TO HAVE AND TO HOLD - TRANSKRYPT POLSKI [3 dni, 6 godzin i 24 minuty do ślubu]
[budzik dzwoni]
[budzik przestaje dzwonić]
ISABEL: Muszę iść.
[Isabel przyjeżdża pod Crashdown]
MARIA: Dzień dobry.
ISABEL: Czy wy nie otwieracie o 6:30? Jest 6:42. Będę potrzebować makową bagietkę, krem serowy, Tabasco i mnóstwo kawy. O mój Boże gdzie jest ten numer telefonu?
ISABEL: Cześć! Czy to drukarnia Zippy w Dallas? Nazywam się Isabel Evans. W zeszłym tygodniu zamówiłam 150 zaproszeń ślubnych. Tak, cóż miały być dostarczone na wczoraj. Więc gdzie one są? Posłuchaj koleś, twoje problemy z pracą nie są moimi problemami. Jak się nazywasz? W porządku Ed, chciałabym rozmawiać z twoim kierownikiem.
[jest już noc i Crashdown jest zamykane]
MARIA: Dobranoc.
ISABEL: Zamówiłam kwiatowe dekoracje 3 dni temu. nadal ich potrzebuję tu na piątek. Nie, nie chcę zwrotu pieniędzy, chcę je mieć tu na czas je albo.. Wierz mi nie chcesz wiedzieć co to znaczy. Kwiaty. Piątek. Albo..
LIZ: Jeszcze ciasta?
ISABEL: Nie Liz, dziękuję. Przepraszam, ze byłam taką jędzą dzisiaj.
LIZ: Nie martw się tym. Nie wiem jak ja bym się zachowywała na 3 dni przed swoim ślubem.
MARIA: A ja to co mam powiedzieć? Wyobraźcie sobie ten stres związany z poślubieniem Michael'a.
LIZ: Cóż, znaczy się jesteś? Denerwujesz się tym? Nie weselem, ale no wiesz, ślubem? To na całe życie.
ISABEL: Szczerze, nie.
MARIA: Jesteś tego pewna?
ISABEL: Chyba jestem.
MARIA: Hmmm. Naprawdę cię podziwiam.
ISABEL: Dzięki.
MARIA: To znaczy, jestem totalnie zakochana w tym fantastycznym facecie, ale poślubić go? Proszę...
LIZ: O Boże wiem. Możecie sobie wyobrazić? A co by było gdybym musiała poślubić Max'a?
[głosy Liz i Marii oddalają się. Isabel widzi samą siebie stojącą niedaleko olbrzymiego okna z zasłonami wydymanymi przez wiatr. Mężczyzna podchodzi do niej i zaczynają się całować. Nagle budzi się]
LIZ: Dobrze się czujesz?
ISABEL: Tak, dobrze.....świetnie.
[Kyle ogląda zepsuty autobus w warsztacie]
KARTER: No i? No i? No dalej chcę odpowiedzi.
KYLE: Nadal szukam.
KARTER: Nie mówię do ciebie. Halo? Mówię do ciebie Phil. Upewnij się czy *** będzie otwarta dla nas w sobotę. Taa, no to dowiedz się. Ok, więc jak się umawiamy? Halo? mówię do ciebie Gomer. Co jest nie tak z autobusem?
KYLE: Cóż panie Karter.....
KARTER: Nie, nie, nie. Żaden pan, żadnego nazwiska, tylko Karter, z "k"
KYLE: Ok, posłuchaj jeszcze nie wiem w czym problem więc może byś z zespołem poszedł na małą filiżankę kawy i wrócił za jedną, dwie godziny?
KARTER: Świetnie utknęliśmy na 2 godziny w jakiejś szczurzej dziurze Ruston w New Mexico.
KYLE: Roswell.
KARTER: Nie mówię do ciebie. Niech KZAB wie, że musimy przesunąć wywiad. Taaa...chwila, z kim ja rozmawiam?
[Isabel przychodzi pogadać z Kyle'm]
ISABEL: Hej, masz minutkę?
KYLE: Mam tyle czasu ile potrzebujesz.
ISABEL: Sama już nie wiem. To był najdziwniejszy sen. To byłam jakby ja ale nie ja. Ohhh dzięki. Tak jakbym nie miała kontroli nad tym co mówię i robię, jakbym to nie była ja, ale........to byłam ja.
KYLE: Taa, no wiesz, mówią, że powinno się zapisać sny zaraz po przebudzeniu.
ISABEL: Sama już nie wiem. Wszystko wydawało się takie realne, uhmm.....niebezpieczne.Ale drżałam przez to, przez tego mężczyznę, tego znajomego mężczyznę. To było całkiem erotyczne. To znaczy.......Nie mów nikomu....ale gdy obudziłam się w Crashdown, byłam taka zawiedziona że dosłownie musiałam wziąść zimny prysznic.
KYLE: To bardzo obrazowe.
ISABEL: Zamknij się.
KYLE: Posłuchaj, nie daj się temu, nie.. znaczy się naprawdę nie uważasz, że to jest typowy przypadek zdenerwowania przed ślubem?
ISABEL: Zdenerwowanie? Na pewno żartujesz sobie.
KYLE: Nie i nie nazywaj mnie Shirley.
Shirley.
[dzwoni telefon]
ISABEL: Spędzamy ze sobą za dużo czasu.
ISABEL: Co? Czyś ty oszalał?
KYLE: ***
ISABEL: Ok, dzięki Kyle.Nie, nie zmienię daty, nie ma mowy.
KYLE: Boże. Nie cierpię telefonów komórkowych.
ISABEL: Nie rozumiem. Jak możesz prowadzić interesy w ten sposób? Przyjąłeś zamówienie, przyjąłeś zaliczkę.
[Pan i Pani Evans idą ulicą]
PANI EVANS: Isabel.
ISABEL: Cześć.
PANI EVANS: Jak...jak się masz?
ISABEL: Świetnie.
PANI EVANS: Kochanie poczekaj. Wiem, że cierpisz, że jesteś zła i rozumiemy to, ale.....
PAN EVANS: Ale musisz zrozumieć, że powody dla których nie przyjdziemy to nie to że cię nie kochamy
PANI EVANS: Oczywiście, ze nie...Ale nie możemy tego pochwalać. To jest.....
[Isabel odwraca się od rodziców i odchodzi]
ISABEL: Posłuchajcie mnie. To jest mój ślub i nikt mi go nie schrzani! Nikt!
[Isabel i Max rozmawiają w parku]
ISABEL: Więc jak było w Los Angeles?
MAX: Nie całkiem tak jak się spodziewałem. Jak.....jak się czujesz?
ISABEL: Pod presją. 2 dni, no wiesz.
MAX: Tak.
ISABEL: Powiedz to wreszcie Max . Nie chcesz by wyszła za Jesse'go. W porządku. Uwierz mi, ludzie nie skakali z radości gdy się o tym dowiedzieli.
MAX: Wszyscy byli lekko zdziwieni. To nie tak, że nie lubimy Jesse'go.
ISABEL: To przez to, że nie znacie Jesse'go, to tak nagle wyszło.To przez to, ze nie chcesz bym popełniła błąd, którego bym potem żałowała do końca życia. Wiem. Słyszałam to już.
MAX: Nie uważasz, że musi być powód dla którego wszyscy ci mówią to samo......jakby może mieli rację?
ISABEL: Albo ty mógłbyś mi zaufać. Chciałabym wierzyć, że moja rodzina znajdzie jakiś sposób by być tam dla mnie.
MAX: Wiesz, że będziemy.
ISABEL: Nie, nie wiem.Mama i tata nie przyjdą na mój ślub. Moi rodzice nie przyjdą na mój ślub. Potrafię to powiedzieć ale nie mogę w to jakoś uwierzyć.
MAX: Przykro mi, nie wiedziałem.
ISABEL: To nie ważne. Jedyne co się liczy to to, że wiem iż Jesse jest tym jedynym.
[Jesse podchodzi do Max'a i Isabel]
JESSE: Hej!
MAX: Co to jest?
ISABEL: Oh to jest spotkanie.
JESSE: Hej Max.
MAX: Hej.
JESSE: Hej co jest?
ISABEL: Cóż pomyślałam, że pozwolę ci zapytać kochanie. Tradycja.
JESSE: Racja. Uhmmm wiem, że nie znamy się zbyt dobrze na razie.....Ale skoro mamy zostać rodziną właściwie Isabel i ja pomyśleliśmy, że może powinniśmy zacząć wszystko od właściwej strony pytając cię czy mógłbyś......czy zostałbyś moim drużbą?
MAX: Twoim....drużbą?
JESSE: Tak, cóż co ty na to Max?
MAX: Ok. Jasne....będę zaszczycony.
ISABEL: Wspaniale!
[Max i Michael rozmawiają]
MAX: Najpierw potrzebujemy próbki jego krwi. Upewnić się że nie jest kosmitą.
MICHAEL: O tak, to będzie proste.
MAX: Wtedy sprawdzimy jego przeszłość, pogadamy z jego rodziną, z przyjaciómi, spróbujemy dowiedzieć się wszystkiego o tym gościu. Isabel nie może się o tym dowiedzieć. Już się czuje porzucona przez własną rodzinę. Jeśli się dowie, że siedzę w tym......
MICHAEL: Max ciebie w tym nie będzie.
MAX: Wiem, wiem, ale..... teraz głupio się zgodziłem być jego drużbą, więc nie może się o tym dowiedzieć. Dopóki nie znajdę czegoś konkretnego na Jesse'go.
[scena wraca do rozmawiających Jesse'go i Isabel]
JESSE: Magruder dzwonił dziś po południu i powiedział, że wciąż jest szansa abyśmy wynajęli tą salę w gospodzie, ale nie może potwierdzić tego dopóki nie zostanie to oficjalnie odwołane.
ISABEL: Jesse jesteś tego pewnien? Żadnych zimnych stóp czy ostatnich motylków?
JESSE: Tak jestem pewien. Nie sądzę abym kiedykolwiek był czegoś tak pewien.
ISABEL: Ok, to dobrze.
JESSE: A ty jesteś pewna?
ISABEL: Tak jestem. Nic nie przeszkodzi temu ślubowi. Nic.
[głęboki oddech]
ISABEL: A teraz muszę się spotkać z nowym fotografem. Pa.
JESSE: Hej poczekaj chwilkę. Coś jest nie tak, widzę to.
ISABEL: Nie to po prostu....ostatnie przygotowania do ślubu, to wszystko.
JESSE: Cóż, nie przesiedź całej nocy zamartwiając się tym wszystkim.
ISABEL: Nie martw się, nie będę.
[Isabel kładzie się do łóżka i śni o mężczyźnie, którego widziała we wcześniejszej wizji]
ISABEL: Zgadzasz się na to?
KIVAR: A ty potrzebujesz mojej zgody?
ISABEL: Nie.
KIVAR: Czy twój mąż lubi tę twarz?
ISABEL: On nie jest moim mężem.
KIVAR: Nie poślubisz go.
ISABEL: Nie powstrzymasz mnie.
KIVAR: Sama się powstrzymasz. Zawsze będziesz moja.
[Następny dzień w Crashdown - 1 dzień, 5 godzin do ślubu]
MARIA: Dzień dobry.
[Maria jest zdziwiona nieobecnością Isabel]
[isabel siedzi na łóżku, przyglądając się rysunkowi, który zrobiła kiedy Maria puka]
ISABEL: Cześć.
MARIA: Cześć.
MARIA: Wszystko w porządku?
ISABEL: Tak, jasne.
MARIA: Uhmmm Liz i ja trochę się martwiłyśmy, że nie pokazałaś się więc kiedy wzięłam przerwę pomyślałam, że wpadnę i zobaczę ja idą przygotowania do ślubu.
ISABEL: O mój Boże która jest godzina? Jaki mamy dzień?
MARIA: Sobota, 11:30.
ISABEL: Boże, o mój Boże. Maria jestem naprawdę spóźniona. Miałam być w pawilonie godzinę temu żeby spotkać się z kwiaciarką i..... i muszę odebrać wasze suknie w tej chwili. W tej chwili muszę to właśnie zrobić. Miałam to zrobić naprawdę bardzo dawno temu. Właściwie gdybym miała więcej czasu, właściwie mam.....zarezerwować zajazd....albo oddadzą go komuś innemu. Jezu.
MARIA: Nie, nie, nie. Jest ok.
ISABEL: O mój Boże. Muszę....
MARIA: Usiądź, usiądź, nie martw się o to. Po prostu....nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci. Obiecuję ci, że ci pomogę, ok?
ISABEL: Pomożesz mi?
ISABEL: Dziękuję ci. Dzięki Maria. Ok, ok.... Możesz zacząć z uhmm.....Wiesz co, możesz zacząć ze wszystkim. Muszę iść.
MARIA: Poczekaj, musisz iść?
ISABEL: Tak, muszę lecieć. Uhmm, dziękuję ci tak bardzo Maria.
[Liz i Maria przygotowują plan wesela]
LIZ: To nie jest podobne do Isabel. Coś musiało się stać.
MARIA: Trudno się z tym nie zgodzić, ale wiesz co? Ślub jest jutro a tym czym miałam się zająć w pierwszej kolejności to są miliony rzeczy, które miały być gotowe na wczoraj więc tak o tym myślę. Powinnyśmy przeskoczyć do dzisiejszych planów i przejąć kontrolę nad sytuacją....
LIZ: ....albo możemy się cofnąć i pozwolić by wszystko się rozpadło.
MARIA: Dokładnie.
LIZ: Więc co jest najbardziej konieczne?
MARIA: Uhmm moja suknia, twoja suknia, jej suknia w takiej kolejności.
LIZ: Moja suknia i twoja suknia.
MARIA: Pozwól, że pokażę ci co wybrała dla nas.
[Liz ma zszokowaną minę gdy ogląda zdjęcie]
[Max i Jesse przymierzają smokingi a Michael kręci się w pobliżu]
JESSE: Nie. Nie sądzę żebym mógł zrobić ten ***. Spróbujmy z ***.
MICHAEL: Hej Jesse.
JESSE: Hej.
MICHAEL: Uh gratulacje. Wszystkiego najlepszego, naprawdę masz wspaniałą dziewczynę.
JESSE: Dzięki, uhm....Michael. Poznaliśmy się w......
MICHAEL: Utah, racja.
JESSE: No właśnie. Kiepski jestem do imion.
MICHAEL: Oh nie przejmuj się tym. Więc za 25 godzin.....Musisz się denerwować.
JESSE: Oh, no wiesz.
MICHAEL: Oh to ciekawe stwierdzenie.
JESSE: Dzięki.
MICHAEL: Więc Max powiedział mi, ze jesteś tutejszy.
JESSE: Tak urodzony i wychowany.
MICHAEL: A potem pojechałeś do Harvard'u.
JESSE:Tak. Najpierw jednak pracowałem u Cornell'a.
MAX: To jest w uhmm w stanie Nowy York, prawda? Dlaczego tak daleko?
JESSE: Z kilku powodów. Stypendium było jednym z nich. Ale najbardziej chciałem wyrwać się z New Mexcico.
MICHAEL: Tak, mogę sobie to wyobrazić. Kłopoty rodzinne, prawda?
JESSE: Nie, nie, nic takiego. Uhm to raczej to niespokojne uczucie, no wiesz. Po prostu nieprzeparte pragnienie żeby zobaczyć coś poza pustynią.
MICHAEL: Tak, znam to uczucie. Umrę jeśli się stąd nie wydostanę. Opowiedz mi o Cornell'u. Jak tam było?
JESSE: Oh było pięknie. Siadywałem na wzgórzu i oglądałem jezioro Cayuga. Jest tam mnóstwo miejsc do uprawiania wędrówek , lasy są wspaniałe.
[czas upływa a Michael i Max nadal wałkują Jesse'go]
JESSE: Tak czy inaczej nie dokonałem *** prawniczego, więc wiedziałem ze nie będę pracownikiem Sądu Najwyższego.
MICHAEL: Nie oczywiście, że nie.
MAX: Chwila, czy możemy się cofnąć? Powiedziałeś, że wynająłeś mieszkanie pomiędzy 2 a 3 rokiem na Harvard'zie. Dlaczego się wyprowadziłeś?
JESSE: Co wy chłopaki, przesłuchujecie mnie czy co?
MAX: To tylko z ciekawości. No wiesz....małomiasteczkowi chłopcy chętni usłyszeć co się dzieje na świecie.
MICHAEL: Wow to było ostre.
MAX: To znaczy byłeś w tych wszystkich miejscach, w których my nie byliśmy, więc....
JESSE: Racja. to prawda. Rozumiem.
MAX: Roswell jest Roswell.
JESSE: Taa, możesz to powtórzyć jeszcze raz.
[Michael wpina szpilkę do rękawa marynarki]
MICHAEL: Tu, tu. Spróbuj ten.
MAX: Nic ci nie jest?
JESSE: Szpilka jest ciągle w marynarce.
[Michael
MICHAEL: Oh tak mi przykro.Oh Max musimy iść, ponieważ musimy zrobić tą rzecz, którą musimy zrobić.
MAX: Tak, tak, przykro mi.
MICHAEL: Yeah, fajnie się z tobą rozmawiało.
JESSE: Z wami też.
MICHAEL: Powodzenia.
JESSE: Dzięki. W porządku Max. Dzięki chłopaki.
[Michael patrzy przez mikroskop na krew, podczas rozmowy z Maxem przez telefon]
MICHAEL: Mam złą wiadomość Maxwell. Jesse Ramirez jest......Ta-da! człowiekiem. Yeah, ładne czerwone krwinki. Nie zielone.
[ktoś puka do drzwi]
MICHAEL: Muszę kończyć.
[pukanie się powtarza]
MICHAEL: W porządku. Idę. Idę.
[Michael otwiera drzwi i widzi zdenerwowaną Isabel]
ISABEL: Michael mam kłopoty. Możemy wszyscy mieć kłopoty. Gdzieś tam jest obcy i ściga mnie.
MICHAEL: Wiesz co, to może być tylko sen Isabel. Jesteś pod wielką presją, masz wiele zmartwień. A co jest takiego dziwnego w śnieniu o kosmicie?
ISABEL: Nie, to jest obcy, który......który mnie zna, który jest mi bliski, to znaczy co jeśli jest dobry?
ISABEL: Co jeśli to jest....
MICHAEL: Kto?
ISABEL: Kivar. Co jeśli to jest Kivar?
MICHAEL: A co z tego jeśli to on? To nadal może być tylko sen. Zastanów się nad tym przez chwilę. Kto to jest ten Kivar? Jest osobą, z którą miałaś romans...
ISABEL: Nie to nie byłam ja. To była inna osoba.
MICHAEL: To byłaś ty na innej planecie, ok? I jak to się wszystko skończyło? Przez ciebie wszyscy zginęliśmy.
ISABEL: To wcale nie pomaga.
MICHAEL: Ponieważ nie słuchasz. Nie widzisz co się dzieje? To był tylko sen Isabel! Twoja podświadomość podsuwa ci te obrazy, mam na myśli winę. Czujesz się winna temu ,co stało się tam.
ISABEL: Ja nawet nie wiem co wtedy zrobiłam. To znaczy jedynie co wiem to to, że zdradziłam ciebie, Max'a i całą moją rodzinę dla tego....tego Kivar'a. Boże dlaczego? Co jest ze mną nie tak? kto robi coś takiego? Cop jeśli zdradzę Jesse'go tak jak zdradziłam was?
MICHAEL: Hej, hej siadaj. Nikt z nas nie wie co się stało w tamtym życiu. Jedyne co wiemy na pewno to to kim jesteśmy w tym życiu. A w tym życiu jesteś Isabel, a Isabel nie jest osobą, która mogłaby zdradzić swojego męża.
ISABEL: A co jeśli to nie sen? Co jeśli Kivar na prawdę stara się ze mną skontaktować?
MICHAEL: No i co z tego? Kivar'a tu nie ma. Jest gdzieś tam daleko na innej planecie. Nawet jeśli stara się z tobą skontaktować to poradzimy sobie z tym.
ISABEL: Ok, tak, ok.
MICHAEL: Dobrze.
ISABEL: Co to jest?
MICHAEL: Uhm szkolny projekt.
ISABEL: Hmmm. Czyja to krew? Czy to jest krew Jesse'go? Sprawdzasz jego krew?
MICHAEL: I przeszedł! Ponieważ wiedziałem, że przejdzie. Mówiłem Max'owi.....
ISABEL: To Max o tym wie?
[Maria otwiera drzwi i wchodzi]
MARIA: Oh dzięki Bogu jesteś! Oh, ok....Uhmm jest małe poślizgnięcie w planach. Twoja....Twoja suknia jest na Florydzie.
ISABEL: Co? Co?! O Boże.
[scena przeskakuje do domu Evansów - Philip i Diane wchodzą śmiejąc się - widzą Maxa stojącego z butami w ręku]
MAX: Cześć.
PANI EVANS: Co ty tu robisz Max?
MAX: Ja uhm Ja potrzebowałem......na ślub.
PAN EVANS: Więc idziesz?
MAX: Yeah, to jest.....to jest trochę skomplikowane, ale jestem....jestem drużbą.
PANI EVANS: Naprawdę? Myślałam, że tego nie pochwalasz.
MAX: Cóż, niezupełnie, ale no wiecie, rodzina.
PANI EVANS: Więc....Jak się ma twoja siostra? Znaczy się musi się denerwować.
PAN EVANS: Znając Isabel jestem pewien, że ma wszystko zapięte na ostatni guzik, począwszy od płatków róż.
MAX: Cóż właściwie ma w tej chwili dość trudny okres.
PAN EVANS: Oh?
MAX: Tak, uhmm krawcowa zgubiła jej suknię, więc......
MAX: Więc nadal nie przyjdziecie na ślub.
PANI EVANS: Ona popełnia największy błąd w swoim życiu Max. Nie mogę stać tam z uśmiechem na twarzy i udawać że się cieszę.
MAX: Nie stracicie jej. Wy i ja.....Mamy problem I ......nie wiem co z tym w tej chwili zrobić, ale mam nadzieję, że w końcu dojdziemy do porozumienia. Ale wy opuszczacie ślub własnej córki i nie sądzę, że się z tym kiedykolwiek pogodzicie.
[Pan Parker wchodzi do kuchni w Crashdown]
PAN PARKER: Liz co się do cholery dzieje? Właśnie miałem telefon z piekarni dotyczący weselnego torta.
LIZ: Uhm yeah, przygotowuję ślub Isabel.
PAN PARKER: Nie śmieję się.
LIZ: Ja nie żartuję.
PAN PARKER: Po pierwsze to nie charytatywność to biznes. Po drugie nie jestem głupi. Wiem, że Max będzie na ślubie i jeśli myślisz, że znalazłaś sposób by się do niego zbliżyć, cóż nic z tego nie będzie.
LIZ: Pomagam przyjaciółce. Bo widzisz moi rodzice uczyli mnie pomagać innym. Więc jeśli nie zamierzasz przykuć mnie kajdankami to zachowam się tak jak osoba, na którą zostałam wychowana. A teraz wybacz mi.
[Jim próbuje przekonać Marię do wynajęcia Kit Shcikers na przyjęcie weselne]
JIM: No dalej, potrzebujesz zespołu na przyjęcie weselne.
MARIA: Nie zespołu country.
JIM: Maria potrzebujemy, by nas odkryto.
MARIA: Wiesz co moglibyście zagrać na wieczorze kawalerskim, co ty na to?
[Kyle wchodzi]
JIM: Hej Kyle! Powiedz jej jacy dobrzy jesteśmy.
KYLE: Nie jestem twoją publicznością.
[Isabel podchodzi do Jim'a]
ISABEL: Muszę z panem porozmawiać. Uhm chciałabym żeby pan coś zrobił na ślubie, podczas ceremonii właściwie.
JIM: Nie chodzi o mistrza ceremonii? Źle wyglądam w tym głupim smokingu. Znaczy się, jestem wzruszony i wogóle, ale....
ISABEL: Nie, ja....ja chciałam by mnie pan poprowadził.
JIM: Masz na myśli...
ISABEL: Poprowadził mnie do ołtarza. Moi, uhm moi rodzice nie przyjdą, a odkąd zaczęłam myśleć o panu prawie jak o ojcu pomyślałam sobie, że...... Co pan na to?
JIM: Tak. To dla mnie zaszczyt.
ISABEL: Dziękuję.
[Karter podchodzi do stolika Kyle'a]
KYLE: Usiądź.
KARTER: Już rozumiem.
KYLE: Nie wiem o czym mówisz.
KARTER: Rozumiem ok? Wszystko utknęło w Mayberry dopóki nie będziemy ***. Przykro mi, że zraniłem twoje uczucia. Teraz ile potrwa zanim naprawisz ten autobus byśmy mogli wrócić na trasę i trzymać się harmonogramu?
MARIA: Jedna chwila jesteś managerem tego zespołu?
KARTER: Nie Alicjo. Jestem dyrektorem programu 7, stacji radiowej rozprzestrzenionej po całym południowozachodznim stanie.
MARIA: Jaka to kapela?
KARTER: Ivy
MARIA: Ivy? Tu?
KARTER: Niestety.
MARIA: Pogadajmy.
[scena przeskakuje na przyjęcie kawalerskie]
[Kit Shickers śpiewają]
MAX: Więc co się stało po tym jak obydwaj zdaliście egzaminy?
FACET: Nasze drogi się tak jakby rozeszły. Nie widziałem go potem aż dopiero prawdopodobnie jakiś rok temu.
MAX: Co on wtedy robił?
FACET: Miał praktykę w dużej prywatnej prawniczej firmie.
FACET2: Chłopcy wy chyba nie graliście za często w 9 bilowego, co?
KYLE: Nie tak jak wy Harvard guys.
FACET2: O to jest jak koszmar, co? Coraz gorszy i gorszy. I to jest właśnie ta gra. 20 wygrywa przyjacielu.
FACET: Słuchaj uwielbiam siedzieć tu i odpowiadać na twoje pytania przez całą noc, ale jestem żonaty, a to jest przyjęcie kawalerskie i czas się marnuje. Whoa! Przepraszam.
MICHAEL: Max już czas odpuścić. Nie znajdziesz nic na tego faceta ponieważ niczego nie ma czego szukać.
KYLE: Mój kosmiczny przyjacielu, jest tu ktoś kogo chciałbym żebyś poznał.
MAX: Hej jestem Max Evans, jestem drużbą. Więc powiedz mi jak długo znasz Jesse'go?
[Isabel śpi i śni znowu o Kivar'ze]
KIVAR: Zawsze będziesz moja.
ISABEL: Jutro za niego wychodzę.
KIVAR: To nic nie znaczy.
ISABEL: Nie, to znaczy że kończę z tobą. Żegnaj Kivar.
[spowrotem na przyjęciu]
FACET3: Tak ciągle gadaliśmy przez telefon. Cóż z wyjątkiem kiedy robił te FBI-owskie rzeczy.
MAX: FBI?
FACET3: Nie wiem co on tam robił. Nie chciał o tym mówić. Mówił, że to były tajne rządowe rzeczy.
FACET2: Nie mogę uwierzyć, że znów trafiłeś w 9 bilę. Podwójnie albo nic.
MICHAEL: Czytasz w moich myślach.
JESSE: Przesłuchujesz moich przyjaciół?
MAX: Tylko pytam.
KYLE: To jest jak koszmar, prawda?
JESSE: Oh, więc o to chodziło z tym całym sklepem z smokingami, prawda? Ty i twój przyjaciel próbujecie zebrać dossier na mnie?
MAX: Dossier? Co za interesujące słowo jak na kogoś kto pracował w FBI.
JESSE: Co? O czym ty mówisz? Nigdy nie pracowałem dla FBI.
MAX: Louis powiedział, że miałeś tajemniczą pracę w FBI.
JESSE: Louis jest idiotą. Miałem kiedyś praktykę w DEA. Przez jakiś miesiąc, i tak kilka było tajne. Jaki do cholery wy macie w tym interes? Co, szukacie jakiś brudów na mnie, jakiejś wymówki, żeby Isabel odwołała ślub?
MAX: To nie tak.
JESSE: A jasne że tak.
FACET2: Nikt nie robi takiego uderzenia. To statystycznie nie możliwe.
MICHAEL: Skąd wiesz?
FACET2: Jestem statystą.
KYLE: Oh! Jak chcesz. Po prostu daj mu jego pieniądze.
JESSE: Ritche, co się dzieje?
FACET2: Ci czerwonoszyji (?) idioci próbują nas wykiwać.
KYLE: Jak nas nazwałeś?
FACET2: Oh czyżbyś nie słyszał? Powiedziałem, że jesteś czerwonoszyi idiota!
MAX: Hey! Hey!!
JESSE: Cofnąć się!! Ow!!
[zaczyna się walka i Max uderza Jesse'go]
[po przyjęciu Max rozmawia z Isabel]
ISABEL: Złamałeś mu nos?!
MAX: Nie chciałem. Po prostu....stało się.
ISABEL: Oh po prostu stało się. Po prostu zdarzyło ci się zamachnąć ręką w powietrzu a on po prostu na nią wpadł!
MAX: Posłuchaj, przepraszam. Było przyjęcie. Ludzie wypili za dużo i...wszystko wymknęło się spod kontroli.
ISABEL: Oh! Tak jak twoje śledztwo. Czy to jedna z rzeczy, które wymknęły się spod kontroli?
MAX: Mogę to wyjaśnić....
ISABEL: Nie kłopocz się. Doskonale to rozumiem. Ty mi nie ufasz.
MAX: Tu nie chodzi o zaufanie.
ISABEL: Tu chodzi tylko o zaufanie Max. Boże czy ty naprawdę myślisz, że poślubiłabym kogoś kogo wcale nie znam? Kogoś, kto mógł tajnie pracować dla FBI, albo nawet to kosmita? Myślisz, że nie przechodziłam przez to kilka razy i że sprawdziłam go już dawno temu? Boże Max! Jak na ironię ja tobie ufałam. Uważałam, że staniesz obok mnie na moim ślubie, kiedy cała moja rodzina mnie porzuciła. Wierzyłam, że będziesz tam dla mnie..... ale ty nie będziesz.
[Maria i Liz pomagają Isabel przygotować się]
ISABEL: Jest dobrze.
MARIA: Wiem, że to niedokładnie to o czym myślałaś, ale .......
LIZ: Przeszukałyśmy każdy sklep w Roswell, naprawdę.
ISABEL: Nie, jest w porządku i dziękuję wam. Dziękuję wam obu bardzo za wszystko co zrobiłyście. I wszystko będzie naprawdę .... naprawdę świetnie.
[drzwi się otwierają]
PANI EVANS: Jest cudowna. Naprawdę, ale pomyślałam sobie, że ta może być tak na wszelki wypadek. To moja suknia ślubna dziewczęta i moja matka ją też nosiła i byłabym zaszczycona.....
ISABEL: Kocham cię mamo.
PANI EVANS: Znaczy się nie wiem czy moglibyśmy się zmienić tak od razu.
ISABEL: Oh nie. Jakoś znajdziemy sposób.
PANI EVANS: To dobrze.
[Jesse przygotowuje się - ktoś puka do drzwi]
PANI RAMIREZ: Zgadnij kto tu jest?
MAX: Hej.
PANI RAMIREZ: Mogę was zostawić samych czy mam wam sędziować?
JESSE: Dzięki mamo.
MAX: Przyniosłem ci stek.
JESSE: To już stara historia Max
MAX: Posłuchaj. Ja...ja po prostu chciałem powiedzieć.....
JESSE: Zapomnij o tym.
MAX: Nie naprawdę ja..... ja przesłuchiwałem twoich przyjaciół. Znaczy się.... Isabel widocznie kocha cię i widocznie to ją uszczęśliwia i sam nie wiem, chyba nie mogę się z tym pogodzić.
JESSE: Pewnie już to wiesz z tego twojego śledztwa ale mój ojciec zmarł gdy miałem 13 lat. To czego prawdopodobnie nie wiesz to to, że 4 lata później moja mama poznała kogoś a ja nie mogłem tego znieść. Nienawidziłem go.
MAX: Nie chciałeś aby ktokolwiek zajął miejsce twojego ojca.
JESSE: Częściowo tak. Ale bardziej niż to.....Nikt nie był dla niej za dobry. Nikt kto nie mówi prawdy nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla mojej matki. Więc rozumiem cię. Nikt nigdy nie będzie dobry dla Isabel.
MAX: Jakoś się z tym pogodzę.
JESSE: Może. Ja nigdy nie mogłem. Ale musimy o tym wszystkim zapomnieć, ok? Ponieważ nawet jeśli nie zostaniemy przyjaciółmi to będziemy rodziną. Więc masz zamiar zjeść ten stek czy co?
MAX: Uh....Uhmmm po prostu przytrzymaj go tu.. To zajmie tylko chwilkę.
[Max przykłada stek do nosa Jesse'go - używa swoich mocy, by go uleczyć]
MAX: Uh...Sam nie wiem, zobacz sam.
JESSE: Yeah.
MAX: No proszę popatrz na to.
{grają marsz weselny - Jim trzyma Isabel za rękę przygotowując się do poprowadzenia jej do ołtarza]
ISABEL: To jest to. Jest pan gotowy?
JIM: Nie sądzę.
[Pan Evans podchodzi i podstawia swoje ramię]
PAN EVANS: Mogę?
[isabel i ojciec podchodzą do ołtarza - ślub rozpoczyna się]
ISABEL: Ja Isabel Amanda biorę ciebie Jesse Esteban za męża.
JESSE: Ja Jesse Esteban biorę ciebie Isabel Amando za żonę.
ISABEL: W zdrowiu i chorobie......
JESSE: W dostatku i w biedzie(?)
ISABEL: W radości i w smutku.....
JESSE: Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
PASTOR:Na mocy nadanej mi przez Boga jako pastor kościoła Jezusa Chrystusa ogłaszam Jesse i Isabel jako męża i żonę. Możesz pocałować pannę młodą.
[Max przemawia na przyjęciu]
MAX: Czy mogę prosić o uwagę? Cześć jestem Max Evans, drużba pana młodego. Isabel i ja....Cóż jestem pewien, że wszyscy znacie naszą historię, jak nas znaleziono...Małe dzieci błąkające się po pustyni. Nikt nie wiedział skąd jesteśmy, do kogo należymy. My także nie wiedzieliśmy kim są nasi rodzice, jak do nich wrócić. Mieliśmy tylko siebie. Dwoje ludzi przygarnęło nas, dało swoje nazwiska, uczyniło częścią swojej rodziny, za co ja zawsze....my zawsze będziemy im wdzięczni. Dorastając byłem....zawsze czułem się odpowiedzialny za moją starszą siostrę, zawsze starałem się ją mieć na oku. Domyślam się.....To co sobie uświadomiłem to to, że ona już nie potrzebuje mojej ochrony. Jest na to za silna. Więc uhmm......za Jesse'iego....witaj w rodzinie. Myślę, ze to będzie dla ciebie interesujące doświadczenie......I za Isabel......Kocham cię. I ufam ci. I życzę ci wszystkiego najlepszego. Za Jesse'go i Isabel.
MAX: Za Jesse'go i Isabel.
WSZYSCY: Za Isabel i Jesse'go!
MARIA: Ok Karter. Wchodzisz.
KARTER: Powalcie ich.
[Ivy zaczynają grać, goście zaczynają tańczyć]
PAN PARKER: W samochodzie jest ścierka do zmywania. Możesz mi ją przynieś?
LIZ: Tato.
PAN PARKER: Tak.
LIZ: Mam zamiar zatańczyć z Max'em. Nie dlatego, że to tradycja i nie dlatego, że szukam okazji tylko dlatego, że to mój wybór. Kochamy się i będziemy razem. I ciebie też kocham.
[Isabel tańczy z Michael'em - mężczyzna podchodzi i odbija(?), Isabel zaczyna z nim tańczyć - to jest mężczyzna z jej snów]
KIVAR: Zachowaj spokój i uśmiechaj się Isabel.
ISABEL: Ciebie tu nie ma. Ciebie tu na prawdę nie ma.
KIVAR: Oh jestem. Przyszedłem dla ciebie.
ISABEL: Nie. Ja śnię albo śpię albo coś.
KIVAR: Mogę? Za twoje szczęśliwe dni. I uhmm.....za wiele szczęśliwych dni. Do zobaczenia wkrótce.
[Kivar znika w tłumie, podchodzi Kyle]
KYLE: Czy mogę zatańczyć z panną młodą?
ISABEL: Kyle czy widziałeś tego faceta, który tam poszedł?
KYLE: Tego, z którym rozmawiałaś i tańczyłaś?
ISABEL: Widziałeś go? Naprawdę go widziałeś?
KYLE: Jasne, a co? Kto to był?
ISABEL: Ktoś kto nie powinien tu być.
|