardzo szybko, nie sądzę. [chwilę później gdy Isabel chciała już wyjść.] Mówiła ci o Valentim? Przyjechał sprawdzić czy wszystko w porządku?
Isabel: Myślisz, że coś podejrzewał?
Max: Nie wiem, ale patrzył na mamę tak, jakby miała być jego następną ofiarą.
Isabel: Zdenerwowałeś się.
Max: Nic mi nie jest.
Isabel: Słuchasz Counting Crows tylko wtedy gdy jesteś zły.
Max: To nie tylko ta sprawa.
Isabel: Miałeś rację, że przyhamowałeś z Liz.
Max: Mówiłaś to już chyba z 10 razy.
Isabel: Po prostu tak bardzo się zaangażowaliście, wiesz przecież, że nie możemy się tak przywiązywać.
Max: Po prostu na chwilę o tym zapomniałem.
Isabel: Poradzisz sobie z tym?
[Tymczasem w kafejce Liz rozmawia z Marią o zerwaniu z Maxem. Liz czyści przy tym szklankę.]
Liz[do Marii.]: Zdecydowanie sobie z tym poradzę. W gruncie rzeczy czuję się świetnie, przecież zawsze byliśmy na to przygotowani, więc cieszę się, że oboje potrafimy stawić temu czoło.
[Liz cały czas czyści tą samą szklankę a zdaje się, że jest ona czysta, Maria widzi to.]
Maria: Ta szklanka jest czysta.
Liz: Jasne. Czasem człowieka trochę poniosą żądzę ale już mi przeszło.
Maria: Na pewno? Jakoś tak dziwnie szybko ci przeszło.
Liz: A po co mam oglądać się do tyłu.
[Liz sypie kawę do ekspresu.]
Maria: A więc nie cierpisz? Z mojej perspektywy to była raczej jego decyzja.
Liz: Wcale nie.
[I sypie, sypie tą kawę, Maria to znowu widzi.]
Liz: To znaczy tak.
[I sypie, sypie tej kawy.]
Liz: Z technicznego punktu widzenia to on skończył ale decyzja była obustronna, w 90 %.
Maria[do Liz.]: Wystarczy tej kawy.
[Max i Michael podążają szkolnymi korytarzami i rozmawiają.]
Michael[do Maxa.]: Użyłeś zdolności w obecności Matki?
Max: Panuje nad tym.
Michael: Mam nadzieje, [przechodzą obok Marii i Liz. Pewnie o nie mu chodziło.] bo co innego kizia I mizia a co innego dorośli. Pamiętaj dorośli to wróg.
Max: Dla ciebie każdy jest wrogiem.
Michael: Bo jest.
[Podchodzą do nich Liz i Maria.]
Liz[do Maxa.]: Cześć.
Michael[do Marii]: Cześć.
Maria[do Michaela.]: Tak, tak[Maria po tym idzie w jedną stronę a Michael w drugą.].
Max[do Liz.]: Jak tam?
Liz: Świetnie, naprawdę.
Max: To dobrze.
Liz: Dziś mecz, a my wszyscy siedzimy razem. Ale w końcu to tylko mecz. Pójdziemy tam, obejrzymy go a potem wyjdziemy. To chyba nic wielkiego.
Max: Zgadzam się.
Liz: To wcale nie musi od razu nic znaczyć.
[Grupa koszykarzy przechodzi obok nich, a w nich także Kyle. Wita się z Liz.]
[Tymczasem w domu Evansów Diane ogląda film z przeszłości jak Max i Isabel karmią ptaki. Nadchodzi Isabel.]
Isabel[do Mamy.]: Mamo, nie popadaj w melancholię.
Diane: Dobrze[wyłącza telewizor.], Max zawsze był taki zamknięty w sobie. Zawsze bardzo się kontrolował.
Isabel: Taki już jest.
Diane: I to mnie trochę martwi. Czemu jest taki skryty?
Isabel: Nie wiem.
Diane: Zauważyłaś coś niezwykłego w jego zachowaniu?
Isabel: Niby co?
Diane: Nie wie, coś czego nie była byś w stanie wytłumaczyć.
Isabel: Do czego prowadzisz?
Diane: Dajmy temu spokój. To pewnie jeszcze ten pożar. Nic mi nie jest. Biegnij na ten mecz. Już późno. [gdy Isabel chciała już wyjść i spojrzała się na nią jakby chciała spytać o co jej chodzi.] Sweter.
[Tymczasem na meczu koszykówki. Chealliderki kibicują dzielnie swoją drużynę.]
[Liz też kibicuje głośno na stojąco swoją drużynę, w której grał m. in. Kyle. Max jest trochę zdziwiony i patrzy się na Michaela.]
Maria:[gdy drużyna przeciwna miała piłkę.] Ci faceci.
[Drużyna Cometsów bo tak się nazywała trafiła do kosza.]
[Maria wstała i wrzasnęła dość głośno, wszyscy wokół się na nią zaczęli patrzeć.]
Maria: [chodziło o kibicowanie drużynie przeciwnej, mówiła to głównie do Michaela i Alexa.] Wycofuje to.
Michael[do Maxa, który siedział obok.]: Ludzie. Ekscytują się przerzuceniem piłki przez obręcz, śmieszne.
[Przychodzi Isabel na mecz z dwiema swoimi koleżankami, w miejsce gdzie siedział Alex.]
Isabel[do Alexa.]: Jest tam jakieś miejsce?
Alex: Jasne, przepraszam. Moglibyście się trochę przesunąć? [chciał zaimponować Isabel wyszukując jej miejsca.]Tak się cieszę, że zdecydowały się panie przyjść.
[Tymczasem Michael do znudzonej już meczem Marii]
Michael[do Marii]: Co słychać?
Maria: Świetnie.[po chwili do kolegi z tyłu, chciała być jak najdalej od Michaela]Eliot możemy zamienić się miejscami?[Maria się przesiadła z tyłu Michaela]
[Tymczasem zaniepokojona Isabel do Maxa]: Musimy porozmawiać.
[Idą w jakieś zaciszne miejsce(gdzie nikt nie będzie ich podsłuchiwał), wszystkiemu przygląda się Liz]
Isabel[trochę histerycznie do Maxa]: Mama coś wie.[Max nie wierzy] Dopytywała się, mówiła, że coś ukrywasz.[Max jest zaskoczony] Oglądała kasetę z gołębiami.
Max[próbuje znaleźć sensowne wytłumaczenie]: Zawsze to robi kiedy ojciec wyjeżdża.
Isabel: Tym razem jakby czegoś szukała. Musimy coś z tym zrobić.
Max: Co?
Isabel: Mieliśmy jej nie mówić ale
[podchodzi Michael do nich, Isabel nie kończy]
Michael: Ale co
? Jeśli się o tym dowie możemy pakować walizki. To tylko kwestia czasu.
Max[do Michaela, spogląda się przy tym na Isabel]: Spokojnie, nie powiemy jej[i odszedł].
[Tymczasem Liz dopinguje Kyla, który przebiegł obok niej z piłką i spojrzał się na nią, a tymczasem jeden z zawodników przeciwnej drużyny wziął mu piłkę i Kyle poślizgnął się nieszczęśliwie i jak później się okaże złamał nogę. Liz nie może uwierzyć, że to wszystko przez nią. Wszystkiemu przygląda się Max: Kylowi, który złamał akurat nogę i jest małe zamieszanie na boisku i pięknej Liz, która nadal nie może uwierzyć, że to przez nią. Max widzi jak Liz jest zaniepokojona stanem Kyla.]
[Akcja przenosi się do Crashdown, gdzie Max czeka na coś do zjedzenia przy ladzie i akurat zauważa Liz z ciastem.]
Max[do Liz]: Dowóz do domu?
Liz: Wiozę ciasto Kylowi.
[Max jest jakby zrozpaczony i zazdrosny.]
Liz: Złamał nogę, więc
Max: Przykre.
Liz: Czuję się trochę odpowiedzialna i
[Liz nie kończy]. Zresztą to w końcu tylko
[znowu nie kończy, robi to za nią Max.]
Max: Ciasto.
Liz: No właśnie. [po chwili] Na razie [i odeszła]
[Tymczasem akcja przenosi się do domu Evansów, do których przyszedł Szeryf Valenti a konkretnie do Diane.]
Diane[do Szeryfa]: Miło, że pan przyszedł. Dziś już mi dużo lepiej.
Valenti: Całe szczęście, że syn był w pobliżu.[Diane nalewa Szeryfowi kawę w tym momencie. Po chwili, gdy Diane usiadła.] To miły chłopak i wyjątkowy. Mam nadzieje, że sobie jakoś radzi. Ostatnio pewnie dziewczyny zawróciły mu nieco w głowie.[Diane jest zdziwiona.] Pamięta pani tę strzelaninę w kafeterii.
Diane[po chwili zastanowienia]: Co Max ma z nią wspólnego?
Valenti: Nigdy o tym nie wspominał?
Diane[po chwili.]: Czy w coś się wplątał?
Valenti: To pewnie plotki.
Diane: Bardzo się pan nim interesuje. Dlaczego? [Valenti wpada w lekkie zakłopotanie.] Jeśli jest zamieszany w jakieś
?[Diane nie kończy.]
Valenti: Pani Evans, nie przyszedłem tu pani ostrzegać. Chciałem się upewnić, że czuję się pani lepiej. Przywiozłem też broszurę dotyczącą bezpieczeństwa w domu. [Valenti wyjął jakąś ulotkę z munduru i pokazuje ją Diane.] Zakreśliłem fragmenty o pożarach z powodu rozlanego tłuszczu. Miłego dnia.
[Valenti odszedł a Diane zaczęła czytać broszurę.]
[Tymczasem w szkolnych warsztatach stolarskich Maria zdaje się mieć problemy z projektem szkolnym tzn. początkowo ze stojakiem na buty wg Michaela ale jak za chwilę się okaże to z pudełkiem na serwetki.]
[Całą sytuację obserwuje Michael z rogu warsztatu, po chwili podchodzi do Marii.]
Michael[do Marii]: Źle. Za mocno ściskasz.
Maria: Sama wiem jak ściskać.
Michael: Najwyraźniej nie wiesz.
Maria: Muszę to skończyć.[Lekkie zamieszanie gdyż Michael chcę wziąć deskę od Marii i pokazać jej jak się robi prawidłowo.] Na razie w ogóle mi nie idzie więc
Michael: Niezłe. [Chodziło mu o część projektu, którą wziął.]
Maria: Pewnie, prawdziwy ze mnie mistrz.
Michael: Poważnie. Po złożeniu możesz spokojnie trzymać tu buty.
Maria: Jakie znowu buty?
Michael[zdziwiony.]: Robisz stojak na buty?
Maria[wzięła mu swój projekt.]: Nie, pudełko na serwetki.
Michael[na pocieszenie Marii.]: Jak je już złożysz będzie ładne.
Maria: Chciałeś czegoś?
Michael: Podszedłem się przywitać ale najwyraźniej to był błąd. Więcej nie podejdę.[Michael chcę już odejść.] Cześć.
Maria: Pewnie uciekaj.
Michael: Co do diabła się z tobą dzieje? Co ja takiego zrobiłem?
Maria: Nic, w tym właśnie kłopot. [po chwili Michael podchodzi do Marii.]Uratowaliśmy cię. Leżałeś umierający, pocąc się z ponad 40-stopniową gorączką. Mogłam mieć to gdzieś ale nie miałam. Pomagałam wieźć twoje wielkie, spocone ciało do rezerwatu paprząc sobie ubranie i martwiąc się. Naprawdę myślałam, że z tego nie wyjdziesz. Dla ciebie stanęłam nad przepaścią a ty uścisnąłeś Maxa i Isabel. [po chwili.]Czy w ogóle miałeś zamiar mi podziękować?
Michael[po chwili.]: Dziękuje.
Maria: Za późno staruszku.
[Maria po wymówieniu tego słowa odchodzi.]
[Tymczasem Liz puka do mieszkania Valentich, gdzie Kyle oglądał akurat telewizję na kanapie.]
Kyle[słysząc, że ktoś puka.]: Otwarte.[Kyle patrzy kto wchodzi i po chwili widząc, że to Liz.] A to ty.
Liz: Wiem jak bardzo lubisz to ciasto kiedy siedzisz w kafeterii. Pomyślałam więc, że ci je przyniosę. [Liz kładzie ciasto na stole i przygląda się Kylowi, śmiejąc się do niego.] Mam też notatki ze szkoły. Niedługo test z etyki.[podała mu notatki a Kyle je przegląda.] [po chwili namysłu.]Naprawdę jest mi przykro z powodu tego co się stało.
Kyle: Nie chce teraz o tym rozmawiać.
Liz: W porządku. Na razie.
[Liz jest w połowie drogi do drzwi i ogląda się z powrotem na Kyla, gdyż chciała zobaczyć czy się obejrzy za nią. Ten ani drgnął dopóki, kiedy wyszła.]
[Tymczasem jest już późno w nocy - Dom Evansów, Max zamalowuje ślady na suficie pozostawione po pożarze. Wchodzi Diane do kuchni.]
Diane[Do Maxa, który stał na drabinie.]:Nie musiałeś tego robić.
Max: To żaden kłopot. Czemu nie śpisz?
Diane: Nie mogłam.[po chwili.] To mogło się źle skończyć. Dobrze, że byłeś przy mnie. [Max schodzi z drabiny.]
Max: Jeszcze trochę i nabawisz mnie kompleksów.
Diane: Opowiedz jeszcze raz, jak to zrobiłeś?[Max trochę zdziwiony i zakłopotany.] Zobaczyłeś płomienie i co
?
Max: Podbiegłem do garnka i wylałem całą zawartość. I tyle.
Diane[do Maxa, który chciał już zdaje się odejść.]: To był płonący tłuszcz.[Max odwraca się.] Był tu dziś Szeryf i dał mi tę broszurę. Piszą tu, że płonącego tłuszczu nie można gasić wodą, woda go tylko podsyca. [po chwili.] Co ty zrobiłeś?
[Tymczasem na szczęście wchodzi Isabel do kuchni.]
Isabel: Jestem, usłyszałam wasze głosy. Co robicie?
[Max i Isabel pojechali pogadać w jakieś zaciszne miejsce.]
Isabel[mocno zdenerwowana.]:Jeśli nic z tym nie zrobimy Valenti będzie ciągle będzie ją podjudzał.
Max: Żadne z nich nic nie wie.
Isabel: Ale oboje wiedzą, że coś tu nie gra. Nie możemy stać z założonymi rękami.
Max: Wcale nie stoję.
Isabel: To poważny problem, musimy coś zrobić.
Max: Co?!?
Isabel: Powiedzieć jej prawdę. Rozumiem ciebie i Michaela ale ja zawsze chciałam jej powiedzieć.
Max[lekko zdenerwowany.]: Wiem co czujesz.
Isabel: Nie sądzę. [po chwili.] Jestem jej córką. Między matką a córką wytwarza się szczególna więź. Nie widzisz tego? My tego przed nią nie ukrywamy, my ją okłamujemy. Nie wiem jak długo to wytrzymam.
Max: Odbierając jej oparcie w rodzinie zniszczymy ją.
Isabel: Może właśnie to nas zbliży.
Max: Nie sądzę.
Isabel: Chcesz powiedzieć, że gdybyśmy powiedzieli jej prawdę przestała by nas kochać?
Max: Nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.
[Max chciał już odejść.]
Isabel[do Maxa.]:To nie jest tylko twoja decyzja
Max: Wiem.
Isabel: Na pewno?
[Tymczasem rankiem Isabel testuje oczywiście przy użyciu swoich sił różne odcienie szminki na ustach. Wchodzi do niej Diane.]
Isabel: Ale mnie przestraszyłaś.
Diane: Wybacz, nie miałam zamiaru.[po chwili, ściskając ją lekko.] Powiedz mi co pamiętasz? Nigdy o tym za wiele nie rozmawiałyśmy, o waszym życiu przed pojawieniem się nas.
Isabel: Nie pamiętam zbyt wiele.
Diane: Już to mówiłaś i zawsze się z tym godziłam ale mieliście po 6 lat, musicie pamiętać coś jeszcze.
Isabel[po chwili gdy wzięła swoje książki i chyba już chciała iść do szkoły.]: Pamiętam sierociniec a najlepiej dzień, w którym ty i tata przyjechaliście po nas. Miałaś na sobie ten żółty sweter. Pomyślałam, że wygląda jak słońce, że ty jesteś jak słońce. [po chwili widząc, że matka nie jest usatysfakcjonowana odpowiedzią.] Nie wiem czy to zrozumiesz ale w dniu, w którym nas stamtąd zabraliście zaczęło się nasze życie. [Po chwili Isabel podeszła do matki i ukochała ją.]
[Tymczasem Maria siedzi na dworze przy stole i nie może poradzić sobie ze swoim projektem, podchodzi do niej Michael.]
Michael: Ciekawe.
Maria: Co?[myślała, że Michael mówi o jej projekcie.]
Michael: Całe to przepraszanie. Wiesz o co chodzi?
Maria: No, o co?
Michael: Zaraz ci powiem. To taktyka. Chcesz żebym myślał, że coś ci zawdzięczam ale wiedz, że nikomu nic nie zawdzięczam.
Maria: Powinieneś natychmiast zacząć się leczyć.
[Michael wziął projekt Marii i schował pod stół, chciał go ukończyć przy pomocy swoich sił.]
Maria: Co robisz?
Michael: Naprawie to pudło i będzie po długu.[po chwili.] Jaki chcesz kolor? Zielony? Niebieski?
[Była lekka szarpanina bo Maria chciała wyrwać Michaelowi swój projekt a przy tym całym zamieszaniu zepsuł się. Wszystkiemu przyglądają się inni uczniowie.]
Maria: Pięknie.
Michael[zdenerwowany.]: O co ci chodzi?
Maria: Są problemy, których nie rozwiążesz machnięciem nad nimi ręką. Dlaczego nie potrafisz wydusić z siebie słowa podziękowania jak normalnym człowiek? A może właśnie w tym kłopot.
[Maria wzięła swój połamany projekt i odeszła od Michaela.]
[Tymczasem w Crashdown Liz obsługuje stolik i widzi jak Kyle wchodzi o kulach.]
Kyle[do Liz.]: Przemyślałem to.
Liz: Co?
Kyle: Obwiniasz się.
Liz: O czym ty mówisz?
Kyle: To ciasto, notatki. Czujesz się odpowiedzialna za to co się stało.[Kyle siada przy stoliku.]
Liz: Nie.[po chwili.] Nie czuje się odpowiedzialna.
Kyle: Nie będę mógł grać do końca sezonu.
Liz: Tak mi przykro.[Liz siada do niego.]No dobrze przyznaje. Trochę się czuje odpowiedzialna. Wiem ile znaczy dla ciebie koszykówka. Posłuchaj wiem jak to jest kiedy ktoś z tobą zrywa i chce powiedzieć, że jest mi naprawdę bardzo przykro, że tak to się skończyło, i że nie będziesz mógł grać do końca sezonu.
Kyle: To tylko dwa tygodnie. Powiedziałem to żeby zdobyć punkty.[po chwili.] A co do tamtego, chce powiedzieć, że ty byłaś ze mną szczera, powiedziałaś, że to koniec. A to ja nie chciałem przyjąć tego do wiadomości.
Liz[przysłuchiwała się bacznie Kylowi.]: Zaraz
Czy ty mnie właśnie przepraszasz?
Kyle: Tak jakby. [Liz jest zaskoczona.]
Liz: Nie znałam cię od tej strony.
Kyle: Ja siebie też nie.
Liz: Więc co się zmieniło?
Kyle: Leżałem tak i rozmyślałem przez 2 ostatnie dni, potem puścili ten serial o Sallym Jessiem, pozwolił mi spojrzeć na to z innej perspektywy. Pomyślałem, że było by wspaniale gdybyśmy mogli zostać przyjaciółmi.
Liz[trochę zaskoczona.]: Oczywiście.
Kyle[po chwili.]: To dobrze.[chwyta menu.] Co z tym lunchem? Chętnie bym zjadł coś mocno kalorycznego i pełnego cholesterolu bez żadnej wartości odżywczej.
Liz: Na tej stronie znajdziesz wszystko co tłuste.[pokazuje na menu.]
[Tymczasem Max chciał wejść do Crashdown ale speszył się kiedy zobaczył Liz i Kyla zaprzyjaźniających się powoli.]
[Tymczasem na Komisariacie Diane Evans przyszła na zaproszenie Szeryfa Valentiego.]
Valenti: Dziękuje, że pani przyszła.
Diane: Sprawa jest chyba dość poważna.
Valenti: Powinna pani coś zobaczyć.[daje jej jakieś akta.]To opis tego wypadku w kafeterii.
[Diane przegląda go z zaciekawieniem.]
Diane[po chwili.]: Był tam Max?
Valenti: Widziało go kilka osób.
Diane[po przeczytaniu kilku wersów.]: Uciekł? Czemuż miałby
?
Valenti: Właśnie o to chodzi. Nie było chyba żadnego powodu do ucieczki. Na następnej stronie spisałem zeznanie dwójki turystów, którzy zgodnie twierdzili, że kelnerka została postrzelona w żołądek.
Diane[po chwili milczenia.]: Liz Parker?
Valenti: Tak. Twierdzili także, że ktoś do niej podbiegł schylił się wyciągnął rękę i uleczył ją.
Diane: Chce mi pan wmówić, że mój syn ma jakieś niezwykłe zdolności?
Valenti: Uznałem, że powinna to pani zobaczyć.
[Tymczasem w domu Evansów Max słucha w pokoju Counting Crows, kiedy ścisza muzykę słyszy jakby jego matka oglądała zdarzenie z młodości - to samo, chodziło tu o uleczenie ptaka.]
Max[do matki, która oglądała film.]: Znów nie możesz spać?
Diane: Chce ci coś pokazać.[nastawia kasetę, gdy Max podchodzi do niej i siada obok niej.] To.
Młody Max[oczywiście chodzi tu o scenę z kasety, którą razem oglądają.]: Mamo! Ten ptaszek jest ranny.
Młoda Diane[do Maxa.]: Nie ruszaj go. Może być chory. Ma chyba złamane skrzydło. Połóż go spowrotem.[Młody Max chwyta ptaka w ręce.][A Max ogląda wszystko z zaciekawieniem.][Młody Max wstaje z ptakiem i leczy mu skrzydło i ptak odlatuje.]
[Max się wzruszył. Kaseta się skończyła.]
Diane: Możesz mi pomóc? Powiesz mi jak to się stało? Gołąb miał złamane skrzydło a kiedy go dotknąłeś
odleciał.
Max[wstaje z lekka speszony.]: To było 10 lat temu.
Diane: To tylko jedno z wielu takich zdarzeń, wtedy ich nie rozumiałam, nie mogłam znaleźć odpowiedzi więc starałam się o tym nie myśleć. [po chwili.]Ale kiedy zdarzył się ten pożar
przypomniałam sobie na nowo.
Max: Dlaczego mi to robisz?
Diane: Nic ci nie robię.
Max: Owszem.
Diane: Chcę wiedzieć.
Max: Po co?
Max[zdenerwowany.]: Jeśli jesteś moją matką
przestań nas przesłuchiwać.
Diane: Chcę tylko o tym porozmawiać.
Max[chce już wyjść.]: Nie mogę.
Diane: Powiedz mi, proszę.
Max: Nie.
Diane: Dokąd idziesz.
Max: Wychodzę.
[Max wyszedł.]
[Max, Michael i Isabel spotykają się w specjalnym miejscu, gdzie chcą naradzić się co dalej zrobić. Było to nad jakimś jeziorkiem.]
Michael[do Maxa.]: Prawdziwy Doktor Dolittle z ciebie.
Max: Miałem wtedy 6 lat.
Michael: Co robimy?
Max[do Michaela, spoglądając się na Isabel.]: Zastanówmy się.
Michael: Jedno jest pewne. Musimy zniszczyć tę kasetę. Może nas oskarżyć.
Isabel[do Michaela.]: Co ty mówisz, to nasza matka.
Michael: Nie jest waszą matką. W żaden sposób nie jest z wami związana.
Isabel: Jest jedyną dorosłą osobą, której ufamy.
Michael[do Isabel.]: Chcesz jej powiedzieć?
Max: Nie chce.
Isabel[do Maxa.]: Czy mogę mówić za siebie? [po chwili.] Ktoś z dorosłych po naszej stronie mógłby nam pomóc.
Michael[zdenerwowany.]: Kiedy jej powiesz przestanie być po naszej stronie. Może was I kocha ale miłość bezwarunkowa nie istnieje.
Isabel[do Michaela.]: Może tego nie rozumiesz ale to jest bezwarunkowe.
Michael: Jesteś pewna?
Max[do Isabel.]: Nie powiemy jej.
Isabel[do Maxa.]: Przestań. Nie mów do mnie tym tonem.
Max: Jakim?
Isabel: Jakbyś to ty o wszystkim decydował.
Max: Wcale tak nie myślę. Michael ma rację, nie jest naszą matką.[po chwili, uspokoił się trochę.] Jesteśmy tu sami. Przestańmy w końcu udawać.
Isabel[do Maxa.]: Nie widzisz co się dzieje? Tracimy kontakt z własną matką. Ja jej potrzebuje.
Max[do Isabel, ostatecznie.]: Nie powiemy jej.
[Isabel odchodzi a Max rzuca do wody kamieniem ze zdenerwowania.]
[Tymczasem w szkole Maria otwiera swoją szafkę i znajduje tam piękny nowy stojak na serwetki{niebieski}, jest do niego również dopięta kartka z napisem: "Rękodzieło Michaela. Dzięki."]
[Nie da się ukryć, że Maria wzruszyła się trochę.]
[Michael czeka na Marię na korytarzu szkolnym aż wyjdzie z klasy.]
[Michael podchodzi do Marii.]
Michael: Dostałaś oceny?
Maria: Tak.
Michael: I co?
Maria: Zgodnie z przewidywaniami oblałam.[Michael nie wierzy.] Na pewno więc nie zostanę stolarzem.
Michael: Nie dostałaś mojego pudełka?
Maria: Dostałam.
Michael[z lekka zdenerwowany.]: Straciłem na to masę czasu. Było doskonale wymodelowane, miało sprężynkę zabezpieczającą.
Maria: To prawda.
Michael: Więc jak mogłaś oblać?
Maria: Bo nie oddałam twojego. [po chwili.]Zostawiłam je sobie. Dziękuje.[Michaela to najwyraźniej wzruszyło.]
[Maria zaczyna odchodzić.]
Michael: Muszę ci coś powiedzieć.[Maria podeszła.] Gdybym znowu zachorował nie pomagaj mi. Nie chcę mieć wobec nikogo długów wdzięczności. Muszę być twardy a w twojej obecności przestaje się tak czuć.
Maria[po chwili.]: A jak się czujesz?
Michael: Nie wiem, zmieszany.
Maria: Jak człowiek?
Michael[po chwili.]: Tak, a właśnie tego chcę uniknąć.
[Max widzi Liz w Crashdown jak wkłada krzesła na stolik i puka delikatnie. Liz podchodzi i otwiera mu drzwi i Max wchodzi.]
Liz: Co się dzieje?
Max: Nic, w porządku?
Liz: Tak.[po chwili.] A u ciebie?
Max: Też. Chce tylko żebyś wiedziała, że
nie musisz się krępować jeśli chcesz wrócić do Kyla.[Liz jest zdziwiona.] Widziałem was razem w kafeterii.
Liz[też po chwili.]: Po pierwsze bardziej błędnych wniosków nie mogłeś już chyba wyciągnąć, a po drugie nawet gdyby nie potrzebowałabym twojego pozwolenia.
Max[trochę zdenerwowany.]: Wychodzę. Mówisz jak Isabel.[Liz chce go powstrzymać przed wyjściem.]
Liz: Dlaczego?
Max: Mówi, że za wszystkich podejmuje decyzję.
Liz: Niestety ona ma rację.
Max[z rykiem.]: Jestem jaki jestem. Wiele się dzieje i staram się nad wszystkim panować.
Liz: Wiesz w czym kłopot? Za dużo bierzesz na swoje barki. Może powinieneś bardziej zaufać ludziom wokół siebie.
[Następnego dnia widzimy panią Evans siedzącą w parku na ławce i Maxa, który podchodzi do niej.]
Max[do matki.]: Wiedziałem, że cię tu znajdę.
Diane: Usiądź. Cieszę się, że przyszedłeś. Chciałam z tobą porozmawiać o czymś, o czym nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy. [po chwili.] Zastanawiałeś się nad odnalezieniem swoich prawdziwych rodziców? Bo ja tak. Może to jest powód, dla którego nie możesz ze mną rozmawiać. Może ja i twój ojciec ci nie wystarczamy?
Max: Nie sądzę żebyśmy kiedykolwiek mogli ich odnaleźć, może i przyniosłoby nam jakieś odpowiedzi ale nigdy nie myśl, że mi nie wystarczasz. Bez ciebie nie wiem co by się ze mną działo.
Diane: Bez względu na to kim jesteś nie odwrócę się od ciebie. Jesteś moim synem i kocham cię, Rozumiesz?
Max: Tak
Diane: Więc dlaczego nie możesz mi powiedzieć?
[Max podnosi swoją kurtkę, którą miał pod pachą i wyjmuje z pod niej coś w papierze.]
Max: To dla ciebie. Wybacz opakowanie.
Diane: Twój domek.
Max: Pamiętam kilka pierwszych nocy w naszym domu, nienawidziłem go. Isabel czuła inaczej, kiedy zobaczyła ciebie i Tatę od razu wiedziała, że jest w domu. A ja siedziałem w łóżku i płakałem.
Diane: Bo chciałeś wracać do domu.
Max[po chwili.]: A potem dałaś mi ten domek. Powiedziałaś, że jest zaczarowany, że jeśli bardzo będę chciał zabierze mnie do domu. Ale nigdy mnie tam nie zabrał, bo nie wiem czym jest dom, nie pamiętam. I jeśli nie możesz się z tym pogodzić zrozumiem. Mogę odejść.
Diane: Odejść? Max
Max: Proszę cię mamo nigdy więcej mnie o to nie pytaj. To nic złego. Zaufaj mi. Jesteś moja matką. Proszę.
[Max uściskał matkę i prawie się rozpłakał, może jedna łezka mu poleciała.]
[Tymczasem Isabel czeka na Maxa w umówionym miejscu{tam gdzie byli wtedy z Michaelem, nad jeziorkiem}]
Max: Chyba się pokłóciliśmy?[po chwili.] To było ciekawe. Wybacz.
Isabel[po chwili.]: Rozmawiałeś z nią?
Max: Tak.[po chwili.] Będzie dobrze.
Isabel: Powiedziałeś?
Max: Nie.
[Isabel zaczyna płakać delikatnie i wyciera sobie łzy.]
Isabel: Przepraszam. Tak bardzo chciałam jej powiedzieć. Tak bardzo
Max: Wiem. Ale mamy siebie. Wszystko będzie dobrze.
[Odcinek kończy się tym jak Isabel płaczę w ramionach Maxa, Maxa przytula się z nią, żeby ją pocieszyć.]
[Koniec odcinka.]
|